Historia mojego konia...

Z jednej strony szkoda, ale z drugiej, mi też najłatwiej nie było z ogierem i dwoma kobyłami w jednej stajni, a pewnie sama bym się na kastrację nie zdecydowała, bo by mi było szkoda 🙂
Jakby był ogierem to mozliwe ze bym dalej coś od niego chciała odchować. choć prawdę powiedziawszy jakby miało to być cos na handel to raczej bym szukała jakiegoś konia z zagranicznym papierem, ze względów marketingowych 🙂
A Weronka odziedziczyła część charakteru po ojcu i nawet dziwne głupie zachowania, typu łapanie za wodze przy zakładaniu ogłowia o ile takie cechy się dziedziczy. Poza tym mega ciekawskość, ona najlepiej to jakby tak mogła cały dzień za kimś łazić i "pomagać" choćby to była naprawa maszyn rolniczych, to by była wniebowzięta 😀
No i ma świetny talent wierzchowy. Na razie tylko podjeżdzona, ale jak zajeździłam trochę kni w swoim życiu to jeszcze żaden tak szybko nie wyłapał co to łydka, po prostu któregoś dnia jak już była gotowa, przyłożyłam łydkę i poszła kłusem, bez niczyjej pomocy z ziemi i wogóle. Zadowolona z niej jestem bardzo. 🙂
Foty, fotyyy  😀iabeł:
świetnie sie czyta te historyjki  😀

Dyra właśnie czekałam na ciebie  😅 byłam ciekawa jak to Dyrekcja do ciebie trafiła 😉

taggi nie zwróciłam wcześniej uwagi na to że jesteś z wrocławia, muszę do ciebie pw wyskrobać 😉

ja niestewty na swojego własnego kopytnego muszę jeszcze poczekać..  🙄
Foty, fotyyy  😀iabeł:


Już się poprawiam 🙂
To zdjecie robione rok temu

A tu już konik pracujący


wer obie miałyśmy szczęście, że na siebie z Dyrekcją trafiłyśmy  😀
Właśnie dopiero zwróciłam uwagę że jesteś z Wrocka a gdzie śmigasz sobie może być na pw  😉

Wcześniej opisałam historie mojego pierwszego konia, a jeszcze mam dwa, ten drugi to Dolce Vita, jest to córka Dyrekcji. A od nie dawna mam trzecią kobyłę - Cudną.
Jej historia też jest dość ciekawa, rodzice pojechali na wakacj, niedaleko Tczewa (woj.lubuskie) i chodząc po lesie - szukając grzybów, zauważyli na leśnej polanie trzy konie, jeden koń zimnokrwisty a dwa takie szlachetne, więc tato zczął sie dopytywać tam znajomych kto ma konie i czyje one mogły być.
Okazało się że jakis tam chłop właśnie je ma, więc wieczorem zadzwonił do mnie żebym w weekend przyjechała do nich i pojedziemy je obejrzeć.
Więc przyjechałam i tego samego dnia pojechalismy obejrzeć konie, co zastałam- podwórko z rozwalającym się płotem itp rzeczy, ogrodzenie na łące z drutu i jakąś tam rozwalającą się obórkę, a wniej trzy konie.
Jedna właśnie zimno krwista kobyłka zresztą źrebna (ale ona nie na sprzedaż), ogierka takiego z trzy lata karego ale w siwiźnie, śliczny był z super ruchem tylko, że dośc malutki i  Cudna gniada spora klacz (trzy lata skończone), ale chuda (była tylko na sianie i na tym co znalazła na łące) i w sumie to dzika, nie podchodząca do ręki dająca tylko przednie nogi i to też tak średnio.
Wrócilismy i zaczeliśmy się zastanawiać i zapadła decyzja, że za dwa tygodnie przyjedziemy jeszcze ją obejrzeć ale ze znajomym i tak się stało, wzieliśmy bukmankę i pojechaliśmy, oczywiście kupiliśmy ją , pakowaliśmy ją do bukmanki 4,5 godziny  🤔 wreszcie jakoś weszła w domu byliśmy w nocy.
Obecnie jest ona jakiś trzeci miesiąc u mnie i daje sobie zakładać kantar, ogłowie, wreszcie daje się czyścić bez problemu, przednie nogi daje świetnie z tylnymi jest jeszcze problem ale powoli i do tego dojdziemy  😉
I tak się stałam posiadaczką trzeciej kobyły  😅

