Metody wychowawcze - bezstresowe wychowywanie dzieci kontra "klaps"

Wypowiem się jako niedzieciata, więc może nie będę miała 'pro' opinii, tyle co z własnych obserwacji i doswiadczeń.
Jako dziecko byłam wychowana nieomalze przez Dodofon  🤣 Nie było klapsów/bicia, nie było nakazów i zakazów, zawsze ze zdziwieniem słuchałam koleżanek, które mówily że mają szlaban na coś tam. Nie mówię, że było bezstresowo - miałam jasno postawione reguły (stosowne do wieku), zdarzały się ofc krzyki, ale generalnie byłam dzieckiem bezproblemowym. Nie było buntu roczniaka, dwulatka, kryzysu nastolatka - cały okres dojrzewania przeszłam jak każdy inny 😉  zresztą moja siostra podobnie.

Jako największą traumę pamiętam stawianie baniek, tych klasycznych - ogniowych  👀  chowałam się w piwnicy.

Nie pochwalam klapsów jako metody wychowawczej, bo po prostu...nie umiem przekonać się do bicia dzieci/zwierząt. Uważam to za własna porażkę, że nie potrafiłam przekazać komunikatu tak normalnie, werbalnie. Może zabrzmi to bulwersujaco, ale wychowanie koni/psów/kotów/dzieci ma dla mnie jedną zasadniczą wspólną cechę - prawidlowo przeprowadzane powinno opierać się na pozytywnej motywacji. Czyli: zrobiłeś coś dobrze: super, dobry koń/pies/Józek. Zrobiłeś źle: nie ma nagrody, jest niemiło = brak uwagi/rzeźbienie dalej.

Sytuacje ekstremalne mają to do siebie, że.. są ekstremalne 😉 i wtedy robi sie wszystko, żeby przeżyć możliwie całościowo. Dla mnie zupełnie inna bajka, nijak mająca się do wychowania za pomocą klapsów.

Pod pojęciem 'bezstresowe wychowanie' rozumiem podejście na zasadzie: przecież to jest tylko dziecko, wszystko mu wolno, nie można ograniczać jego energii/kreatywności/karmy/whatever, z tego co widzę to coraz częstsze. Coś takiego mnie potwornie irytuje, bo z takich dzieci rosna potem nastolatki, które dalej robią co chcą, tylko pole manewru 5 a 15latka jest zupełnie inne - niebezpiecznie inne.
Ja nawiązałam tylko do tematu szkoły, jaki poruszyła Dodo. W tamtych czasach lanie dzieci w domu tez było powszechne.
I niewiele to pomagało. Klaps może czasem rozładować napięcie i rodzica i dziecka. Incydentalnie. Ale lepiej, żeby go nie było.
Zrobiłeś źle: nie ma nagrody, jest niemiło = brak uwagi/rzeźbienie dalej.


Brak uwagi. Czyli zaburzenie najbardziej pierwotnej potrzeby przynależności. Dla mnie masakra, trauma. Wolę korektę niż brak uwagi...
Tania, nie wiem - u mnie w domu rodzinnym - rodzice nie bili

Kolebka - u mnie są zakazy i nakazy, obowiązki, czy zasady - bo tak wg. mnie wygląda wychowanie

ale są one jasne i ustalone często obopólnie - po dyskusji (co już z dzieckiem starszym można przedyskutować)
BASZNIA   mleczna i deserowa
19 września 2014 09:27
Przestańcie sugerować że moje dziecko w związku z moimi poglądami jest rozpuszczonym bachorem. Zapraszam na kawę i zabawę z Frankiem. Lubimy poznawać nowych ludzi.

Ototototo.

I sugerowac, ze moje starsze dziecko bedzie lało innych, bedzie niekomunikatywne, nie bedzie szanowalo mnie, i bedzie GLUPIE. To juz mnie rozwala....Tez zapraszam 😉.

W tamtych czasach lanie dzieci w domu tez było powszechne.
I niewiele to pomagało.


Nie wiem, czy było wielce powszechne, mnie tam nikt nie lał, legendarnego lania za gazetki niestety nie pamietam. Ale pomagało chyba, ze mozna bylo oberwac, jednak takie rzeczy jakie dzieja sie teraz nie mialy miejsca, no serio, przepasc roznicy.
RaDag Ja wolę taką karę, niż dawanie dziecku w tyłek 😉 Mam zawsze obraz dziecka (większego, kilkulatka) które biega i chowa się przed mamą, która chce dać mu klapsa - super zabawa 😉
A co robisz z dzieckiem, które wpada w histerię, bo nie kupisz mi lizaka ? Najpierw można wytłumaczyć, ale czasem nawet to nie działa.

