Historia mojego konia...

historie koń mieszkających w naszej stajni.
koń .nr 1 dewon ogier czystej krwi arabskiej po karierze wyścigowej uratowany przed rzeżnią nawet na emeryturze ścigał się z wszystkim co chciało go wyprzedzić . na nim zaczynałam mając 6lat
koń nr.2 aśka klacz pociągowa fiorda konik uratowany od handlarza pod jeźdźcem chodziła spokojnie ale jak była zaprzęgana do bryczki to w pięć osób i w biegu , tak jej się grunt pod kopytkami palił z radości .
koń nr 3/4 klacz którą nazwaliśmy rita nieduża  2,5 letnia  kara klaczka uratowana od handlarza  . była strasznie zaniedbana grzbiet z na dodatek ciągnęła już wóz .pięć  miesiące po kupnie klacz oźrebiła się u nas i takim sposobem uratowaliśmy nie jedno życie ale dwa.Klacz obecnie ma już 18 lat i jest na zasłużonej emeryturze na  łąkach u znajomych , a jej syn dziś już prawie 15 wałach jest już nami i stoi z młodym 2,5 letnim  ogierkiem z pochodzeniem .



gracja03   "Kto dosiadł konia ten dosiadł wiatr"
20 stycznia 2009 08:10
Czytam te wasze historie i łza sie przy niektórych w oku kręci
Moja historia z końmi zaczęła sie ok 8 lat temu.
Bardzo blisko mojego domu facet hodował sobie konie które były użytkowane w siodle i tak to któregoś dnia wybrałam się ze znajomymi na przejażdżkę . Marzyłam o tym całe moje życie aż w końcu sie udało. Pierwsza moja jazda na koniu była bardzo nietypowa i nieodpowiedzialna ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Grupa moich znajomych z którymi pojechałam już radzili sobie w siodle, ja niestety pierwszy raz ale co tam pojechaliśmy wszyscy w teren , przeżyłam to i byłam najszczęśliwszą osoba na świecie pomimo braku jakiejkolwiek wiedzy na temat jazdy konnej. Od tamtej pory  jeździłam ( i praktycznie sama się uczyłam) ale byłam tak szczęśliwa jak nigdy. Po Kilku latach  zmieniłam stajnie ale przez cały ten czas marzyłam o własnym koniu, wiedziałam jednak, że na marzeniach sie skończy bo rodzice absolutnie nie kupią mi konia a ja sama nie zarobie na kupno i utrzymanie. I tak sobie jeździłam na różnych koniach. Poznałam mojego obecnego męża, założyliśmy małą firmę oprócz tego obydwoje pracowaliśmy . Pracowaliśmy i pracujemy nadal czasami po 12-15 godz. dziennie bywało, że dłużej ale warto.
Znowu zmieniłam stajnie a myśl o własnym koniu nadal mnie prześladowała. Firma powoli zaczęła przynosić niewielkie zyski co dało mi malutką iskierkę nadziei na kupno konia. Mąż bardzo szanuje moją miłość do koni ale jak go przekonać do zakupu własnego. Okazało sie to wcale nie takie trudne.
Przewertowałam setki ogłoszeń w gazetach i necie, szukałam klacz małopolską dużą , masywnej budowy najlepiej kara lub gniadą, w wieku 4-8 lat w przystępnej cenie. Niestety nie mogłam nic znaleźć, aż pewnego dnia znalazłam gniada dużą 8 letnia, miała być idealna.  Pojechałam oglądnąć, klacz faktycznie ładna ale na zdjeciach wyglądała na dużo większą i masywniejszej budowy, pod siodłem okazała się strasznym wypłochem i facet nie chciał zejść z ceny więc odpuściłam ja sobie. Za jakiś czas znowu trafiła sie klacz , której tak na prawde facet nie chciał sprzedać. Klacz 2,5 letnia , fakt dużo 163 w kłębie , gniada ale surowa. Pojechałam ja zobaczyć, stała bidula w stodole ze swoją siostrą przywiązane do jednego słupa łańcuchem, w stajni nie było już dla nich miejsca. Zerkała na mnie tymi swoimi wielkimi ślepkami i wiedziałam , że będzie moja. Nie sprawdziłam czy jest zdrowa, nie wiedziałam czy będzie grzeczna jak przyjmie siodło i w ogóle mało wiedziałam o niej po prostu dałam zaliczkę i kilka dni później z pomocą męża przywieźliśmy ja do koleżanki na hotel.
Klaczka okazała sie ostoja spokoju, bardzo grzeczna w obejściu przyjęła siodło nauczyła sie zjadać smakołyki, przytulać sie i w ogóle zrobiła sie zupełnie innym koniem. A co najważniejsze jest moja i tak już zostanie.
gracja03 Twój przykład pokazuje wszystkim, że nie należy tracić nadziei i być cierpliwym 🙂


Na początku 2006 roku wraz z przyjaciółmi planowaliśmy wyjazd na wakacje. Wymyśliliśmy wyprawę na jurę do znajomych, od których mój przyjaciel kupił swoją kobyłkę. Mieliśmy jechać w 4, pozostali mieli swoje konie, a ja miałam dostać kobyłke w dzierżawę na czas wyjazdu. Wiedziałam, że jest źrebna. W maju dostaliśmy informację, że się oźrebiła, ma ogierka. Wiosna mineła szybko. W lipcu zebraliśmy się i wyjechaliśmy 🙂 Kobyłka była bardzo wygodna, niezwykle posłuszna, grzeczna, usłuchana. Polubiłam ją. A jej syn ? Przerośnięty, krzywy, łaciaty i wiecznie brudny. Kiedy ja się zajmowałam jego mamą ciagle mnie zaczepiał, a jak nie zwracałam na niego uwagi zaczynał demolować otoczenie, w kącie były poukładane wiadra, miotły itp. Rozrzucał to robiąc wiele hałasu. Dopiero jak zaczynałam go czyścić stał dumnie i się nie ruszał. Wtedy pierwszy raz podniosiłam mu kopytka. Kiedy jeździłam on zwykle bigał w zupełnie innym miejscu ze swoim przyjacielem, rówieśnikiem, kucykiem Luckiem 🙂 Ale jak zachciało mu się biegać za mamą często łapał mnie za nogę i się za nami ciagnał. I tak nasze wakacje mijały. Kucyk Lucek został zakupiony i przewieziony do naszej stajni we wrześniu.
Marzyłam o koniu. Ale nie miałam odpowiednich pieniędzy. Wtedy mój przyjaciel wpadł na pomysł, że powinnam kupić źrebaka, ale nie byle jakiego, tylko z zaufanego domu. I pokazał mi zdjęcie łaciatego. Wyśmiałam go. Ale nie długo po tym pojechaliśmy zobaczyć go. Miał 9 miesięcy, wyrósł od naszego ostatniego spotkania, wyładniał. Wiedziałam, że to ten 🙂 Jakiś czas później został przywieziony do naszej stajni. Postawiliśmy go do boksu, gdzie tył miał oddzielony Lucek. W nocy Dexter otworzył kolegę, wszystko wskazuje na to, że się poznali. Po pewnym czasie zlikwidowaliśmy ścianę, długo razem stali. Nawet dziś nie ma z tym problemu kiedy jest potrzeba 🙂
Uczenie podawania nóg, chodzenia na uwiązie, długie spacery i poznawanie okolicy. Pierwsze lonże miał w wieku 1,5 roku z powodu kastracji. Na dzień dzisiejszy nadal leniuchujemy 🙂 Ogólnie jest to oaza spokoju, 166 w kłebie i rośnie w przerażającym tempie.  :emota200609316: Skumaliśmy się 🙂
Ehh... Przeczytalam niektore historie i sie poplakalam.