No to i my, bo uważam, że z Lukiem byliśmy obie przeznaczeni ale zacznę od poczatku 😉
Otóż jeździłam sobie rekreacyjnie to tu to tam, w zasadzie zrywowo bo nigdzie na dłużej mi sie nie podobało. Nie myślałam wtedy o posiadaniu własnego konia. Akurat było trochę ponad pół roku jak nigdzie nie jeździłam i założyłam wątek na gronie "Jak kupić konia". Od tak z ciekawości bo może po maturze ( byłam w 2LO) może za jakiś czas kupie swoje 4 kopyta żeby zacząć jakoś sensownie jeździć a nie bujać sie po róznych rekreacjach. I tak odpowiadało dużo ludzi, dużo rad, na co zwracać uwagę i takie tam duperele. Wtedy dostałam PW od Szafirowej, że stoi sobie w słupnie tak nie duży gniady wałaszek. Aktualnie zapomniany przez właścicieli czasem biorący udział w pokazach z kaskaderami czy coś. Cena jego w zasadzie była śmieszna po 3,5tyś. Stwierdziłam czemu nie, przejade się i obejrze. O dziwo zupełnie bez namawiania zgodziła sie i moja mama 😁 Pojechaliśmy, wsiadałam, bylo całkiem spoko jak dla kogoś kto rok nie siedział w siodle i konia, który również jakoś od roku nie cieszył się zainteresowaniem. Wszystko było by na dobrej drodze gdyby nie....no własnie pewien weterynarz W., który przyjechał ocenić jego ogólny stan zdrowia. Widziałam, że koń mu sie podoba, że jest z nim wszystko ok. Ale zaczął buntowac moja mamę, że ten koń ma"wady prawne"  👍 ( jakoś ciagle nie udawało się spotkać z włascicielką konia i dostać paszportu) i że ja na pewno sobie z nim nie poradze i że to w ogóle totalna głupota go kupowac....Mama szybko zmieniła front i tak musiałam pożegnać się z Lukasem. Pare miesięcy później stwierdziłam, że rozejrze się za dzierżawą bo to zawsze coś. Natrafiłam na ogłoszenie o niedużym, gniadym wałaszku. Odrazu pojechałam, stajnia okazała sie jakąs rozpadającą dziurą przy wale miedzeszyńskim, gdzie ledwo dotarłam. Gadka szmatka z właścicielem i pytam jakie ma konie "Aa taką i taką (wymieniał jakies imiona których juz nie pamietam) no i Lukasa." I tu moje oczy zmieniły się w 5zł  🤔 😲 Zaraz moment mówie jakiego Lukasa, gdzie on stoi. Stał sobie akurat na uwiązie i jakaś panna go oglądała, ponoć była zaintereowana kupnem. Poczekałam az sobie pojechała i przystąpiłam do ataku  🏇 Pytam skąd go mają i jakim cudem trafił do rekreacji! (jego poprzedni właściciele nie chcieli go dawać do rekreacji mimo wszystko) a miły pan mówi mi "A nasz zaprzyjazniony weterynarz W. dał nam cynk, że widział super fajnego konia nie drogo a my akurat szukalismy kogoś do rekreacji". Krew  mnie zalała a w myślach zabijałam owego weta. No ale jak widaćcynk nie był najlepszy bo Luk poprostu się nie nadawał do rekreacji. 10 minut rozmowy z mamą na boku i 7.07.2007 koń był nasz. Bo uważam, że to naprawdę nie prawdopodobny przypadek, trafiliśmy na siebie w zupełnie innej stajni, miejscu, czasie. Tak Luk stał się mój i znów wróciliśy do Słupna gdzie jest jego jedyne słuszne miejsce na ziemi, zresztą sam mi to już pokazał.