Dodofon u mnie oczywiście też były zasady i obowiazki, ale one były hmm naturalne na zasadzie ścielę łóżko, sprzątam na biurku, dobrze się uczę, a później: jak gdzies wychodzę to mówię gdzie i z kim itp
Nie miałam nigdy z tego powodu jakiegoś buntu.
RaDag, prawda? Jak sie zastanowic, to trudno nie przyznac racji. I ani ja, ani Ty, oraz wielu rodzicow (rowniez z tego forum) do tych niewychowanych sie nie zalicza. Niestety patrzac wokol, mam wrazenie, ze jestesmy w mniejszosci.

Przyklad roznicy miedzy szkolami w PL i NO. Telefony komorkowe i inne urzadzenia elektroniczne- w Polsce mega problem! dzieci graja nawet na lekcjach, nauczyciele totalnie nad tym nie panuja. Na zebraniach nauczyciele prosza! o niedawanie dzieciom tych urzadzen do szkoly, nikt prosb nie slucha.
W NO po wejsciu do szkoly wszystkie dzieci BEZ SZEMRANIA wkladaja telefony do pudelka, ktore na caly dzien chowa nauczyciel. Jesli dziecko chce zadzwonic do rodzica- idzie do sekretariatu i dzwoni stamtad, jesli rodzic chce zadzwonic do dziecka- dzwoni do szkoly i dziecko jest proszone do telefonu. Nie ma wyjatkow od tej reguly. Proste.
Tania, nie wiem - u mnie w domu rodzinnym - rodzice nie bili
(...)

U mnie też. Ale na naszej ulicy tylko oni byli wykształceni. W innych domach dzieci były bite. Tyle lat pamiętam siniaki na nogach sąsiadki od sznura do żelazka.Miała wtedy 4-5 lat i została pobita, bo ośmieliła się na pół godziny przed południem przyjść do nas obejrzeć wraz z innymi dziećmi odcinek "Zorro". Tylko u nas był telewizor i w wakacje cała dzieciarnia siedziała u nas częstowana ciastkami. Dosłownie przeszła przez wąziutką uliczkę. Kilka kroków. I tak ją skatowano. Mój Ojciec poszedł tam z awanturą. Ale potem ją i tak bito za wszystko.
Dziś klaps jest już powodem do dyskusji.
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
19 września 2014 09:30
[quote author=AleksandraAlicja link=topic=96039.msg2184848#msg2184848 date=1411111343]
Bardzo się boję takiej sytuacji, że Wojtek wbiega pod tira i dlatego przy drodze trzymam go mocno za rękę albo wręcz niosę (bo oczywiście on protestuje, kładzie się na drodze i kombinuje, żeby iść "siam"😉

Można ograniczać, a można nauczyć.
[/quote]
A można to i to  😉 Tłumaczę, Wojtek sam jak widzi auto w pobliżu, to drze się, że mam zejść na bok  🙂 Ale potem zauważy jakiś super-ekstra-fantastyczny kamyczek na ulicy i koniecznie chce po niego sięgnąć. No i kurczę- to jest jeszcze małe dziecko, które fascynuje świat. Baaa, dorosłym się zdarza takie zafascynowanie czymś po drugiej strony ulicy, że włażą pod samochód. Dlatego ja wymagam chodzenia przy ulicy za rękę. Bezwzględnie. Zazwyczaj idzie, od czasu do czasu próbując zabrać rękę, bo "auta daleko", on "idzie powoli", "tu nie ma aut" itp.A czasem się wręcz kładzie i nie chce iść za rękę. I wtedy, w zależności od sytuacji, albo biorę na ręce, albo czekam, aż mu przejdzie. Wózka od dawna nie używam. A zakupy w supermarkecie bardzo lubię, bo spędzam naprawdę miły czas z synem, tylko tak sobie ustawiam dzień, by mieć duuużooo czasu na ten supermarket, na oglądanie, tłumaczenie itp. Chociaż szybkie zakupy z synem też robię.