Moja historia i mojej klaczy zaczela sie na poczatku marca 2008 roku.
Szukalam konia na ktorego ciezko sobie zapracowalam. Chcialam zeby byl wyjatkowy.
Przegladajac Allegro tysieczny raz, natknelam sie na zdjecia pieknej mlodej karuski.
Odrazu pomyslalam ze bedzie moja. Zalicytowalam.
Ostatnie 5 minut aukcji trwaly dla mnie wiecznosc. Wygralam. Klacz byla moja.
To nic ze szukalam doswiadczonego konia, to nic ze dzielilo nas 2 tysiace km.
Byla moja. Specjalnie kilka dni pozniej przylecialam (mieszkam i pracuje tymczasowo w Anglii) zeby ja obejzec i  dopelnic formalnosci.
Klacz mloda 4 letnia, surowa, nie wymagano od niej zupelnie nic.
Niestety musialam sie z nia pozegnac jeszcze w jej starym domu.
Weszla do przyczepy grzecznie, pozegnalam sie z nia. Ona pojechala 600km. do nowego domu, ja spowrotem za granice. Zaopiekowal sie nia znajomy koniarz. W sierpniu zostala zajezdzona. Potem zmienila stajnie.
Przyjachalam teraz na swieta. Na krotko, doslownie pare dni.
Musialam zostac 3 tygodnie dluzej... W przed dzien sylwestra dostala kolke.
Musialam wezwac weterynarza. Zostalo podjete leczenie. Nie przechodzilo. Kolejne wezwanie lekarza. Dostala leki i przeszlo, ale na krotko. Leki przestaly dzialac i bole wrocily. Taka hustawka trwala prawie 4 doby, bylo lepiej a potem nawrot konwulsji. Siedzialam z nia od rana do 2-3 w nocy przez ten caly czas.
Zostala podjeta decyzja o przewiezieniu jej do kliniki. W drodze ja wzdelo.
Mielismy okolo 50 km. do kliniki. Dojechalismy wieczorem.
Lekarze nie dawali jej duzych szans na przezycie. Byla mowa o operacji.
Ale jej stan na to nie pozwalal. Za dlugo byla chora. Podjeli leczenie aby, utrzymac ja w stanie stabilnym do rana i wtedy padnie decyzja co do operacji.
Rano zdecydowali ze operacji nie bedzie, kon nie wytrzyma narkozy, za dlugo jest chory. Zalamalam sie. Świat mi sie zawalil w jednej chwili.
Zostalo tylko leczenie zachowawcze, ktore moglo sie roznie skonczyc.
Bylo ciezko, ale ona byla silna, pelna nadzieji i ja rowniez. Wytrzymywala wszystko z cierpliwoscia, zastrzyki, kroplowki, osluchiwania, lewatywy, sady donosowe.
I tak po dwoch dniach kiedy z rana do niej przyjechalam uslyszalam ze nastapila poprawa.
Ale jeszcze nie mowili o tym glosno, wystopily rozne komplikacje. Ochwat toksyczny i zator jednej zyly od zastrzykow. Ale jej stan poprawial sie z godziny na godzine.
Wyszla z tego wszystkiego. Jest juz w domu. Powoli dochodzi do siebie.

Gdybym ja wtedy stracila rzucilabym jezdziectwo, juz do konca zycia. Juz nigdy nie wsiadla na konia, nie spojrzala. Moje zycie stracilo by sens i kolory. Ale w glebi serca wierzylam ze bedzie dobrze.
Kocham ja z calego serca i chce zeby zestarzala sie u mnie i ze mna.

Monny   bez odbioru .
22 stycznia 2009 22:07
paulina123_2007, piękna kobyłka ! Życzę powodzenia i oby się wszystko udało !
Gillian   four letter word
23 stycznia 2009 09:08
paulina123_2007, ale tak z allegro, bez oglądania, bez badań, w ciemno?
Domyślam się, że to po prostu bylo ''to'' 🙂
Gillian   four letter word
23 stycznia 2009 17:20
Domyślam się, że to po prostu bylo ''to'' 🙂


zmieniam post bo przyczepiłam się bezpodstawnie 🙂 przepraszam za zamieszanie  :kwiatek:
Historia opowiedziana poprzez zdjęcia :P
No to ja też się podzielę historią mojej kobyły 😉