Jak się potem dowiedziałam miał kiepską renomę konia pioruna, wysadzającego z siodła swego właściciela do skutku itd. Generalnie "nie bardzo był lubiany"  😁 A tu wbiła sie na niego drobna dziewczynka ze swoją siostrą i nagle koń przestał się rzucać a zaczął nawet nawiązywać współpracę. Do dziś uważam, że poprzednie zachowanie Luka to kwestia tego, że Luk poprostu nie lubi facetów. 😉

Tak wyglądała jego przeszłość :




(zdjęcia ze stron stajni w których luk spędził większośc życiorysu)

I obecnie:


To i ja się dopiszę... W październiku 2004 byłam w szpitalu. Mój tata, żeby umilić mi czas, przywozil mi końskie gazety (m.in. Koński Targ). I zaczął go ze mną przeglądać, mimo, że nigdy wcześniek tego nie robił 😉 Ale ja byłam przekonana, że czyta ze mną te gazety tylko dlatego, żeby bylo mi milej w szpitalu. Potem wyszłam ze szpitala, a gazety nadal się pojawiały... I za każdym razem jak jakiś koń mnie zainteresował, mój Tata sprawdzał gdzie stoi, ile kosztuje... Potem zaczęło się przeglądanie Allegro. I juz się zorientowałam, że musi być jakiś powód tego nagłego zainteresowania ogłoszeniami 😉 Miałam na oku 2, może 3 konie.
Któregoś grudniowego wieczora mój tata na Allegro znalazł ogłoszenie o klaczy do sprzedania. Mała, ciemnogniada, KLACZ. "Tato, nie chce kobyły! Małej do tego!Żadnej kobyły, chcę wałacha, kasztana najlepiej!" Ale potem pomyślałam, ze w sumie stoi blisko, można pojechać, obejrzeć, i udowodnić Tacie, że to nie koń dla mnie.. Pojechałam. Stała w boksie, wystraszona jak dziecko. Patrzyła na mnie tymi wielkimi oczami. I prawdopodobnie już wtedy wpadłam... Trzeba było ją czyścić w boksie przywiązaną, bo nie była w stanie stać w miejscu. Nie była agresywna, ale była kłębkiem nerwów. Na jazde została wyprowadzona wypięta w gumy na dzień dobry. Jak wsiadałam, trzymały ją 2 osoby. Ruszyłam stępem, klusem.. Przy zagalopowaniu włączyła tryb turbodoładowanie z dodatkową opcją katapulta. Ale zostałam uprzedzona, że konik może być wesoły, bo przez ostatnie 2 miesiące nie chodziła na padok i była jeżdzona może 2 razy w tygodniu... Pomyślałam, ze to normalne, że koń w takim przypadku bryka itp. Już wtedy wiedziałam, że nie chce innego konia. Przez te jej cholernie oczy... Potem pojechałam do niej jeszcze raz, żeby jeszcze raz wsiąść, podpisać papiery i ustalić szczegóły.. 17 grudnia po nią pojechałam. Transport miałam ze stajni w której stała. Jak ją załadowaliśmy i jechałam przyczepą do stajni to facet który mi ją wiózł zaczął zadawać dziwne dla mnie wtedy pytania... "Czy Ty jesteś pewna, że chcesz tego konia?" "Ten koń to do końca zdrowy na umyśle nie jest..." itp...
Po przywiezieniu jej do nowej stajni okazało się, że niestety jej zachowanie nie było tylko kwestią niewybiegania... Przez pierwszy rok jak na nią wsiadałam to modliłam się tylko o to, żeby przeżyć... Byłam bardzo słabo jeżdżącą dziewczyną, na bardzo nerwowym i zepsutym koniu... Robiła ze mną co tylko chciała. brykała, kopała w bandy, przygniatała mnie do ścian... Potem zmieniłyśmy stajnie. Zaczęłam jeździć z pewną mądrą osobą, zaczęło się układać... w między czasie wyszło, że Libella ma chorą nie tylko psychikę, ale też nogę. Cysta w kości kopytowej, nie do wyleczenia. Cała praca którą wkładałam przez pare miesięcy potem szła na marne, bo Libella stała w boksie 2-3 miesiące. I tak w kółko.
Teraz ja jestem mądrzejsza, ona jest spokojniejsza, jakoś dajemy rade. Mamy zloty i upadki. Miałam momenty, że żałowałam, że ją kupiłam (prawda jest taka, że to była bardzo nieodpowiedzialna decyzja), ale potem patrze w te jej wielkie oczy które mi zaufały i wtedy wszystkie wątpliwości mijają.
Jest trudnym i wymagającym koniem ale kocham ją nad życie 😍

moja historia moze nie jest wyjatkowa, ale...