Isabelle, ja też się staram nauczyć syna awaryjnego zatrzymywania się. Żeby respektował to moje STOP zawsze i wszędzie. Na razie tłumaczę, tłumaczę, tłumaczę, czasem muszę podbiec i ręcznie zatrzymać i tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć. Czasem to ręczne zatrzymanie jest ostre, podniesionym głosem. I nie widzi mi się, by klaps coś tu pomógł. Okej, może małej mnie to tak- by mnie wystraszył dostatecznie, bo ja to taka cicha, spokojna i łatwa do zahukania byłam. Ale mojego Wojtka to bym musiała chyba zatłuc  😉 Natomiast jakbym miała gwarancję, że uderzę raz i dziecko ZAWSZE będzie się zatrzymywało, albo NIGDY nie wbiegnie na drogę, to bym chyba bez zastanowienia przylała.

Majowa, najwyraźniej według Ciebie jest to wynik BRAKU moich metod wychowawczych  😁
p.s. też zapraszam Cię na kawę, obiecuję, że Wojtek nie będzie Ci skakał po głowie i pluł do kawy w wyniku mojego sposobu wychowywania  😎
Ja się wypowiem jako bezdzietna, ale z wykształcenia pedagog. Pracuję z różnymi dzieciakami w różnych wariantach też - prowadziłam obozy dla dzieci i jeździeckie i takie dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych i patologicznych,  - i czytając wypowiedzi Ascai z poprzedniej dyskusji jestem zadziwiona, że żeby zwrócić na siebie uwagę trzeba kogokolwiek klepać palcatem, tymbardziej, że pisze (i robi) to ktoś z takim a nie innym wykształceniem. Ja rozumiem przemęczenie czy w tym wypadku zbyt mocene"wypalenie zawodowe", ale ludzie wykształceni w kierunku pracy z drugim człowiekiem powinni wiedzieć kiedy zpauzować.
Do refleksji typu "ja obrywałam i jestem fajna " (dzięki temu???) już nawet nie chcę wracać....

Miałam w pracy różne sytuacje (jestem też kuratorem), naprawdę różne, czasem groźne (dal dzieciaka czy dla mnie), ale nie wyobrażam sobie żebym na kogokolwiek podniosła rękę! Profesjonalista tak nie postępuje. Każdy ma prawo się wkurzyć, ba, ma prawo być na prawdę wściekły, ale profesjonalista NIGDY nie może dać się tym emocjom ponieść. Ciekawa jestem czy Dzionka albo tunrida kiedykolwiek podniosły rękę na swojego pacjenta? 😎
Porażki (bo taka sytuacja jest niezaprzeczalną porażką dla pedagoga) są po to by wyciągać z nich wnioski.

Temat wątku strasznie nazwany - klaps wychowawczą metodą NIE JEST, a jak mniemam "bezstresowe wychowanie" oznacza tu wolną amerykankę, która defakcto powoduje u dziecka masę stresu😉



RaDag, prawda? Jak sie zastanowic, to trudno nie przyznac racji. I ani ja, ani Ty, oraz wielu rodzicow (rowniez z tego forum) do tych niewychowanych sie nie zalicza. Niestety patrzac wokol, mam wrazenie, ze jestesmy w mniejszosci.


Ja się po części zaliczam.
Moi rodzice byli mega niekonsekwentni, rozpieszczali, pozwalali na zbyt wiele. Później nauczyłam się pięknie lawirować i wykorzystywać ich rozwód.
Sport mnie uchronił, zasady staro-kawaleryjskie i ambicja.
Potem doszły psy, życie w sadzie i czyste, czytelne zasady jakie tam panują. Stąd mam swoje przemyślenia.
AleksandraAlicja,  ja póki co tłumaczę, wołam i ... biegnę. ale nie powiem "na pewno, nigdy, ale to nigdy klapsa nie będzie". Bo nie wiem. dopuszczam taką opcję, że jak będzie miała 2,3,4 lata i ciągle będę musiała biegać, żeby złapać to klaps się zdarzy.
Nika jest dość bezproblemowa, ale przy tym ma mocny charakterek. Pogodny, roześmiany, ale zakazów nie lubi. Wścieka się mocno jak coś nie jest tak jak chce. Wczoraj były łzy, rzucanie się głową na podłogę, bo... myłam podłogę i zabroniłam merdać łapami w wiadrze pełnym syfu i środka do podłogi (bo była krok od wylania tej wody). Histeria jakbym co najmniej jej ucho urwała. Przy takich akcjach - olewam, udaję, że nie widzę, nie rusza mnie. Ale na zatrzymanie i brak zezwolenia na pójście tam gdzie chce - wygląda reakcja podobnie. I niech sie wścieka, ale za jakiś czas będę wymagała bezwzględnego słuchania "stój".
Naprawdę da się bez klapsa, szarpnięcia …..
Doświadczenie zbieram na swoich dzieciach, a nie na  wyczytanych mądrościach z madrych- modnych książek.
I owszem zdarzyło mi się dać w tyłek Tymkowi - przedszkolakowi i uważam, że była to moja mega porażka wynikająca ze zmęczenia,  z przepracowania. Z braku sił tłumaczenia po raz kolejny, ale sorry dziecko nie jest winne temu, że jego matka jest zmęczona.
W związku z tym, że zdarzyło mi się wiem, że ta metoda skuteczna nie jest. Skuteczną metodą nie jest także krzyk. No może na chwile, ale zdaje mi się, że wszystkim o to chodzi, że klaps ma być metoda wychowawczą na lata.  😂 😂 😂
Ciekawe czy 16 latkowi, który nie wróci z imprezy i wyłączy telefon też dacie klapsa  😉.
A rozwrzeszczane bachory rosną nie z braku klapsów tylko z braku zainteresowania nimi przez ich rodziców. Rodziców, którzy włączają sieczkę telewizyjną zamiast z nimi porozmawiać, zamiast nimi sie zainteresować.
Żeby nie było, mam trójkę dzieci i pracuje i naprawdę można znaleźć czas chociażby myjąc zęby czy robiąc śniadanie.
I żeby nie było nie jestem tylko milutką mamusią co to głaszcze po głowie swoją latorośl.

