KOTY

A ja zbieram regularnie, co dwa tygodnie ( gdy jestem w domu) porcję solidnych wrzasków, że kotu domu nie znalazłam, a miał byc tylko na jakiś czas...
Potencjalny dom był w Poznaniu - kobieta się wycofała, gdy opisałam charakterek Tota. Przecież nie okłamię, że jest grzeczny jak aniołek... Nie chcę sytuacji, że ktoś go adoptuje, a później się pozbywa, bo nie daje rady.  🙁
Makrejsza   POZYTYWNIE do przodu :)
12 grudnia 2010 18:55
A czemu nie może wychodzić u Ciebie na dwór?? Średnio bezpieczna okolica??



Wychodzenie z domu, to dla mnie jak rosyjska ruletka, tylko grałyby w to moje koty.  Nie po to wyciągałam Tosie i Balbinę z różnych perypetii życiowych, żeby znowu je na coś narażać. Poza tym w niedalekiej przyszłości planuję ciążę i ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to chore zwierzaki czy ich pasożyty. Bo nie oszukujmy się - to że zwierzak jest czymś spryskany, nie oznacza, że nie może przynieść np. kleszcza, a szczepiony na różne choroby np. przynieść do domu gruźlicy. Spadek odporności jednego z domowników i nieszczęście gotowe.
A ja zbieram regularnie, co dwa tygodnie ( gdy jestem w domu) porcję solidnych wrzasków, że kotu domu nie znalazłam, a miał byc tylko na jakiś czas...
Potencjalny dom był w Poznaniu - kobieta się wycofała, gdy opisałam charakterek Tota. Przecież nie okłamię, że jest grzeczny jak aniołek... Nie chcę sytuacji, że ktoś go adoptuje, a później się pozbywa, bo nie daje rady.  🙁


też liczą na dziką awanturę w domu... Ale ja nie moge patrzec jak ten malec marznie nam w stajni.


Makrejsza jezus kobieto jak Ty demonizujesz. Logiczne ze jak ktoś mieszka przy ruchliwej ulicy to kotów nie wypuszcza, ale w każdym innym wypadku to czemu nie?? Narażać na co?? Na ruch?? Na możliwość swobodnego wybiegania się?? Pogryzienia trawki?? Podrapania drzewka??

gruźlicy?? Rozumiem że tonowe ilości prątków na ulicy leżą i tylko czyhają??
Stos bakteri to my codziennie na butach przynosimy, drugie tyle jest w łazience, a korzystanie z publicznych toalet to już jak proszenie się o śmierć...

Wiesz ile zwierząt wychodzi na dwór i spadki wzloty i upadki odpornościowe domowników nie prowadza do tragedii/? No chyba ze wszelkie grypy, anginy i zatrucia zwalimy na koty...


Napisz ze nie chcesz kotów wypuszczać, a nie dajesz powody z kosmosu...
cieciorka   kocioł bałkański
12 grudnia 2010 19:12
xxagaxx, dyskusja na ten temat była już prowadzona, nie wszczynaj nowej, tylko cofnij się w wątku, jeśli masz ochotę, tym bardziej, że nie piszesz z sensem  🤔
już wiem co zrobię z naszym stajennym przybłędą 😉 W wigilię kupię mu kokardę i pod choinkę w domu włożę. W końcu prezentów się nie oddaje, nie?  😁 😁 😀iabeł: 😀iabeł: 😀iabeł:


Ty diablico!!!!  😀 😀 😀 😀
Makrejsza   POZYTYWNIE do przodu :)
12 grudnia 2010 19:31


Makrejsza jezus kobieto jak Ty demonizujesz. Logiczne ze jak ktoś mieszka przy ruchliwej ulicy to kotów nie wypuszcza, ale w każdym innym wypadku to czemu nie?? Narażać na co?? Na ruch?? Na możliwość swobodnego wybiegania się?? Pogryzienia trawki?? Podrapania drzewka??

gruźlicy?? Rozumiem że tonowe ilości prątków na ulicy leżą i tylko czyhają??
Stos bakteri to my codziennie na butach przynosimy, drugie tyle jest w łazience, a korzystanie z publicznych toalet to już jak proszenie się o śmierć...