ok 2000 roku zaczelam jezdzic w stajni rekreacyjnej. jako mala dziewczynka pokochalam jednego konia, ktory niestety potem wyjechal i na pare lat slad po niej zaginal. na niej stawiam swoje pierwsze kroki. po jakims pol roku, kiedy stwierdzilam ze moze jednak znajde jakiegos konia, ktorego bede szczegolnie traktowac zaczelam zauwazac w stajni Paule. ja bylam mala, drobna, dziewczynka a naprzeciwko mnie spora, masywna, kasztanowata klacz. bardzo spokojna, leniwa, niezwykle bezpieczna. na niej uczylam sie skakac i wystartowalam w swoich pierwszysch zawodach... ale pojawil sie wtedy dla mnie problem. wlascicielka postanowila zazrebic Paule. z poczatku bylam oburzona... przeciez przez pare miesiecy nie bedzie mogla chodzic pod siodlem!! (albo miec tylko delikatne jazdy) a ja chcialam startowac. nie mialam jednak glosu w tej sprawie.
po 9 miesiacach ciazy Paula niespodziewanie urodzila... najbrzydszego zrebaka jakiego w zyciu widzialam. dwu-miesieczny wczesniak, z przykurczami, krzywimi nogami, stromymi kopytami. miala sie nazywac Preety Women, jednak po prostu byla zbyt brzydka... nazwalam ja Palisada.
kochalam jej matke, ale nie ja. wredny, nieokrzesany zrebak, ktory nadzwyczaj czesto taranowal, kopal ludzi. "niestety" wlascicielka poprosila mnie abym uczyla mala czyszczenia, podnoszenia nog itd. bardzo tego nie lubilam, ale przynajmniej wiecej czasu spedzalam z Paula.
Palisada podrosla... kiedy skonczylam rok byla na sprzedaz. i wtedy jakby cos we mnie peklo.. niegdy jej nie lubilam ale nie chcialam zeby spedzila cale zycie w rekreacji, tak jak jej matka.
naszczescie nikt nie chcial jej kupic.
mijal czas i zblizaly sie moje urodziny. zawsze marzylam o koniu, kiedys namawialam rodzicow ale bylo stanowsze nie wiec zrezygnowalam z dalszych prob. ale jakies 2 tyg przed urodzinami przyszedl do mnie tata mowiac "chcesz tego konia czy nie?" bylam bardzo zaskoczona ale ocziwiscie odpowiedzialam ze tak. moje umiejetnosci jezdziecki byly... ladnie mowiac marne... zawsze myslalm ze jak juz kupiowac konia to tylko doswiadczonego profesora, na ktorym bede mogla sie uczyc.
ale padlo na Palisade. tata wiedzial ze sie nia zajmuje i powiedzial ze jezeli kupowac to tylko ja. wszystko bylo uzgodnione ale jakies 2 dni przed planowana tranzakcja o planie kupna dowiedziala sie mama. kategorycznie powiedziala ze sie nie zgadza na kupno. szansa stracona...
w dniu urodzin przyszlam do domu po szkole. jak zwykle krzatalam sie po domu, po czym tata pytal czy widzialam juz to co bylo na stole w pokoju. odparlam ze nie i ze zrobie to pozniej, ale on nalegal zebym poszla i obejrzala. byla tam umowa kupna konia, wystarczylo sie tylko podpisac.
i tak oto teraz zaczyna sie 3 rok kiedy jestesmy razem.  za 2 tyg beda nasze pierwsze wspolne zawody, wyczekiwane okragle 4 lata 😉
sama bym sobie z nia nie poradzila przy zajezdzaniu gdyby nie obecna trenerka.

tutaj Palisada 2/3 tyg po urodzeniu, kiedy zaczely jej sie juz nogi prostowac...

i z matka- Paula 😍

tuz po kupnie:

i teraz
Losieczka, to naprawdę piękna historia! Nie wiem dlaczego, ale jakoś mnie wzruszyła... 😡
To i ja sie wypowiem.
To dla tych co wierza w przeznaczenie... 😉
Konia chcialam miec od zawsze.
Lata mijaly, studia, praca, milosci, rozstania - a ta tesknota za koniem, nie przestawala sie we mnie tlic...
Zastanawialam sie nad dzierzawa - no bo przeciez nie mam az tyle pieniedzy, czasu, nie bede ciazyl na mnie ciezar odpowiedzialnosci..no i przeciez kariera, itd - ale szybko zrozumialam, ze nie ma dla mnie sensu "wypozyczenie" konia na jakis czas - bo to jakby wypozyczac psa na spacery..albo tak albo siak...
Przestalam jezdzic na kilka lat.