Totalnie przerażające i sięgające dla mnie dna jest przyklaskiwanie ojcu, który dał w końcu w dupę małoletniemu bachorowi na imprezie bo grzebało w jedzeniu.  To nie było wychowawcze tylko patologiczne. Jeżeli rodzice w domu nie rozmawiają z dzieckiem i dziecko wyprawia takie rzeczy w miejscu publicznym to sie z dzieckiem wychodzi i zaczyna wychowanie od początku,a nie załatwia sprawę jednorazowo klapsem. 
I powiedzmy sobie szczerze klapsem sie dziecko nie wychowa, trzeba by je co jakiś czas nieźle zlać, żeby sobie dobrze na przyszłość zapamiętało.
Zatem drogie zwolenniczki klapsów nazwijmy rzecz po imieniu- Uważacie, że przemoc fizyczna w tym  bicie to naturalna i prawidłowa część wychowania dzieci. 

Matki, które piszą,ze dały klapsa i odniosły sukces wychowawczy najzwyczajniej w świecie ściemniają. 
Dały w dupę porządnie i dziecko zrozumiało  ta tak, ale to już jest bicie  😉. Także jak kto woli, ale nazywajmy rzeczy po imieniu.
Zatem drogie zwolenniczki klapsów nazwijmy rzecz po imieniu- Uważacie, że przemoc fizyczna w tym  bicie to naturalna i prawidłowa część wychowania dzieci.  


Nie uważam się za "zwolenniczkę klapsów"- ale podyskutuję 😉
"Bicie", "wrzask" (lub jak kto woli analogicznie "klaps", "upomnienie"😉 nie tyle jako element wychowania a narzędzie korekcji, zatrzymanie niepożądanego zachowania.
Wychowaniem jest wszystko to- co zaraz po fakcie korekty, ORAZ PRZEDE WSZYSTKIM wszystko to co przed, z budowaniem relacji włącznie.
RaDag chyba powinnaś rozwinąć swoją myśl bo to jakieś straszne regułkowe teoretyzowanie  😉
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
19 września 2014 10:23
Przyklad roznicy miedzy szkolami w PL i NO. Telefony komorkowe i inne urzadzenia elektroniczne- w Polsce mega problem! dzieci graja nawet na lekcjach, nauczyciele totalnie nad tym nie panuja. Na zebraniach nauczyciele prosza! o niedawanie dzieciom tych urzadzen do szkoly, nikt prosb nie slucha.
W NO po wejsciu do szkoly wszystkie dzieci BEZ SZEMRANIA wkladaja telefony do pudelka, ktore na caly dzien chowa nauczyciel. Jesli dziecko chce zadzwonic do rodzica- idzie do sekretariatu i dzwoni stamtad, jesli rodzic chce zadzwonic do dziecka- dzwoni do szkoly i dziecko jest proszone do telefonu. Nie ma wyjatkow od tej reguly. Proste.