Wiesz ile zwierząt wychodzi na dwór i spadki wzloty i upadki odpornościowe domowników nie prowadza do tragedii/? No chyba ze wszelkie grypy, anginy i zatrucia zwalimy na koty...


Napisz ze nie chcesz kotów wypuszczać, a nie dajesz powody z kosmosu...


To, że nie chcę wypuszczać kotów z domu napisałam w pierwszym poście, spytałaś o powód więc go napisałam. Z resztą nie wiem, po co pytałaś, skoro tak podsumowałaś moją odpowiedź - pewnie tak wyrażasz szacunek do osoby z którą rozmawiasz?

Moi rodzice nie mieszkają koło ruchliwej ulicy, a ostatnio ich kot i kot sąsiadów zostały ukradzione na skórki. No tak, ale kot to wolne zwierzę, a że jakiś czub może go ukraść i zrobić krzywdę, to pal licho, wezmę następnego prawda?
Jeszcze dodam, że jeżdżę codziennie przez "mało ruchliwe" wioski do pracy, mijam dosłownie kilka samochodów na trasie i nie ma tygodnia, żebym nie widziała rozjechanego na miazgę kota. Moim tego nie zafunduję, Ty zrobisz co chcesz.
Ja podpisze sie pod tym co napisala Makrejsza. Moje koty wychodza tak jak na zdjeciu, ze mna , na 6 metrowej smyczy. Kocham je i nie chce znlalezc ktoregos rozjechanego, zagryzionego, przetraconego, i co tam tylko. Nie chce leciec z nim do weta bo zlapal jakiegos syfa, nie chce siedziec w oknie/drzwiach i czekac czy wroci / nie wroci. Ja to nazywam odpowiedzialnoscia za swoje zwierze. Moze gdybym mieszkala na spokojniej wiosce, to bym wypuszczala, ale nie mieszkajac w miejscu, gdzie zdrowy rozsadek podpowida mi jakie moga byc konsekwencje lazenia samopas. Jestem przeciwniczka wypuszczania kotow "miastowych" .
edit literki
trzynastka   In love with the ordinary
12 grudnia 2010 19:54
Od 3 lat zbieram się by wam napisać o kocie który umila mi każdy dzień.
Nie umila go wyłącznie mnie, ale setkom studentów mojego wydziału.
Kot rasy czarny dachowiec mieszka u nas w budynku D Politechniki Śląskiej  😉

Jest super, nie jest namolny, ale zawołany przychodzi, miauczy przy drzwiach do wyjścia z budynku jak chce na spacer czy siku, spaceruje tylko po dziedzińcu. Ostatnio rozczulił mnie do potęgi entej. To jest kot niczyj, po prostu władze wydziału pozwalają mu tam mieszkać a Pani portierka go karmi, w związku z tym nie ma zabawek, drapaków czy choćby swojego kocyka [no chyba, że ma go w portierni ale tego nie mam prawa wiedzieć 😉] ale wracając do rozczulenia.
Razem z cała moją grupą w milczeniu uczyliśmy się do kolokwium, została ostatnia godzina na przypomnienie sobie. Cisza, grobowa atmosfera, kolokwium trudne, materiału dużo a profesor niezbyt przyjemny. Generalnie siekierę można było powiesić w powietrzu. A Kot znalazł zakrętkę z długopisu i zaczął się nią bawić  😍 Podrzucał sobie, ganiał za nią jak szalony, podskakiwał, wywracał się z nią, no po prostu cudo  😍 Wszyscy zaczęliśmy się uśmiechać, jeden kot i jedna zakrętka wystarcza by poprawić humor 30 osobom 🙂
Jest cudny, jutro chyba wezmę aparat do szkoły i mu fotkę cyknę 🙂
Fajnie jest przeczytac, ze wladze uczelni pozwolily kotu na takie pol - legalne zamieszkanie :-) no i  👍 dla Pani Portierki,  ze karmi, ze Jej sie chce okazac serce dziczkowi  😀
trzynastka   In love with the ordinary
12 grudnia 2010 20:08
Sanna - tez jestem zachwycona, nie wyobrażam sobie zajęć w budynku D bez niego, albo papieroska bez niego [idziemy palić na przerwę to on idzie z nami na siku albo pohasać po dworze] 😉
Stawiam, że Pani Portierka zabiera go też do domu na święta czy jakieś weekendy majowe 🙂
koniecznie wrzuc zdjecia Czarnego  😎
Moje zdanie o wypuszczaniu kotów diametralnie się zmieniło po tym, jak skradziono mi kota i go zabito na mięso. Jak zresztą wszystkie koty w tamtym czasie na osiedlu. Wiemy, kto to zrobił i co? I nic lege artis nie można zrobić.