Od czasu do czasu meczylam moja znajoma K., ktora zajmowala sie konmi, ze moze cos, gdzies, jakos, kiedys...ale bez wiekszych konkretow i efektow - bo jak tu mam nagle znalezc wsrod tylu ofert ta jedna konska dusze..?
Miesiace mijaly, ja plawilam sie w bezsensie istnienia i nagle telefon. Dzwoni K.

K: "Ej? - a jaki dokladnie ma byc ten Twoj kon?"
Wiec ja cala gadke o tym jak to nie mam czasu, pieniedzy..ta odpowiedzialnosc do konca zycia...pierdy cuda wianki...
K: " Ej dobra. Jaki ma byc?"
Ja: "No....najchetniej chlopak, niewysoki, ciezszej budowy, chetnie gniady, ok 10 lat, chetnie po przejsciach i raczej do pchania...
K, po chwili ciszy: " A moze byc jeszcze bardzo bardzo kochany?".

Nastepnego dnia podjechalam do niej do stajni. I tam stal:
Chlopak, niewysoki, ciezszej budowy,  gniady, 10 cio letni,  po przejsciach, raczej do pchania i bardzo bardzo kochany...
Niewiele o nim bylo wiadomo.
K. odratowala go od handlarza jakies 2 miesiace wczesniej, u ktorego stal sam zamkniety w komorce z golebiami. Tuczyli go na miecho.
Podobno wlascicieli zmienial jak rekawiczki...tu nie pasowal, tam sie nie nadawal.. ilu ich bylo?5 - 7? Wystarczy.
Sama znam smak wiecznej tulaczki i bezkresnych horyzontow..i jak uslyszalam jego imie...Odys.. wiedzialam, ze to on albo zaden inny.
Z jazdy probnej nic nie pamietam.
Nastepnego dnia K. wyslala mi jego zdjecie ze znakiem zapytania.
Na zdjeciu ot taki brazowy konik...konska duszyczka, ze smutnym niesmialym usmiechem....
...jakby mowil.."prosze, bede grzeczny...?”



Pamietam jechalam wtedy samochodem z przyjaciolka...plakalam jak dziecko...
i mowie: Nie wieze ze to robie, ale wiem, ze albo to teraz zrobie albo nigdy..i wiecznie bede zalowac...
Zadzwonilam do K. i powiedzialam: "Przekaz mu, ze jego tulaczka sie skonczyla i ze juz nigdy nie bedzie sam".

To Oteo w dniu zakupu:



A to teraz - jak juz jest bardziej soba  😀iabeł:



Nie ma sekundy zebym zalowala tej decyzji i wciaz mnie zastanawia jak to jest mozliwe, ze wlasciwie w ciemno kupilam konia, ktory jest pod kazdym najmniejszym wzgledem wszystkim tym, co chcialam. Na dodatek tego, zatrwazajace jest to, jak jestesmy do siebie podobni🙂 Ta sama wrazliwosc, upor i ironiczne podejscie do zycia....och losie  😉