To i to co wcześniej napisałaś tak na prawdę tłumaczy wszystko. W NO to szkoła decyduje co wolno i jak wolno - ustala reguły, do których mają się wszyscy stosować. U nas to ustalają rodzice. To do ich reguł (bądź ich braku) mają się wszyscy dostosować. To rodzic ma prawo przyjść i nawrzeszczeć na nauczyciela. Szkoła w Pl wg rodziców ma wychować za nich dzieci, ale oczywiście bezstresowo, łagodnie, bezproblemowo - a najważniejsze - bez angażowania rodziców i wywierania jakiejkolwiek presji na dzieci. Tiaa.
Spróbuj także zabrać dziecku tel - będziesz mieć awanturę od rodzica: jakim prawem własność dziecka (i rodzica) konfiskujesz, kto ci na to pozwolił, a w ogóle to oni (rodzice) MUSZĄ mieć kontakt z dzieckiem cały czas a dziecko MUSI mieć możliwość zadzwonienia, bo a nuż właśnie katastrofa się dzieje. Boszzz, cud, że przeżyłam tyle lat szkoły (a także kolonii, obozów, wycieczek) nie kontaktując się z rodzicami wcale bądź sporadycznie (raz w tygodniu np.).
Dajmy na to podawany tu przykład: dziecko szarpie się, rzuca, wyrywa, bo ono chce iść samo, nie za rączkę przy ruchliwej ulicy.
Ideałem by było, żeby to nie miało miejsca, żeby relacja była tak ułożona by dziecko rozumiało intencje matki, rozumiało zagrożenia itd. itp. Tak więc wychowanie zaczęło się dużo wcześniej przed sytuacją. Ale sytuacja zaistniała. Nie trudno sobie wyobrazić, że w tym momencie tłumaczenie przelatuje obok i ulatuje gdzieś w kosmos 😉
Można huknąć żeby wybić z zachowania, potem wytłumaczyć na nowo.
Można wziąć na ręce i przenieść w bezpieczne miejsce, potem wytłumaczyć na nowo.
Można dać klapsa, potem wytłumaczyć na nowo.
Można przeczekać, potem wytłumaczyć na nowo.
Moim zdaniem każda z tych reakcji jest dla innego odbiorcy, wszystkie są korektami i wywołują takie same efekty.

Byłam w takiej sytuacji z Em. Wybrałam przeczekanie. Było ostro 😎 🤣

czyli nie zostawiasz dziecka nawet na sekundę samego, ok. Ale też NIGDY nie zajmujesz się niczym innym, tylko wpatrujesz się w dziecko i jesteś krok za nim? Nigdy nie odwracasz wzroku? nigdy nie rozmawiałaś z nikim opiekując się dzieckiem (bo sekunda kiedy nie patrzy się na nie to może być właśnie TA sekunda?).  do toalety/zjeść coś idziesz tylko i wyłącznie jak ktoś inny się dzieckiem zajmuje? bo co z tego jak dziecko byłoby z Tobą w łazience, skoro przez sekundę skupienia na defekacji dziecko może się uszkodzić?


może to dziwne, ale dokładnie tak - póki co mała się jeszcze nie przemieszcza sama, więc nie ma opcji że mi odpełźnie gdzieś, a układ mieszkania mam taki, że i z wyspy kuchennej i kibla  😎 ją ciągle widzę co robi na macie.. jeśli jednak muszę coś zrobić i stracić ją z oczu po prostu odkładam do łóżeczka/kojca.. i jak zacznie pełzać,chodzi itd nie zamierzam się zmienić, dla mnie dziecko jest najważniejsze, do toalety można też pójść wspolnie  😎 śniadanie jem z nią, kawę piję też nią, mam ją na oku prawie zawsze..

edit:może faktycznie zmieńmy temat wątku na "Metody wychowawcze - dyskusje różne.." czy coś w ten deseń.. mam nadzieję, że watek się rozwinie, bo miałabym parę innych zagadnien do "obgadania" już nie w temacie klapsów..
epk, dokladnie.
Ja nie wiem skad u nas sie wzial ten terror rodzicow.

W NO do szkoly nie wolno wnosic slodyczy, czipsow oraz slodzonych napojow. I od tego tez nie ma wyjatkow. Jezeli rodzic nie przestrzega tych zasad- wyladuje na milej pogadance o zdrowiu i robieniu przykrosci innym dzieciom, a slodycze za kazdym razem sa konfiskowane. Jak sie dalej nie stosuje- pewnie przestanie byc milo, ale nie dla dziecka, za to dla rodzica na pewno.