Poznałam Cza-Czę jakoś w 2003 roku kiedy właściciel wstawił ją na wyźrebienie do stajni w której wtedy jeździłam. Wtedy ten koń nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, a wręcz unikałam jej jak mogłam, miałam bowiem wtedy 12 lat. Kobyła natomiast należała do tych z nieciekawą przeszłością. Otwarcie drzwi od jej boksu wiązało się z tym, że albo koń rzuci się z zębami, albo odwróci i poczeka aż ludzik się napatoczy na kopytka. Wiadomą rzeczą więc było że jako mało doświadczone dziecko nie pchałam się w tarapaty i zwyczajnie unikałam tego konia.
Mniej więcej rok później ekipą tamtejszej stajni wybraliśmy się na hubertusa, początkowo miałam jechac na wałaszku na którym wtedy jeździłam, ale w ostatniej chwili jego właściciel postanowił jednak też jechac, więc co mi zostało... jechac na Cza-Czy... z pomocą znajomej udało mi się wyczyścic i osiodłac konia, no i pojechaliśmy... było to wtedy jedno z najokropniejszych doznań cały dzień w siodle na szalonej kobyle o chodach tak niewygodnych że tyłka nie czułam przez dobrych parę dni 🤔 kobyła strasznie drobiła i była sztywna jak deska, w połowie drogi powrotnej zamieniłam się z koleżanką, bo nie mogłam wytrzymac z bólu 🙄
Po tym hubertusie siedziałam na niej może ze dwa razy.
W wakacje roku 2005 postanowiłam zrobic wielki powrót do mojej starej stajni w której stawiałam swoje pierwsze jeździeckie kroki. Jednak nie było dla mnie konia do jazdy, ale byli za to znajomi 🙂  Po paru dniach mój instruktor powiedział że właściciel Cza-Czy za pare dni przenosi ją właśnie do tej stajni, na mnie to wielkiego wrażenia nie zrobiło bo przecież nie lubiłam tego konia (po hubertusie wręcz nienawidziłam).
Kobyła została przeniesiona lecz... nie było na nią jeźdźca, córka właściciela nie pisała się na jazdę na niej, bo jej stan psychiczny się wręcz pogorszył, zaczęła zrzucac każdego kto na nią wsiadł, tkała, nadal gryzła i kopała. Wtedy mój instruktor namówił mnie żebym zaczęła na niej jeździc, zgodziłam się.
Pierwsza jazda- totalne rodeo, potem było już tylko lepiej, z pomocą instruktora, jego córki udało się wyprowadzic konia na w miarę prostą drogę pod siodłem, były też nasze pierwsze podwórkowe zawody (nieudane, ale to nic). Zaczęłam czuc coś do tego konia, a i ona widac było że za sprawą opieki też trochę się uspokaja 🙂
Jednak, to co dobre szybko się kończy, właściciel zaźrebił znów kobyłę i postanowił sprzedac, na początku  nie bardzo dochodziło to do mnie. Jednak z każdym dniem jak o tym myślałam, o kobyłce, o pracy jaką włożyłam ja i moi znajomi, no i w końcu o uczuciach jakie powstały między mną a koniem.... zaczęło się... Totalna histeria w domu...
W końcu udało się, wynegocjowaliśmy cenę na "cenę rzeźną" ale umowa była taka że źrebak będzie jego (bo kobyła źrebna), rozpoczęłam wycieczkę po dziadkach w celu uzbierania pieniędzy, od stycznia 2006 konia zaczęłam dzierżawic, kupno nastąpiło w marcu, wtedy też tata zaczął budowac stajnię koło domu. W maju przenieśliśmy się "na swoje". Wtedy tak naprawdę poznałam co to znaczy "miec konika", wszystko bowiem spoczęło na moich barkach (czyli wtedy 15-letniej dziewczyny) rodzice bowiem wcześniej z końmi do czynienia nie mieli... Było wiele przygód, ale z moim uporem i zapałem wytrwałam.
To był czas kiedy potrzebowałam tysiąca informacjii naraz, bo okazało się jak wiele jeszcze nie wiem i tak trafiłam na Was, na Voltę.

I za to Wam dzięki :kwiatek:
majek   zwykle sobie żartuję
04 marca 2009 15:45
FAUST (FISIO)
Pewnego dnia rozmawiałam z koleżanką przez telefon. Powiedziała: `Wpadnij do mnie, mąż wyjechał, pomożesz mi ruszyć konie` - mieli ich wtedy chyba 4.
No więc pojechałam. `Wsiądź sobie na Fausta` i zaprowadziła mnie do stajni gdzie `toto` stało....
Zawsze uwielbiałam srokate, więc jak zobaczyłam te łatki to już mi się podobało... Wsiadłam.  Pojechałyśmy w teren... Po 5 minutach spadłam, bo mnie srokaty zbryknął bez ostrzeżenia. Ale spacer był fajny... Chociaż konik chudy, za dużo nie umiał, łaził z łbem zadartym do góry i trza go było pchać.... (no, ale miał łatki). Nie wiem do końca jaka jest jego przeszłość, zanim do nich trafił. Wiem tyle, że chodził w szkółce, był tłuczkiem, a znajomi zamienili go za takiego wielkiego ogiera, który nie był odpowiedni do ich `celów pokazowych`...
Po spacerku pamiętam, że rozmawiałam z tą koleżanką i skarżyła mi się że teraz nie ma kto jeździć, oni nie mają kasy, żeby trzymać tyle koni w pensjonacie... i tak pomyślałam sobie o tym, żeby go wydzierżawić może na spółę z koleżanką...
Tym bardziej, że sama czasem jeździłam z tymi znajomymi na pokazy - tak więc miałabym swojego konia, na którym mogłabym trenować bliżej swojego domu i przygotowywać go pod siebie…
Kiedy się zdecydowałyśmy, konik był już w nowej stajni… okazało się , że kumpela do spółki właśnie zaszła w ciążę, ale na szczęście trafiły się dwie inne osoby do jazdy… Na szczęście nieźle jeżdżące i w ogóle –układ świetny…  Tak więc stałam się panią Fausta, który został od tamtej chwili Fisiem… Fisio potrafił uciec z padoku i napaść na starsze panie idące od wukadki i wsadzić im pysio w zakupy…Nie zapomnę smsa, ` Maja, twój koń zeżarł Jezuska z szopki` - cóż… skoro był z siana , to czego żeście się spodziewali…
Fisio to koń bardzo rekreacyjny, lubił uczestniczyć w pokazach, można było zdjąć na nim wszystkie kółka kopią ze stojaków… lubi takie rzeczy.. jak się od niego wymaga czegoś wyższych lotów, to niekoniecznie. Ale skakać lubił zawsze – nie zapomnę jak na jakimś pokazie w przerwie w zawodach skokowych wyjechałam z kopią, w zbroi, Fiś się czegoś niby wystraszył i pogalopował wprost na przeszkodę skacząc ją w pięknym stylu...
Rodzice, szczególnie tata – byli przeciwni… Ale potem się już przyzwyczaili do tego, że ciągle mnie nie ma, bo FISIUJĘ..
Potem dziewczyny-wspólniczki zrezygnowały. Trochę je rozumiem, bo miały większe ambicje niż jeżdżenie w terenik…. A Fisio nigdy nie był koniem super bezpiecznym.. Brykał, wracał galopem do stajni z jeźdźcem na grzbiecie…I taki był … oporny na wiedzę….
Potem przestałam jeździć na pokazy. Trochę  ze względu na studia i pracę, trochę zaczęłam się bać… No i układ przestał być taki różowy, bo koń jak wyjechał na początku lipca, to wracał dopiero z końcem sierpnia – bo nie opłacało się go wozić w tę i z powrotem do Warszawy. Poza tym jego jeźdźcy też musieli trochę trenować…
Potem postanowiłam wyjść za mąż i przeprowadzić się na wieś. Mąż też miał konia – kobyłkę – ale to już zupełnie inna historia... No i zamieszkały sobie dwa konie w stajni przerobionej ze stodoły… I wtedy okazało się , że układ, że mój koń wyjeżdża na lato jest kompletnie do du*y, bo kobyła sama przecież nie może zostać.  No i namówiliśmy kolegę, żeby na czas nieobecności Fisia wstawił do nas swojego konika.