zoyabea piękna historia 🙂
normalnie mozna czytac i czytac te historie 🙂

to teraz moze o nas 🙂
jako dziewczynka jezdzaca od lat konno namawialam rodzicow na konia, ale ciagle spotykalam sie z odpowiedzia ze nie sztuka jest kupic konia tylko go utrzymac, a na to nie ma pieniedzy.
lipiec 2005. chodzilam wtedy o kulach po operacji kolana. bylam gdzies na weekend z rodzicami, dzwoni do mnie kolezanka K. z ktora siedzialam przez pare lat w jednej lawce, razem jezdzilysmy, ale ona 3 lata wczesniej kupila konia i przyjazn sie urwala.
mowi mi ze jest kon na sprzedaz. mlody, niewiele umie. tanio. czy ja go chce. mowie ze nie, nie ma szans, nie mam pieniedzy. ale pogadamy jak wroce do domu.
uznalismy z  rodzicami ze mozna pojechac go obejrzec , w koncu to niedaleko (w stajni Poniusi 🙂 ). pojechalismy. smigal sobie po padoku 3letni "kary" (wyplowialy) walaszek, z zarosnieta grzywa, zeberkami na wierzchu. ale taki calkiem sympatyczny 🙂 Poniusia wziela go na lonze, i ja chlopaczyna troche przeciagnal po padoku. moi rodzice spojrzeli na mnie troche krzywo, ze ja pierwszy dzien o wlasnych silach (bez kul) i cienko widza mnie w roli "przyciaganej" z uszkodzonym kolanem.
wrocilismy do domu, rodzice kolezanki namawiali moich rodzicow na tego konia.
zaczely sie powazne rozmowy, telefony do wlascicielki konia ktora byla w anglii.
dowiedzialam sie ze ona kupila tego konia na allegro spod krakowa. wypatrzyla go bo byl podobny do konia ktorego miala kupic wczesniej, ale facet sprzedal go komus innemu. wiec kupila Murana jakos 2letniego ogierka i przyciagnela to sopotu.
miala go tam jakis rok, potem wyjechala do anglii do pracy, konia chciala zabrac ze soba ale jej sie nie udalo. wywiozla go do dabrowki zeby mlodziak mogl biegac po lakach, ale pieniadze i jej i jej rodzicom sie skonczyly, wiec chciala dzieciaka oddac nawet za darmo, byleby miec pewnosc ze nie trafi na mieso.
po tygodniu rozmow z rodzicami, padlo upragnione TAK 🙂
po paru dniach przywiezli mi zarosnietego chochonia, ktory nie bardzo podawal tylne nogi, a co to lonza to nie mial pojecia.
od 28.07.2005. mam tego oto potwora za ktorego zaplacilam zlotowke 🙂



Sierra bardzo milo mi jest to slyszec  :kwiatek:😡 wlozylam w nia wiele pracy, wysilku, lez...  tak naprawde to jej nie chcialam, a teraz w zyciu bym jej nie oddala.
najwieksza radosc sprawilo mi jak prawie rok temu przenosilismy sie do nowej stajni, zmienialam otoczenia, trenerke i weszla za mna do przyczepy za pierwszym razem. nie zawahala sie, nie cofnela. cieplo mi sie na sercu zrobilo widzac jak mi ufa
Losieczka mnie też wzruszyła bardzo wasza historia, a najbardziej zdjęcia-na pierwszych jakaś (nie obraź się) paskuda krzywulec, a na ostatnich już piękny koń!
zuza   mój nałóg
09 stycznia 2009 15:58
Super historie.Ja mam  zupełnie "nieplanowanie" 4 - opisze jak się zbiorę.Ale okazuje się,że jednak mało kto wybiera konkretnego konia (konie) z ogłoszenia,jedzie,wybiera i jest  😉
Angeel możesz napisać jakich ma rodziców? jak z pod Krk to znam podobnego ogiera i jestem ciekawa czy to nie po nim  😉
Losieczka, zoyaeba. Piękne historie 🙁 aż łza się w oku kręci 😉
Manta   Tyłkoklep leśny =)
09 stycznia 2009 17:59
przepiękny wątek... można czytać i czytać...