Mi w polskiej szkole sen z oczu spedzal szkolny sklepik z chinskimi zelkami za 50g sztuka, bulkami slodkimi, paczkami i coca cola 😤

Na przerwach dzieci musza isc na dwor bez wzgledu na pogode i tam, oprocz utarczek z dziecmi, wolno im wszystko- lacznie z umazaniem sie od stop do glow blotem, lataniem po skalach, itp 🙂
carmina,  widać, że mówisz z perspektywy matki dziecka "nie mobilnego".

O ile przy dziecku niemobilnym możesz ją tylko MIEĆ NA OKU, tak w przypadku biegacza - to nie działa. teraz masz ją na oku, ale nie wgapiasz się, tylko pijesz kawę czy siusiasz.  a jak będzie sama mogła chodzić? to będziesz musiała stać krok za nią ZAWSZE i patrzeć tylko na nią, TYLKO! bo sekunda podczas której siusiasz czy minuta podczas picia kawy mogą sprawić, że "na oku" nie wystarczy. Musiałabyś stać nad dzieckiem i być skupiona tylko na nim, żeby w sekundę (SEKUNDĘ) zareagować. odległość od dziecka nie będzie mogła przekroczyć wtedy pół metra, bo możesz nie zdążyć dobiec.
Naboo, ja wiem skąd. Z lat 90-tych. Gdzie nagle się okazało, że rodzice bez wykształcenia zdobyli mega kasę łatwo, szybko. Gdzie nauczyciel zarabiający marne grosze i szkoła - stały się nieprzydatnym etapem, który dziecko musi przejść, a do niczego się i tak nie przydaje (no bo przecież my nie skończyliśmy szkół - my rodzice, a sukces - jest!). Nagle okazało się, że dziecko do nauczyciela mów, że w nosie ma jego uwagi bo tatuś i tak mu firmę zostawi i on ma już kasy na tydzień więcej niż nauczyciel na pół roku. A potem było tylko gorzej. To nauczyciel bał się o swoją posadę bo dyrektorzy szkół (tak, tak - przykłady mam "z rodziny"😉 zaczęli uzależniać swoje stanowisko od kasy rodziców. Jeden tatuś z drugim w przypływie szczodrości zafundowali parę rzeczy szkole i już dzieciak stawał się "nietykalny". Potem poszło to dalej - tak na serio właśnie mamy kolejne pokolenie wychowane w tym duchu. Nauczyciele są głupi, nic nie umieją (bo jak się nie dorobili, to znaczy, że debile) i szkołę należy pozamiatać. To jak dziecko, które taki przekaz od rodziców ma i dodatkowo brak problemów z kasą ma mieć szacunek do szkoły / nauczyciela / nauki?
carmina,  widać, że mówisz z perspektywy matki dziecka "nie mobilnego".

O ile przy dziecku niemobilnym możesz ją tylko MIEĆ NA OKU, tak w przypadku biegacza - to nie działa. teraz masz ją na oku, ale nie wgapiasz się, tylko pijesz kawę czy siusiasz.  a jak będzie sama mogła chodzić? to będziesz musiała stać krok za nią ZAWSZE i patrzeć tylko na nią, TYLKO! bo sekunda podczas której siusiasz czy minuta podczas picia kawy mogą sprawić, że "na oku" nie wystarczy. Musiałabyś stać nad dzieckiem i być skupiona tylko na nim, żeby w sekundę (SEKUNDĘ) zareagować. odległość od dziecka nie będzie mogła przekroczyć wtedy pół metra, bo możesz nie zdążyć dobiec.


dokładnie, wiem to i jestem tego świadoma.. wyobrażam sobie puszczanie małego dziecka "luzem" tylko w bezpiecznej przestrzeni (lub zamknietej przestrzeni), bez tirów w pobliżu, kopytnych i takie tam...
Mogę wam tu sprzedać parę prostych metod bahawioralnych, jeśli chcecie. Wydają się dość proste, ale z tego co widzę w gabinecie, dla rodziców bywają odkrywcze. Działają tylko wtedy, gdy:
-rodzice mają czas dla dziecka i ich komunikacja z dzieckiem to nie w 90% polecenia i przypomnienia poleceń (a tak jest bardzo często!)
-rodzice będą wykorzystywać te metody po to, by milej spędzać czas z dzieckiem w domu i poza domem, a nie po to żeby mieć dzieciaka z głowy na dłużej
-rodzina nie jest w kryzysie - tzn. rodzice w konflikcie, rozwód, wyprowadzka, śmierć bliskiej osoby, ani sytuacja nie jest dla dziecka nowa, czyli np. mama poszła do pracy "nagle", nowe przedszkole, tata wyjechał do pracy za granicę, itd.
Z mojego doświadczenia fajnie działają i oszczędzają umęczenia i u dziecka i u rodzica.