Tymczasem wiem, że żaden mój kot nie będzie kotem wychodzącym. Nie i już. Nawet jak się przeprowadzimy na wieś. Wierzę, że jak kot nie zna świata na zewnątrz, nie zna, co to znaczy być 'wolnym', to zwyczajnie za tym nie zatęskni.
Makrejsza   POZYTYWNIE do przodu :)
12 grudnia 2010 20:56
Zen, moje dwie kotki są wzięte z ulicy i też za wolnością nie tęsknią.

Moi rodzice się uparli, że ich koty są urodzone na dworze i wychodzić będą, skutek jest taki, że po pięciu latach względnego spokoju jednego kota stracili, drugi od miesiąca biega z oparzeniem od paralizatora na nosie. Pozostałe dwa są mniej ufne, więc im się nie dostało. Teraz jest okres zimowy, więc koty siedzą w domu, zobaczymy, co zrobią na wiosnę...
sanna, ninevet, a ja myslałam ze tylko na naszej uczelni kazdy budynek mial swoje koty i ich panie portierki 🙂 U nas maja swoje miseczki , jedzonko, w sekretariatach zbiera sie drobne na jedzonko dla nich itd Doskonale wiedza o ktorej jak i gdzie maja czekac na konkretnego prof ktory im przynosi smakołyki itd 🙂
Ja podpisze sie pod tym co napisala Makrejsza. Moje koty wychodza tak jak na zdjeciu, ze mna , na 6 metrowej smyczy. Kocham je i nie chce znlalezc ktoregos rozjechanego, zagryzionego, przetraconego, i co tam tylko. Nie chce leciec z nim do weta bo zlapal jakiegos syfa, nie chce siedziec w oknie/drzwiach i czekac czy wroci / nie wroci. Ja to nazywam odpowiedzialnoscia za swoje zwierze. Moze gdybym mieszkala na spokojniej wiosce, to bym wypuszczala, ale nie mieszkajac w miejscu, gdzie zdrowy rozsadek podpowida mi jakie moga byc konsekwencje lazenia samopas. Jestem przeciwniczka wypuszczania kotow "miastowych" .
edit literki



I się z tobą w 100% zgodzę. Dlatego się zapytałam czy Makrejsza  mieszka gdzies przu ruchliwej ulicy.

[quote]Moi rodzice nie mieszkają koło ruchliwej ulicy, a ostatnio ich kot i kot sąsiadów zostały ukradzione na skórki. No tak, ale kot to wolne zwierzę, a że jakiś czub może go ukraść i zrobić krzywdę, to pal licho, wezmę następnego prawda?
Jeszcze dodam, że jeżdżę codziennie przez "mało ruchliwe" wioski do pracy, mijam dosłownie kilka samochodów na trasie i nie ma tygodnia, żebym nie widziała rozjechanego na miazgę kota. Moim tego nie zafunduję, Ty zrobisz co chcesz.[quote]

Trzeba być hmm debilem żeby wypuszczać kota przy drodze przelotowej nawet przez wioskę zabitą dechami. Wystarczy jeden samochód na tydzień pędzący w przerażającym tempie w złym momencie i po kocie. Ale naprawdę można mieszkać przy drodze osiedlowej, gdzie nikt nie przekracza 20km/h.

Tak, kota może jakiś czub ukraść. Mnie mogę porwać, i co nie będę z domu wychodzić??

Sory podsumowałam to tak bo powodem nie wypuszczania kota ma być gruźlica czy kleszcz?? Sama tego kleszcza i tą gruźlicę z dworu możesz przynieść.