ESENT
Problem rozwiązany, ale pojawił się nowy… Na czym mam jeździć, bo oczywiście kolega jak przyjeżdżał, to jeździł, mąż wsiadał na kobyłę, a ja? Poza tym zaczęli mnie przekonywać, że taki układ z wyjeżdżającym koniem jest bez sensu, że może niech znajomi lepiej go sobie wezmą, że to ogólnie nie fair… i że powinnam sobie kupić innego konia. Ja zakochana w Fisiu, ale w sumie też świadoma tego, że to jednak kawał szkółkowego chama… Podobało mi się za to jak wsiadałam na konika kolegi – araba – że z taką łatwością się na nim jeździ… Jakiś taki łatwy do opanowania, chętny do przodu i w ogóle.  No i postanowiliśmy, że może kupmy takiego arabka dla mnie.. .A Fisio – albo trzeba ustalić nowe warunki z właścicielem, albo niech go zabiera…
Zaczęliśmy szukać araba…
Obejrzałam ich kilka, do jednego jechaliśmy aż gdzieś pod Rzeszów… W sumie się już poddałam z tym szukaniem… Aż nagle zobaczyłam JEGO na allegro…
Po prostu CUDO… A i zdjęcia świetne… Pojechałam. Wsiadłam. Wsiadł kolega. Wsiadła właścicielka dotychczasowa, pokazała, co koń potrafi… koń ujeżdżony świetnie, grzeczny, piękny i zdrowy… Zakochałam się po raz drugi… I wzięliśmy go… W sumie, to chciałam trochę mniej pieniędzy przeznaczyć na konia, ale było warto. Pomógł nam ten kolega – w sumie sfinansował nam konia – opłacając pensjonat u nas swojemu z góry za ponad rok… Esent przyjechał do nas w moje urodziny, w czerwcu w zeszłym roku…
Jazda na nim jest boska, w życiu nie sądziłam, że tylu rzeczy można się od konia nauczyć. Można na nim bezpiecznie pojechać samemu w teren. Na ujeżdżalni koń pokazuje mi moje błędy..

Po powrocie Fisia z sezonu pokazowego … znajomy zaproponował taką cenę za Fisia, że głupio się było nie zgodzić…
Tak więc jestem szczęśliwą posiadaczką dwóch chłopaków… Dwóch zupełnie innych koni…
Co ciekawe, są o siebie zazdrosne, jak przychodzę z siodłem zgarnąć któregoś z padoku, to się pchają do mnie….

I tyle o `moich` koniach.

RIVOLTA
Jest jeszcze kobyła męża, dzięki której się poznaliśmy… Wszyscy mówią, że specjalnie sobie konia kupił, żeby mnie poderwać.
Już się postaram krótko: pewnego dnia dostałam pocztą firmową (bo pracujemy w jednej firmie) pytanie:
- hej, słyszałem, że masz konika?  Ja mam klaczkę
- o to, fajnie… A gdzie jeździsz, w jakimś klubie?
- nie trzymam ją u siebie w stajni, przy domu…
No i przysłał zdjęcie… Po którym ja stwierdziłam, że należy im szybko pomóc…
Wystraszony koń, źle osiodłany, na nim koleś, radosny, ale widać , że kompletnie nic nie umie. Okazało się, że kobyła dostaje 5x za dużo owsa i dostaje  świra z samotności… Zaproponowałam pomoc, ale jak usłyszałam, że to 75 km od Warszawy to zwątpiłam… Zaproponowałam przeprowadzkę do pensjonatu, w którym aktualnie przebywał mój Fiś…
No i zaczęłam uczyć (ja, potem instruktorka) i jego i ją. Efekty może nie są powalające, ale to z jego lenistwa.

Zaraz będzie następny koń, bo Rivolta powinna na dniach się wyźrebić….

a to wszystkie nasze koniki

od lewej:
Fisio, Rivolta, Cugiel (ten koń kolegi) i oczywiście Esent...


Strucelka   Nigdy nie przestawaj kochać...
04 marca 2009 16:46
W sumie całkiem przypadkiem 5 lat temu trafiłam do Stadniny Koni Huculskich w Nielepicach. Tam również, poznałam moje dwa konie.
Pamiętam pierwsze spotkanie z Likierem, jakby było wczoraj. Wszystkie wałachy uciekły z pastwiska, instruktorzy pojechali na klaczach, gdy jakiś koleś zadzwonił, że konie objadają mu sad 😁
Zagonili wszystkie wałachy na ujeżdżalnię i "wyławiali" każdego po kolei. Wtedy pierwszy raz dostałam Likiera na jazdę. Pokochałam go od pierwszego wejrzenia. Miał 3 latka, był mały, drobny i wątły, ale z wielkim sercem.
W wakacje dostałam go na urodziny, całkiem niespodziewanie. Jako, że były to 13 urodziny, Likier miał wplecione w grzywę 13 pomarańczowych różyczek 😍
Pół roku później zauważyłam na padoku 8-letniego wałacha, Belfasta, do którego nigdy nie przyjeżdżał właściciel i nikt się nim nie interesował. Dostałam pozwolenie od właściciela na "wypróbowanie" go przed kupnem. Pokochałam go, mimo iż był bardzo płochliwy i bał się dosłownie wszystkiego. Ale zakochałam się w nim, gdy zaczął lizać mnie po rękach i twarzy...
Klamka zapadła, dostałam Belfasta.
Wszyscy troche uczyliśmy się razem (wiem, niezbyt dobre połączenie...).
Na Likierze wystartowałam w dwóch sezonach ścieżek huculskich, z dużym powodzeniem. Pokochałam to, ale życie chciało, by na mojej drodze znalazła się inna stajnia, inni ludzie, inne środowisko. I tak pokochałam skoki i cross. Mamy z Likierem za sobą już jeden sezon startów w WKKW i skokach, również z powodzeniem. W tym roku planujemy to samo, Belfasta przygotowywuję do ujeżdżenia.
Jesteśmy ze sobą niecałe 4 lata. Zleciały one niesamowicie szybko, patrząc na to, że Likier jest już wielkim, 8-letnim mężczyzną, a gdy go poznałam, był małym, 3-letnim szkrabem...

Gdybym mogła cofnąć czas, nic bym nie zmieniła. Lecz gdybym była teraz bez konia i planowała kupno, kupiłabym dużego konia, bo właśnie o takim marzę.