Ja też niedzieciata, ale z dziećmi pracuję - możecie mi więc wybaczyć mądrzenie się 😉
Dajmy na to podawany tu przykład: dziecko szarpie się, rzuca, wyrywa, bo ono chce iść samo, nie za rączkę przy ruchliwej ulicy.
Ideałem by było, żeby to nie miało miejsca, żeby relacja była tak ułożona by dziecko rozumiało intencje matki, rozumiało zagrożenia itd. itp.


Tyle,że to jest raczej nie możliwe  😉. Nie rozumiem jak można wymagać od 2, 3 czy nawet czasami 4 letniego dziecka zrozumienia, że wyrywając się może wpaść pod samochód i zginąć. Jak ma zrozumieć coś tak abstrakcyjnego jak śmierć czy nawet kalectwo. Czy po 100 klapsach i 1000 rozmów można zaufać 3 latkowi, że nie przeleci przez ulicę jak zobaczy po drugiej stronie ślicznego rudego kotka  czy zielonego ptaszka. Trzeba po prostu unikać takich sytuacji, albo wziąć na ręce albo trzymać na tyle mocno, żeby sie nagle nie wyrwało.
I przepraszam, ale trzymanie dziecka za reke na tyle mocno by sie nie wyrwało nie jest tym samym co dawanie klapsa.
Kluczowe wydaje mi się wiedzieć co NAM sprawia największą przykrość. Bo często dzieci wiedzą to lepiej niż my. Nie można unikać WŁASNEJ przykrości, gdy jest cel nadrzędny.
To "łykanie" własnej przykrości, dyskomfortu emocjonalnego, decyduje o rozsądnej stanowczości. To jest bardzo trudne, nikt nie jest bezbłędny. A "trzeba wziąć na klatę". I są ogromne różnice.
Jednej osobie najbardziej będzie przeszkadzała ciągła absorpcja uwagi przez dziecko, innej - nawet chwilowa separacja z dzieckiem. Jedna ugnie się przed "histerią" (bo znieść nie może) inna przed całusem i "mydleniem oczami" (bo nie znosi surowości, gdy dziecko przymilne). Jedna ma kłopot, żeby odmówić i się nie ugiąć, druga ma kłopot ze "swobodą" dziecka (bo się pobrudzisz! - i co ludzie powiedzą). Trzeba stale rozszerzać swoją paletę skutecznych działań, być kreatywnym i silnym emocjonalnie.
Wcale to łatwe nie jest 🙁

demon a co, jeśli dziecko jest SILNIEJSZE od matki?
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
19 września 2014 11:42
Pierwsze primo- sytuacja z tirem, ktora nie wszyscy rozumieja tak samo, pod wzgledem 'technicznym' (a ze nic nie wkurza mnie bardziej, jak dwie strony zawziecie oargumentujace a mowiace... o dwoch zupelnie innych rzeczach). Przyklad dotyczyl sytuacji, gdzie powiedzmy stoisz z dzieckiem na swiatlach (jest czerwone) i dziecko nagle stwierdza, ze sie wyrwie/wyszarpie i na ten tychmiast znajdzie na tej ulicy bo kamyczek/piesek/pileczk wypadla/wstaw dowolne. I to jest sytuacja uzycia jakiegos fizycznego przymusu/sprawienia dziecku tym dyskomfotru/bezwzglednego i kategorycznego przywolania do porzadku. Bo to jest sytuacja bezposrdniego zagrozenia zycia. I juz. I dziecko ma (chocby nawet przez mega emocjonalna reakcje rodzica) pojac powage tej sytuacji, nawet jesli nie zrozumie, ze wbiegniecie pod samochod powoduje smierc lub znaczne obrazenia ciala (bo to rozumie dopiero kilkulatek). Maluch ma sobie wbic do glowy, ze nie wolno i ze to jest bardzo wazne, ze nie wolno.