Moje koty wychodzą. Miałam wcześniej 2, teraz znowu mam 2. Żyją szczęśliwe, biegają po drzewach. Są odrobaczane i odpchlane i nie mają robactwa. Przez te 20 lat posiadania zwierząt udało się nie mieć ani gruźlicy, ani żadnej innej odzwierzęcej choroby widocznie mam szczęście jakich mało. Zwłaszcza ze mam jeszcze 2 psy które potrafią coś na tym dworze syfnego zjeść, wytarzać się czy lizać jakieś mało fajne rzeczy...

Ja rozumiem ze można mieszkać na osiedlu, w bloku na 10 piętrze i kota nie wypuszczać. I tak mu jest lepiej niż w schronisku, czy gdyby był bezdomny... Ale kot który może sobie bezpiecznie wychodzić na dwór i swobodnie biegać to pełnia kociego szczęścia.
xxagaxx, moi rodzice nie mieszkają przy ruchliwej ulicy. Mieszkają na skraju lasu w sąsiedztwie domków jednorodzinnych. Cisza i spokój. I koty zabił jeden człowiek. Na głupotę ludzką nie poradzisz nic a nic. Zagrożenie przyszło ze strony człowieka i tego nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć. Dlatego nasze koty siedzą w domu, tam jest im zwyczajnie bezpiecznie. Psa też puszczałabyś luzem? 😉
Armaquesse, super  😎 naprawde az mozna znowu uwierzyc w ludzi, jak sie slyszy takie fajne rzeczy  😎
Wracajac jeszcze do kociego wychodzenia, to u mnie kotka wzieta jako roczny dziczek nawet do drzwi wyjsciowych nie podchodzi. Spacerki kocha kocurek, urodzony na kanapie, ale jak tylko zobaczy cos "nie tak", to tak leci do domu, ze ledwo nadazam za kotem. No i Savana tez jest milosniczka wygrzewania sie na trawniku ale ja musze byc obok, wowczas kota czuje sie bezpieczna i wszystko jest ok. Talk wiec nie wszystkie koty to zamilowani wloczykije.. btw. moje koty kochaja swoj balkon, wiec kupujac - jezcze w Polsce, czy wynajmujac mieszkanie tutaj w Irlandii, kwestia fajnego balkonu byla priorytetowa  🤣
cieciorka   kocioł bałkański
12 grudnia 2010 21:25
No to ja dołączę- u mnie w licealnej bibliotece mieliśmy koty 🙂
Bischa   TAFC Polska :)
12 grudnia 2010 23:32
A tak razem śpią Beza i Luna  😀


Po raz pierwszy, zawsze każde w swoim miejscu!
Moje zdanie o wypuszczaniu kotów diametralnie się zmieniło po tym, jak skradziono mi kota i go zabito na mięso. Jak zresztą wszystkie koty w tamtym czasie na osiedlu.

Zen, zadam głupie pytanie: ale jak to?!
Aż mnie zmroziło po przeczytaniu tego. Zabicie kota? Na mięso?! I skąd wiadomo kto to?
A myślałam, że ludziom coraz trudniej mnie negatywnie zaskoczyc, od razu mam przed oczami moje dwa puchate potworki.
Makrejsza jezus kobieto jak Ty demonizujesz. Logiczne ze jak ktoś mieszka przy ruchliwej ulicy to kotów nie wypuszcza, ale w każdym innym wypadku to czemu nie?? Narażać na co?? Na ruch?? Na możliwość swobodnego wybiegania się?? Pogryzienia trawki?? Podrapania drzewka??


A ja mieszkam przy ruchliwej ulicy(jest do niej z mojego ogrodu ok 60m), a moje koty wychodziły całe życie na dwór. I dożyły jeden 17, drugi 18 lat.
Inna sprawa, że nigdy nie widziałam rozjechanego kota w naszej okolicy, może jakoś struktura osiedla zniechęca je do chodzenia  w tamta stronę, nie wiem. Ale rozjechanego psa i lisa widziałam.