Czas leci nieubłaganie, a moim całym życiem są teraz moi dwaj Chłopcy, którym zawdzięczam wiele wspaniałych chwil.
Pokrętne te forumowe historie- rzeczywiście. Jakby się zastanowić każda z nich to świetny materiał na książkę, czy film 😉 Gratulacje i wielki respect za waszą wytrwałość i siłę 🙂
annai   Moje ulubione wszystko...
09 marca 2009 21:48
KAMEL
zawsze chciałam mieć konia, choćby byle szkapinę, ale własną, żeby  nikt nie mógł jej sprzedać, ani o niej decydować. lata mijały, a ja mogłam tylko marzyć.w końcu podjęłam pracę w charakterze instruktora w przepięknym, bezludnym miejscu i zakochałam się od pierwszego wejrzenia w obecnym w tejże stajni, cudnym ogierze arabskim Elienie. ach cóż to był za koń. nieduży, a szybki i zwinny, ze wspaniały papierem i jeszcze lepszym charakterem. był na sprzedaż, ale ja  jako początkująca  i  uczciwie pracująca nie wyobrażałam sobie co by było gdybym akurat przestała tu pracować i musiała wrócić w rodzinne miejsce gdzie za stajnie krzyczą 600zł. stchórzyłam jednak dzień w dzień jeździłam na moim wyśnionym, a on uczył mnie wszystkiego co było mi potrzebne w terenie. pokazał mi wszystkie drogi jakie znał i oddał mi swoje serce. potrafiliśmy się dogadać w każdej sytuacji, reagował na moje najdrobniejsze gesty, razem jedliśmy śliwki na padoku. zdecydowałałam więc, że "raz kozie śmierć" i jednak go kupię. niestety plany właściciela już się zmieniły i niebawem Elien opuścił naszą stajnię by oddać swój boks 2 zagnojonym - dosłownie, hucułom...beczałam jak dziecko. mój wychuchany ogierek, z bajecznie długą grzywą...ale szef był nieubłagany. pozostało mi tylko kilka zdjęć i masa wspomnień oraz nadzieja, że jego spotkał lepszy los niż miały tam te dwa bidne hucuły , które dostaliśmy w zamian.
mijały kolejne lata. aż przyszła susza i kiepsko staliśmy z sianem. a tu sezon obozowy w pełni, a w stodole pusto. ruszyliśmy wszyscy na poszukiwania siana. od domu do domu. kiedyś marzył mi się ogier gniady, ale tak w maziaje jaśniejsze i ciemniejsze i koniecznie z łysinką oraz obowiązkowo z wysoko malowanymi czterema łapami. ale to były tylko marzenia. jakże byłam zdziwiona kiedy jeden ze współpracowników powiedział mi o takowym  u jednego rolnika. oszalałam i pomyślałam, że już jest mój. noc nie spałam, a zajęcia dłużyły się jak nigdy. wreszcie wieczór i czas wolny. pędem w samochód i już stoję z ugiętymi nogami na tym nieszczęsnym podwórku. po krótkiej rozmowie  z gospodarzem poszliśmy go obejrzeć, szybko wyszło, że to dzikusy( były tam wtedy trzy sztuki). nikt z nimi nic nie robił bo nikt nie miał czasu. łaziły sobie gdzie chciały i jak długo chciały, a jak nie chciały to zaganiali je do obory ( bo stały z cielakiami) motorem bo niczego więcej się nie bały.  no i go zobaczyłam, stał piękny i dumny. nie pozwolił sie zbliżyć i patrzył prosto w oczy. miał wtedy dwa lata i ostatni kantar jaki nosił wisiał pod sufitem. to było wyzwanie. wiedziałam jednak, że drugi raz takiej głupoty jak z Elienem więcej nie zrobię. kupiłam go i jest mój już całe 1,5 roku. wiele trudnych chwil za nami, bo nie miał szacunku do ludzi, a na jakikolwiek dotyk reagował jakby go prąd kopał. a dziś jest moim ukochanym misiem i choć jest figlarny i czasem jeszcze podszczypuje to jednak kocham go i nie wyobrażam sobie gdyby go miało kiedyś nie być. acha, do ideału brakło mu tylko jednej białej nogi, ale co tam czarna też jest fajna, a najważniejsze, że jest zdrowa. w tym roku czeka nas zajeżdżanie. i już tylko chwila dzieli nas od wspólnego łapania wiatru w nosy.
Przypomniała mi się jeszcze jedna klacz warta chyba wzmianki w tym temacie-niekoniecznie dlatego że to jakaś bardzo ciekawa co moze ciut bulwersująca-przynajmniej dla mnie-historia)

Ludzie orientujący się w historii polskich zasłużonych koni powinni ją kojarzyć.
Chodzi o siwą klacz hodowli mieczownickiej o imieniu TOTKA (Teta-Ront)
Była to klacz która miała bardzo bogatą karierę sportową (głównie wkkw  ale dokładnych wyników nie przytoczę bo po prostu nie pamiętam)
Nie kojarzę też ile mogła mieć lat gdy do nas trafiła -pewnie jakieś 18.

Ale do rzeczy. Kupując naszego pierwszego konia: wielką kasztanowatą klacz Powagę po Kara Kumie wykupiliśmy ładowaną akurat na transport do rzeźni Totkę.
Spytacie dlaczego taki koń został przeznaczony na rzeź.. Kontuzja? Nie. Choroby? Nie. Nic. Klacz w pełni sprawna-jeszcze wiele lat chodziła w siodle. Oddano ją bo nie dawała się zaźrebić  😤 
Koń który za swoją karierę powinien bezwzględnie trafić na emeryturę na zielone padoczki.
Eh. Dla mnie to nie do pomyślenia ale domyślam się,że to częsta praktyka..

W każdym razie Totka była niesamowitą klacza, o wielkim sercu i temperamencie-zesknanuję i wrzucę może potem zdjęcie z hubertusa. Dożyła późnej starości na wsi na zielonych padoczkach na końcu pomagając jeszcze w rehabilitacji niepełnosprawnego chłopca. Wspaniale odwdzięczyła się nam za uratowanie życia i wiem że nigdy jej nie zapomnę.. 🙂