Odchodzac od glownego tematu watku, jak zwykle czesc zapomina, ze dzieci sa rozne, rozniaste i to, ze jednemu powiesz, ze piekarnik jest goracy i ono go juz nigdy nie dotknie, bedzie obchodzilo na metr i jeszcze patrzylo nieco przestraszone, czy na pewno zachowalo dostateczny dystans, to  absolutnie nie znaczy, ze drugie z pelna swiadomoscia, powtarzajac sobie pod noskiem 'si, si!' i dmuchajac nie pojdzie macac tego piekarnika... wielokrotnie. Bo moze dzis jest bardziej/mniej goracy niz wczoraj, a moze jednym palcem sie uda, a moze przez cos... W obu przypadkach dziecko wie, ze gorace i ze nie wolno. Obie reakcje wynikaja z natury i charakteru danego dziecka, a nie metod wychowawczych rodzicow. Przyklad prosty, ale przeklada sie na setki innych sytuacji. I nie ma nic dziwnego w tym, ze rodzice obu przykladowych dzieci zachowuja sie zupelnie inaczej i czesto inaczej reaguja. Bo nie da sie tak samo.

Dzionka - prosimy.
Dzionka, mimo, ze ja sie wpisuje w jeden z punktow (dzieci sie wlasnie aklimatyzuja w nowym kraju), to chetnie poczytam 🙂

epk, to fakt, a jeszcze jak dodac obsesyjna niechec do podporzadkowywania sie prawu, regulom po upadku poprzedniego systemu, to mamy chaos i wszechobecne chamstwo.
szafirowa, wychodzę zaraz do pracy, ale napiszę jak wrócę 🙂 I zgadzam się, że dzieciaki są mega różne i to, co działa w jednej rodzinie, może być bez sensu w drugiej.

Naboo, ok, mam nadzieję, że się przyda mimo wszystko 🙂
[quote author=RaDag link=topic=96039.msg2185017#msg2185017 date=1411119220]
Dajmy na to podawany tu przykład: dziecko szarpie się, rzuca, wyrywa, bo ono chce iść samo, nie za rączkę przy ruchliwej ulicy.
Ideałem by było, żeby to nie miało miejsca, żeby relacja była tak ułożona by dziecko rozumiało intencje matki, rozumiało zagrożenia itd. itp.


Tyle,że to jest raczej nie możliwe  😉. Nie rozumiem jak można wymagać od 2, 3 czy nawet czasami 4 letniego dziecka zrozumienia, że wyrywając się może wpaść pod samochód i zginąć. Jak ma zrozumieć coś tak abstrakcyjnego jak śmierć czy nawet kalectwo.[/quote]

Owszem. Dlatego o tym mówimy i wiele mam to przeżyło 😉

Czy po 100 klapsach i 1000 rozmów można zaufać 3 latkowi, że nie przeleci przez ulicę jak zobaczy po drugiej stronie ślicznego rudego kotka  czy zielonego ptaszka. Trzeba po prostu unikać takich sytuacji, albo wziąć na ręce albo trzymać na tyle mocno, żeby sie nagle nie wyrwało.
I przepraszam, ale trzymanie dziecka za reke na tyle mocno by sie nie wyrwało nie jest tym samym co dawanie klapsa.


😀 Właśnie o tym mówię. Nie można ufać.
System nerwowy dziecka rozwija się bodajże do 4,5 roku i do tego czasu jest mega nieprzewidywalne (później też jestem ostrożna w zaufaniu 😉 )
Nie chodzi o to- by dziecko się nauczyło chodzić chodnikiem i nie być dzieckiem, a o to by respektowało wolę matki (opiekuna), której nie jest w stanie pojąć swoim na ten czas małym rozumkiem i dało się trzymać za rękę nie rzucało się jak opętane na jej końcu drąc na całą ulicę, w spazmach, zalane łzami 😀

Moje dziecko tak mi właśnie zrobiło 🙂 Dwa razy w życiu. Drugim razem w opisywanej sytuacji, przy 4ro pasmowej drodze pod komendą 😀 Mogłam wziąć na ręce i przenieść te 20 merów do samochodu, ale nie nauczyłaby się nic- po prostu odsunęłabym lekcję w czasie, tak myślę. Wolałam stać w miejscu z dzieckiem rzucającym się niczym autystyk, czy bliżej nie określony schiz i odpowiadać na pytania trójki przerażonych przechodniów i dwóch policjantów 😎
Dodam, że po tym ok 15 minutach (tak aż tyle to trwało) Em westchnęła i poszła do auta za rączkę 🤣 Gdzie przegadałyśmy sytuację od A do Z, próbując nazywać uczucia przede wszystkim.
Ja zareagowałam tak. Ale zrozumiałabym gdyby dziecko w tym momencie dostało klapsa, opamiętało się i wtedy na spokojnie już "wyjaśniało" z opiekunem.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się