Obecne koty wychodzą z balkonu na drzewo jak poprzednie, ale boją się schodzić z drzewa na ogród - z jednej strony sie cieszę, bo są bezpieczne, z drugiej strony wiem, że tamte były na dworze mega szczęśliwe i nie roznosiła je tak energia jak te, które nie mają się gdzie wyszaleć. starsza z obecnych kotek Pirania ma do tego lekką nadwagę - poprzednie, wychodzące koty jej nie miały.

Szczęśliwe życie niestety często oznacza ryzyko... nie zmuszam obecnych kotów do wychodzenia na dwór, bo będzie mnie bardzo boleć jak któres z nich zginie pod kołami - ale na pewno im nie zabronię, jeśli zdecydują się wychodzić na ogród.
dea   primum non nocere
13 grudnia 2010 11:21
Ja Lemurowi już nigdy "dworu" nie zafunduję. Powoooli wychodzi ze swojej skorupki wyprodukowanej na "ciekawym dworze", dość daleko od ruchliwych ulic (wiesz gdzie, xxagaxx 😉), ale za to nie znając dnia ani godziny, kiedy wpadną na niego dwa psy gospodarza - głodne albo po prostu szukające rozrywki (nomen omen). Jak nie psy, to może stajenni - złapią ciężko chorą kotkę, z którą dzień wczesniej byłyśmy u weterynarza i prosiłyśmy, żeby przesiedziała kilka dni w szatni, dwa półroczne kociaki i ich kotną matkę w ostatnich dniach ciąży, zapakują do worka po nawozie i wywiozą na zapomniane przez świat zadupie, "bo się tam myszy namnożyły". (Jak obserwuję Lemura, to nie sądzę, żeby kiedykolwiek w życiu jakąś mysz złapał. Cokolwiek się rusza, on ucieka. Nawet much nie próbuje łapać) Dwa koty nie dały się wtedy złapać i dlatego żyją. Drugi (starszy brat Lemura) zwiał do lasu i dopiero teraz, na zimę znów zagląda do stajni. A Lemur? Dopiero zamknięty brutalnie na cztery spusty na siódmym piętrze bloku w mieście, przez większość dnia i nocy w jednym małym pokoju, zaczyna się bawić i łazić za mną, jak jestem w domu. Na mruczenie jeszcze czekam.
Jego matka (i pozostałych dwóch), wróciła po kilku miesiącach, z jednym kociakiem... wróciła zdziczała kompletnie, przerażona człowiekiem i nie pozwalająca się zbliżać (pamiętasz Matessę, xxagaxx? tak, ona...) Ja osobiście jej nie widziałam, chyba zwiała gdzieś dalej, nie zgłasza się na zimowe karmienie 🙁

Żaden z moich kocurów nie miauczy przy drzwiach - Simba, jak kogoś wpuszczam, wygląda na klatkę, Lemur się chowa pod łóżko z miną nawetotymniemyślżesięgdzieśruszę!!. Jedyne drzwi przy jakich się czają, to drzwi pokoju, w którym mieszkają, jak mnie nie ma. Ale jak je otworzę i się ze mną przywitają, to często tam wracają (szczególnie Lemur).

Simbę może będę wyprowadzać na smyczy, jak się skończą historie z infekcjami (śniegu pewnie w tym roku nie zobaczy). On jest ciekawski i wygląda jakby potrzebował więcej bodźców od świata 🙂 podobnie jak Dres mamy (on chodzi na smyczy na spacery, jego brat Kret ani myśli wychylać nosa z domu).

Jeszcze raz wszystkim dziękuję za nieocenione wsparcie w chorobie Feli :kwiatek:
[quote author=zen link=topic=12.msg806339#msg806339 date=1292184828]
Moje zdanie o wypuszczaniu kotów diametralnie się zmieniło po tym, jak skradziono mi kota i go zabito na mięso. Jak zresztą wszystkie koty w tamtym czasie na osiedlu.