Aha.. Dodam jeszcze że będąc u nas Totka urodziła jeszcze zdrowego ślicznego źrebaka.. 🙂
Historie kupna moich koni moglby sie ciagnac i ciagnac.. moze pozniej opisze jeszcze te ciekawsze
a nawiazujac do historii Querido..
dawno dawno temu ucieklam z lekcji. dzieki temu bylam wczesnie rano na osrodku. poproszono mnie, zebym wziela babunie Done na kantar. ktos inny wzial inne klacze. i idziemy z nimi... na wage!
i tak juz z ta Donka na tym kantarze zostalam.. placz, telefon do taty. Tatus powiedzial, ze swiata i tak nie uratujemy, ja mu na to ze chociaz ja. zaplacilam ze swojego kieszonkowego za nia. i w ten sposob Dona zostala u mnie.
jeszcze jedna klacz zostala uratowana. dwie schorowane zabral jakis czlowiek....
a teraz dodam-
klacz Dona hodowli nowielickiej po genialnym ogierze Polonez xx z matki po Dahomanie startowala w Mistrzostwach Polski i Mistrzostwach Europy wielokrotnie reprezentujac dany klub.. i nie tylko klub ale i kraj. Nikt nie mial sentymentow, by 18 letnia klacz uratowac. albo chociaz powiadomic kogokolwiek, by byla szansa ja wykupic. nawet nie chce myslec co by sie stalo, gdybym nie urwala sie wtedy ze szkoly...
Donka trafila pozniej do swojego jezdzca, ktory zapewnil jej godne zycie. W czasie kiedy to wszystko sie dzialo, on przebywal juz gdzie indziej i nie mial pojecia co sie dzieje. Faktycznie- ja nie mialam z nia zadnych wspolnych wspomnien, a dla niego ta klacz tak wiele znaczyla. I mialam pewnosc, ze nie stanie sie jej krzywda.
Druga uratowana klacza byla Opawa, rowniez po Polonezie. Mistrzyni Polski Juniorow.
ELFA...zwykla historia niezwyklego konia
...dawno dawno temu jezdzilam w pewnym klubie jezdzieckim i jak kazda mala dziewczynka marzylam o wlasnym koniu jak nagle pojawila sie Elfa chuda wielka(jak dla mnie na tamte czasy) wsciekla gryzaca kopiaca ciagle chodzaca z polozonymi uszami ciagle lykajaca i z wrzodami na zoladku. byla uwazana za takiego "potwora"  ze stala w najciemniejszym kacie w stajni a jak dochodzilo do jazdy to dorosli faceci nie dawali sobie z nia rady sami w boksie a ja sama mala robilam przy niej wszystko nawet lazilam pod brzychem.jezdzilam w grupie sportowej jako jedyna na szkolkowym koniu no i stalo sie...trenerka powiedziala ze ona chce zebym trenowala na Elfuni 🙂 po pierwszej jezdzie wiedzialam ze to jest ten kon ktorego chce miec na zawsze! pozniej okazalo sie nieoficjalnie ze kon jest na sprzedaz i ze wlascicielka stajni dala mi prawo pierwokupu pomimo tego ze chetnych na nia bylo wielu bo wielu tez na niej jezdzilo. Oczywiscie 2bite tygodnie nie rozmawialam ze swoim tata po 2 mega awanturach ze nas nie stac ze przesadzam nie bede sie opiekowac itd litry wylanych lez i niepotrzebnych slow. Ze lzami w oczach oznajmilam w stajni ze nie kupuje Elfy bylo to straszne dla mnie wiele razy wyplakiwalam sie w jej gniade cialko jak pewnego dnia nieoczekiwanie rodzice oznajmili mi ze "zrobili to" ze w weekend jedziemy podpisac umowe kupna konika:] byl to najszczesliwszy dzien w moim zyciu! najfajniejsze bylo jak wlascicielka stajni powiedziala mi ze ona od poczatku chciala zeby ta klacz trafila w moje rece poniewaz miedzy nami jest jakas niesamowita sila przyciagania🙂 w dodatku cena jej zostala minimalnie obnizona do naszych mozliwosci finansowych. na dzien dzisiejszy Elfunia ma u mnie dozywocie jestesmy zespolem juz od 5lat i na kazdym kroku ten kon odwdziecza mi sie miloscia za danie jej prawdziwego domu a nie szkolkowej katorgi.niecale pol roku po kupnie konika lykala spordycznie a po wrzodach slad zaginal ludzie patrzac sie na Elfe pytali co z nia zrobilam i co to jest za nowy konik a gdzie jest Elfa? jak im mowilam ze wlasnie patrza na nia nie wierzyli wlasnym oczom dla takich chwil wlasnie warto kupowac biedne wykorzystywane przez wzystkich bez grama milosci koniki szkolkowe. kocham ja nad zycie i naprawde uwazam ze pomimo tego ze jest juz malym starszym konikiem byla warta tych wszystkich przeplakanych i przekloconych dni🙂... dzieki niej znam prawdziwa konska milosc🙂
Od dzieciństwa moim największym marzeniem było posiadanie własnego konia.
Wiedziałam, że rodzice nie kupią mi go z różnych względów. Zdawałam sobie sprawę, że w tym wypadku zdana jestem tylko na siebie i muszę cierpliwie czekać. Lata mijały w przeciwieństwie do pragnienia, które nadal rosło. W międzyczasie jeździłam na różnych koniach w szkółkach jeździeckich oraz u prywatnych właścicieli. Moje ukochane zwierzęta, do których zdążyłam się przyzwyczaić, odjeżdżały z nowymi właścicielami, a ja zostawałam z żalem.
Znajomy chciał sprzedać małopolską klacz, na której ostatnio jeździłam, lecz obecnie nie miałam funduszy. Wkrótce zaczęłam pracować i odkładać pieniądze. W tym czasie właściciel kobyły  kilkakrotnie zmieniał zdanie w związku ze sprzedażą i ostatecznie sprzedał ją, gdy nawet nie miałam o tym pojęcia- byłam przekonana, że koń czekał na mnie. Z faktem pogodziłam się jednak dość szybko, bo nie był to mój wymarzony rumak, a teraz mogłam kupić innego.
Rozpoczęłam rychłe poszukiwania. Pojechałam odwiedzić koleżankę, która przebywała w wakacje z końmi nad jeziorem. Dowiedziałam się, że jej sąsiad ma zimnokrwiste konie. Zakochałam się w pięknym trzyletnim karym ogierze. Chyba każda dziewczynka o takim śniła. Znowu przeżyłam rozczarowanie. Pomimo iż stać mnie było na tą chwilę bez problemu na zakup, nie udało się dogadać ze starszym panem. Wróciłam z pustymi rękami i oczami pełnymi łez do domu.
Teraz musiałam kupić konia jak najszybciej. Nie mogłam dłużej czekać- zbyt długo to trwało.
Przejrzałam mnóstwo ogłoszeń w internecie i znalazłam ślicznego młodego surowego kasztana za niewygórowaną cenę. Zwierzak bardzo mi się spodobał ze zdjęć i opisu. Pojechałam z kumpelą go obejrzeć. Weszłyśmy do stajni. Gdy zatrzymałyśmy się przy boksie, pomyślałam- dlaczego ta dziewczyna pokazuje nam jakiegoś źrebaka? Okazało się, że to nie źrebak, lecz koń z ogłoszenia. Na zdjęciach wyglądał dużo lepiej. Przede wszystkim był większy. Skoro przejechałyśmy już tyle kilometrów, wypadało dzieciaka obejrzeć. Wałaszek okazał się oazą spokoju. Ładnie zaprezentował się na hali, brykając i skacząc przez drągi. Koń poprawnej budowy. Dobrze patrzyło mu z oczu. Jedno „ale”- jak na 2,5 letniego folbluta był bardzo drobny. Wiedziałam, że jeszcze urośnie i nabierze masy, ale można było tylko zgadywać czym stanie się w przyszłości. Coś jednak mnie w małym urzekło. Wyobraziłam sobie, jak może wyglądać za rok, dwa i zaryzykowałam. Spisałyśmy umowę i za tydzień przywieziono mi kopyciaka. Alkazar był bardzo ufny od początku. Mogłam z nim zrobić wszystko. Osiodłanie czy przyjęcie jeźdźca było dlań niczym rutyna. Za sprawą odpowiedniego żywienia i dostatecznej ilości ruchu, koń zaczął się zmieniać i z „brzydkiego kaczątka” nadal przeobraża się w „pięknego łabędzia”. Przez długi czas nie docierało do mnie, że zrealizowałam swoje odwieczne marzenie. To było zbyt piękne, by było prawdziwe. Teraz wierzę już w bajki i sny.

fota z ogłoszenia sprzedaży

Tuż po kupnie

Teraz

U mnie było to tak.
jak każdy kochałam konie od zawsze. jeździłam w rekreacji itd... od zawsze prosiłam rodziców o konia ale nic to nie dawało. jeździłam na pewnej siwej klaczy, bardzo fajna choć z charakterem. Poprostu się na niej uczyłam jeździć. Od zawsze chciałam mieć kasztana z łysiną i czterema malowanymi nogami.
Pewnego dnia umówiłam się z moją trenerką na teren. Rodzice nigdy nie jeździli ze mną do stajni a tego dnia nagle chcieli jechać i oni i dziadkowie. ja tak ok może chcą sobie popatrzeć albo coś, niczego sie nie domyślałam (miałam 11 lat). Pojechaliśmy. Weszłam do stajni. wszyscy sie patrzą na mnie, ja nie wiem o co chodzi, myślę sobie coś tu nie gra. Nagle trenerka otwiera mi boks i pokazuje jakąś kobyłke. Tak pytam czyj to konik fajnie, że ktoś nowego konia do nas wstawił itp. Ona mi pokazuje tabliczkę z danymi a na niej moje nazwisko przy rubryce właściciel. Moja reakcja to było tylko i wyłącznie 😲 nie wiedziałam o co chodzi. wzięłyśmy ją na maneż poganiali ją. nie była zbyt ruchliwa ale od razu się w niej zakochałam. Oczywiście była maści gniadej, bez pochodzenia, bez żadnych odmian. ani jednego siwego włosa.
Następnego dnia dzwoni do nas właściciel stajni i mówi, że klacz jest łykawa. Dzwoniliśmy do poprzedniego właściciela mówił, że nic o tym nie wiedział itp. Jest to wada zwrotna więc kobyła mogła do niego wrócić ale poszłaby na rzeź. Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo, bo koń nic nie umie ( co prawda chodziła pod siodłem i tak dalej ale to nie to co profesor) ja nic nie umiem( właściwie to podstawy jeździectwa). No nic zaczęło się zajeżdżanie. Na początku było koszmarnie. Istne rodeo. przez pierwszy rok prawie w ogóle na niej nie jeździłam. Ale już trzy lata jesteśmy razem i wszystko jest w jak najlepszym porządku. kobyła troche się uspokoiła i naprawde da się z nią popracowac teraz. A no jeszcze nie powiedziałam, że to dziadek odkupił ją od jakiegoś swojego kolegi weterynarza za naprawde nieduże pieniądze. No tak więc dostałam 3 letniego wariata z którym nie mogłam sobie dać rady a teraz koń naprawde jest coraz fajniejszy. No i oczywiście zamiast pięknego kasztana mam gniadą charakterną kobyłę. to taka moja historia 😉
gracja03   "Kto dosiadł konia ten dosiadł wiatr"
14 kwietnia 2009 07:19
Hera moja tez grzeczna i potulna ale wtedy kiedy trzeba to potrafi pokazać charakterek i za to właśnie ją uwielbiam.
Fajną masz rodzinkę, ja mogłam liczyć tylko na siebie. A masz zdjęcia kobyłki?
a tu nasza historia..
no myszate weszlo w moje rece przypadkiem... na poczatku lipca 2007 jego byly wlasciciel wstawil go do nas do stajni bo go zzucal jak tylko na niego wsiada. O ile w ogole udalo sie go wczesniej osiodlac i na niego wsiasc  😂 a koles wielki z 120 kg najmniej wazacy do tego arogancki i twierdzil ze wie wszystko najlepiej. kupil go w... z rezerwatu z drugim kn jakos niezajezdzonego 2,5 latka. tam powiedzieli ze zaraz mu go ujezdza i na sile wepchneli wedzidlo zalozyli siodlo i wio  🍴  no i konik jako 3 latek choddzil pod nim w dlugie tereny takie 30-40 km ...;/ no i w koncu nauczyl sie go pozbywac... jak wkladal noge w siodlo to od razu ruszal galopem. a nawet jesli udalo mu sie w jakims zabojczym tempie wdrapac naniego to ruszal cwalem i robil nagly onik w lewo albo prawo. tak wiec trafil do nas na nauke. kiedy zobaczylam go pierwszy raz i podeszlam do boksu myslalam ze sie o sciane zabije ze strachu. tak wiec do ,,naprawienia" przypadl mnie bo zajmuje sie troche naturalem. przez 3 tygodnie pracowalam i probowalam go oduczyc bania sie ludzi. Tego czego nauczyl sie przez prawie2 lata u tego faceta. w koncu powoli zaczal sie przelamywac. widac bylo ze chce juz kontaktu ale dalej sie boi. zalozylam siodlo. nigdy nie widzialam takiej reakcji na widok siodla u konia... wielkie oczy i znieruchomienia ze strachu... pierwzse przewieszanie sie przez siodlo.. praca jak z mlodym zajezdzanym koniam. przyjechal wlasciciel. zobaczyl ze konik to cielaczek. nic juz nie robi. stwierdzil ze na niego wsiadzie. odradzalismy ale co mozemy zrobic skoro to nie nasz kon. wsiadl i zaczelo sie od nowa. ruszyl galopem unik a koles gleba. no wiec pojechal sobie w teren. znajomy widzial co wyprawial na lace... nie za ciekawie bylo. znowu spadl ale przytrzymal wodze. zszarpal, zbil. wsiadl skopal i zaczal ganiac tam i spowrotem. wrocil do stajni po 1,5h kon zlany potem. koles stwierdzil ze chce go sprzedac, tak poprostu. nie zsiadl z koniem i tak prosto z mostu... zazadal 2 tysiace. za dzikiego konika... jesli nikt go nie kupi w ciagu 2-3 tygodni to zawiadomi handlarza. moja mama zakochala sie w nim ( a raczej jego historii) no i po osmiu latach proszenia i blagania o konia mam sama powidziala ze kupi.. a ja bylam przeciwko. sama bylam w szoku bo to zawsze JA chcialam miec konia. ale jakos tak sie zlozylo ze tym razem to mam przejela inicjatywe... nie byl mi potrzebny kn. bylo mi go szkoda ale ... potrzebny mi kon do sportu. nie do tuptania w tereny. w kazdym razie... koles zszedl z cena do 1800... kiedy juz przyjechal spisac umowe wyszlo na to ze chce 1500 wlasciciel stajni zaczal negocjowac... kupilismy go za 1000 plus ten facet dal jeszcze na nagrody ( tydzien pozniej mielismy zawody klubie)...Po roku jezdzilam na nim na oklep ze sznurkiem na szyi, pływałam, chodzilam na spacery jak z psem  😁  Po 2 latach moge powiedziec ze nie zaluje ze go mam 🙂 Bo dzieki temu stalam sie posiadaczka drugiego - tego wymarzonego konia  😅 mam nadzieje ze chlopaki sie polubie. Co do Krosa... jezdzimy w tereny, skaczemy, planuje jezdzic rajdy.... no wrzucalam zdjecia wiec czesc sie  orientuje  😉




Właśnie udało się odtworzyć historę Felixa! To dość niezwykłe, koń-ecznie muszę ją opisać!