Zen, zadam głupie pytanie: ale jak to?!
Aż mnie zmroziło po przeczytaniu tego. Zabicie kota? Na mięso?! I skąd wiadomo kto to?
A myślałam, że ludziom coraz trudniej mnie negatywnie zaskoczyc, od razu mam przed oczami moje dwa puchate potworki.
[/quote]

Opisywałam tę sprawę dwa lata temu na forum, ale w skrócie napiszę raz jeszcze. Sąsiadka tego uroczego pana usłyszała, że jej kot przeraźliwie miauczy, przeskoczyła przez płot i znalazła w ogrodzie klatkę-pułapkę, taką do odławiania dzikich zwierząt. W tym czasie na osiedlu już poszły wieści, że koty znikają. Sąsiadka wezwała policję, policja zabrała klatkę, sprawa poszła do prokuratury. Prokurator umorzyła śledztwo. I koniec sprawy.
dea   primum non nocere
13 grudnia 2010 12:03
Niska szkodliwość społeczna, nóż się w kieszeni otwiera... :-S
Babeczki ma któras samo czyszczacą kuwetę? Spisuje sie?
Cenciakos   Koń z ADHD i złośliwa zołza ;)
13 grudnia 2010 14:25
U moich rodziców taka jest- fajna sprawa, bo się nie kurzy, żwirek się nie rozsypuje i według obserwacji mojej mamy worek żwirku starcza przy takiej kuwecie na dłużej. Sama tez się nad nią zastanawiam.

dea są różne sytuacje. Ja bym w ogóle pana gospodarza, panów stajennych i te kochane psy oddelegowała gdzieś daleko od tego pięknego miejsca. U nas w stajni dzięki bogu 8 kotów żyje i ma się dobrze. Maluchy nam w wakacje pokradli, ale jeśli trafiły do domów to zapewne im tylko na zdrowie wyszło.

Kończąc dyskusję na temat wychodzenia, pozdrawiamy z czubka drzewa 😉

dea   primum non nocere
13 grudnia 2010 15:04
Ano, są różne sytuacje, to właśnie chciałam powiedzieć - bo ruchliwa ulica to nie jedyna zła rzecz, która się może wolno chodzącemu kotu przydarzyć. Jeszcze koty w mojej poprzedniej stajni - niby nikt na nie nie czyhał, w środku lasu, fajne miejsce - a przeciętna długość życia mało imponująca, koło 3 lat (nie wliczając do średniej tych kociąt, które nie dożywały roku a ich była większość). Jeśli ktoś ma takie środowisko jak Ty, że kot potrafi dożyć 18 lat wychodząc na zewnątrz, to super, niech puszcza - chociaż ja bym jeszcze pomyślała o drugiej stronie medalu, czyli gniazdach ptaków (w sumie w czym są gorsze puszczone luzem psy zagryzające sarny i zające od kotów wyjadających pisklęta?)... IMHO to temat zbyt skomplikowany jak na tak kategoryczne wypowiedzi jak Twoja zaczynająca ten temat  :kwiatek:
cieciorka   kocioł bałkański
13 grudnia 2010 15:25
Za kota wychodzącego jesteś odpowiedzialna, tak jak za siebie i na siebie bierzesz ryzyko, że cię "porwą".
Rób ze swoimi kotami co chcesz, póki im krzywdy nie wyrządzasz, ale nie wypisuj takich dyrdymałów, że koty wypuszczać trzeba itp.
"Ale kot który może sobie bezpiecznie wychodzić na dwór i swobodnie biegać to pełnia kociego szczęścia."
Pewnie! Marzę o miejscu bezpiecznym dla moich kotów, jeśli jesteś wstanie takie miejsce mi zagwarantować, to cię ozłocę!
Co do problemu z porzuconym, blokowym kotem, to na forum miau.pl zgłosiła się do mnie kobieta, deklarująca chęć pomocy w przeprowadzeniu tej całej akcji. Został wysłany e-mail do Straży dla Zwierząt we Wrocławiu.
Dzwoniłam wczoraj także do ciotki- kociary, która mieszka na wsi, z pytaniem, czy nie chciałaby go przygarnąć. Niestety nie ma takiej możliwości. 🙁
Obecnie jestem na etapie organizowania mu kuwety, która postawię gdzieś w kącie korytarza. Czekam na odpowiedź z Wrocławia.

edit: sąsiadka, która karmi kota, ma niedługo dzwonić do właścicielki i pogadać z nią, aby zdecydowała się oddać komuś tego zwierzaka...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się