Jak pisałam w tym wątku, w sierpniu 2008 mojego anonimowego kulawego chuderlaka zgarnęłam z dalekiej miejscowości, gdzie stacjonował niejako bezpańsko i bezimiennie. Kupiłam go na kilogramy i objechałam woj. pomorskie w poszukiwaniu prawdy o nim, ale dowiedziałam się tylko: {Paaani, to koń kolegi/kulaaawy taki/no u mnie dzieci woził, ale krótko/z dziewczynką jedną się wytarzał/Kary go wołaliśmy, albo Specjal} ... 😵

Jak został zbadany i wyleczony ze śladów nadmiernej eksploatacji zarobkowej, jak również zwykłego zaniedbania, wciąż koślawo stawiał zadnie nózie. Z końcem listopada przeniosłam go więc do stajni opodal domu, żeby był pod stałą kontrolą. Całą zimę spacer, nie padok, od lutego już lekka, ostrożna jazda, z czasem lonża. Początkowo wszyscy sportowcy się oglądali za tym wrakiem, ale Felix nie przejmował się, tylko robił coraz większe postępy.  🏇

W opiece nad koniem i obserwacji pomagała mi "sąsiadka z boksu obok".  W końcu spojrzała uważniej na jego pysio, znalazła tam znajome znamię i... poznała w nim konia, którego parę lat temu sama zajeżdżała, przyjaźnił się z jej własnym, pochodzi z tej samej stadniny! Wiedziała, kto go potem kupił... itd.  😅

Mam od niej nawet jego zdjęcia z młodości! I już wiem wszystko! Jak ma na imię on i jego mama i tata, ile ma latek, kiedy ma urodzinki! I najważniejsze - ma dopiero 8 lat, a taki koślawy-kulawy jest od urodzenia, czyli... nic groźnego, skoro w miarę treningu się tylko poprawia, prawda? A nieregularny chód ma i już. Ech, żegnajcie parkury, no truuudno, to Piafff poćwiczymy sobie w wodzie 😁.

I wiecie, co mnie smuci? Felo jest po pierwsze ofiarą masowej produkcji koni, które muszą być użytkowe, muszą się sprzedać - nie na skoki, to ujeżdżenie, nie do bryczki, to do szkółki - wady wrodzone często się tuszuje, a selekcja w hodowli to chyba teoria.
Po drugie, padł ofiarą zarabiania kosztem posłusznych koni - niech okuleje, ale kolejne siodłogodziny wyjeździ. Po trzecie - ignorancji. Miał iść na mięcho, bo niby ma mega szpat, ale nawet RTG mu poskąpili.  Szacunek dla konia, tak... 😲

Dzięki temu oto splotowi okoliczności mam mojego wymarzonego karaluszka. Bardzo pięknie się odwdziecza, a mi tylko reszty koni żal. Sprzedanych w złe ręce, przepracowanych i nieleczonych, znów sprzedawanych, przepracowanych i nieleczonych... takich, jak mój Felo kiedyś.

Felo na Wielkanoc:
pewnie, że mam. Niestety nie mam do porównania bo były robione starym aparatem i nie mam jak ich zeskanować. ale teraźniejsze mogę wstawić 😉 A kobyłka jest pół śląska pół małopolska 😉
gracja03   "Kto dosiadł konia ten dosiadł wiatr"
14 kwietnia 2009 12:02
HERA ona jest śliczna, strasznie mi sie podobają konie z domieszką ślązaka.
gracja03 bardzo mi miło, że komukolwiek to zwierze się podoba. ale już nie robie OT i się nie odzywam 😁
Pamelfa, wasza historia mnie urzekła 🙂 Nie każdy trafia na takich trenerów jak ty trafiłaś 🙂
Lotnaa   I'm lovin it! :)
14 kwietnia 2009 19:37
galopada_, pamiętam Wasze zdjęcia, jak razem śpicie. Bajkowe  👍
Piękne te wszystkie historie xd
Przejrzałam ten wątek w poszukiwaniu konkretnej historii. Chcąc nie chcąc przeglądając go, uderzyło mnie, jak bardzo różnie potoczyły się "nasze" forumowe losy. Np. Epk ma wymarzonego malowanego kasztana, a Mars robi karierę skokową. Dziewczynka i Insanity "też nie wiedzą, co się stało ze starą Polą", ale dzięki Aurelii też za tamtą starą Polinezją na bank nie tęsknią. Ich Pola przecież jest najlepsza na świecie. Strucelka wraz z Belfastem trenuje i startuje w ujeżdżeniu, kto by pomyślał? A plany były... na WKKW, na skoki z chłopakami. Losia opisywała jak to życia sobie nie wyobraża bez "tej brzydkiej" Palisady, że szykują się do pierwszych zawodów, a tu już pierwsze sukcesy na nimi! Naprawdę przyzwoite parkury. Są też i mniej wesołe zakończenia, ale o nich na razie nie chce pisać.

Jakby dokładnie wgryźć się z ten wątek pewnie takich perełek znalazłabym więcej.

Dzieje się, forumowicze, oj dzieje się  :kwiatek:
Strucelka   Nigdy nie przestawaj kochać...
18 maja 2010 17:18
Sierra nie wiem dlaczego, ale się rozpłakałam 😡 :kwiatek:

Owszem, były wielkie plany WKKW z Likierem, skończyło się na... jeszcze większych, tyle że ujeżdżeniowych z Belfastem. Nigdy bym nie pomyślała, że rozdzielę Chłopaków, ale tak się stało i świat im ani mnie się chyba nie zawalił, wręcz przeciwnie - stoją w dobrych miejscach, gdzie mają wspaniałą opiekę i dzięki temu... odnalazłam szczęście na nowo. Potrafię się cieszyć z każdej chwili z nimi spędzonej i wierzę, że nie ma marzeń, których nie uda nam się zrealizować.

Ty też powinnaś opisać historię swoją i Czardasza 😉 Wspominałaś ją często podczas rocznic, ale i tak uwielbiam ją czytać!
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się