ja nie mam swojego konia (i nie szybko to nastąpi) więc zaczytuje się w Waszych historiach i niektórymi jestem wprost oczarowana...
Wasze historie czyta się po prostu jak najlepszą książke;-)
To może teraz ja opiszę jak to rudy  stał się moją własnością., choć jest to historia, której mimo wszystko wolałabym nie przeżyć 😕
Kontakt z końmi miałam od urodzenia, mój wujek miał mała stajnię, troche rekreacji, sportu i hodowli. Wszystko w jednym. Jeździłam od czasu kiedy mogłam się utrzymać na grzbiecie. Na początku był to kilka lat samego kucykowania, potem lonża na różnych koniach. Aż do czasu kiedy wreszcie zaczęłam sama jeździć. Miałam koni pod dostatkiem, jeździć mogłam na prawie każdym, który stał w stajni. Ale jakoś zawsze marzyło mi się żeby mieć tego własnego, którym będę się mogła opiekować, który będzie tylko mój i nie będę się musiała z nimi nim dzielić. I tak latem 2001 roku dostałam do jazdy małego, rudego, grubego 4-letniego osiołka,  który przez rok chodził w rekreacji. Szybko jednak się od tego wymigał, ponieważ był bardzo cwany i wywoził do stajni każdego,  pod drodze czasami gubiąc jeźdźca w pobliskim rowie;-) Dlatego właśnie wujek dał mi go do jazdy, załatwił trenerkę żebym trochę na nim poskakała i pokazała go i żeby się szybko sprzedał. (pomijając fakt że ani ja ani on nie mieliśmy doświadczenia, no ale wtedy jeszcze nie byłam tego świadoma). Bardzo go nie lubiłam bo przy każdym skoku leżałam na ziemi, odbijał się i w locie hamował. Wtedy myślałam, że on jest taki wredny i że robi to specjalnie ale teraz już wiem, że to było spowodowane moją nieumiejętnością jazdy. No ale tak sobie jeździliśmy, trochę zniechęceni. I tak w styczniu 2002 roku stała się tragedia, zginęła osoba bardzo mi bliska, właściciel rudego. Aż przykro się przyznać i może ktoś tego nie zrozumie ale dowiedziawszy się o tej tragedi to myślałam nie tylko o tym dlaczego tak się stało, ale co będzie z moim rudym (którego do tej pory nie lubiłam). Wiedziałam, że stajnia zostanie zlikwidowana  i wszystkie konie zostaną sprzedane. A ja  całe dni płakałam co mam zrobić, żeby rudy ze mną został. Jakiś czas później zapytałam wprost moja ciocię, co zrobi z rudym i dowiedziałam się, że już kilku kupców było i że jest koniem, którym ludzie się najbardziej interesują i niebawem go sprzeda. Byłam załamana, ale przecież w obliczu takiej tragedi nie mogę niczego od nikogo wymagać. Ale myślę, że po prostu chyba zrozumiała dlaczego tak wypytuję i po jakimś czasie dowiedziałam się że misiek zostaje w stajni. A miesiąc później dostałam rudego od cioci na urodziny. I był to mój najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek otrzymałam. I tak jesteśmy do dzisiaj razem.
Wiem, że jakby nie ta tragedia to rudy zostałby sprzedany i pewnie nigdy bym go nie zobaczyła, ale przecież nie mogę tak myśleć bo nie powinnam, bo była to mi najbliższa osoba i nigdy takie coś nie powinno się zdarzyć. Ale ja wierzę, że to dzięki mojemu wujkowi, który tam z góry wszystkiego pilnuje, rudy został ze mną i będzie do końca swoich dni.
Bardzo ważne jest to, że pomimo tego że kiedyś nie lubiłam rudego, nie chciałam na nim jeździć, bo w stajni było wiele innych lepszych koni, które świetnie skakały i były super ujeżdżone.Byłam nieświadoma tego że to właśnie on jest tym koniem życia, a uświadomiłam sobie to nagle i  nie miałam żadnych wątpliwości.
Teraz jest moim największym szczęściem, które mnie mogło spotkać. Czuje, że jest mi wdzięczy, że został ze mną, ze swoim stadem. 😅

to może i ja się dołączę.
ja nie tyle, że zawsze chciałam mieć swojego konia na własność, ale po prostu wsiąść na konia i pojeździć. Marzenie spełniło się dopiero jak poszłam na studia, gdyż póki byłam pod kuratelą mamci, to nie było na to szans. Jeżdzenie na studiach polegało na tym, że literalnie od ust trzeba było sobie odejmować aby raz w tygodniu potelepać się godzinę.
Potem dzierżawa Lady, potem Griffith- folblucicę po torach, którą pokochałam od pierwszego galopu  😡. Dbałam o nią jak nigdy wcześniej o żadnego konia, byłam u niej codziennie, mimo że dojazd niełatwy /Pks wellcome to/, ale nic mnie nie było w stanie. Jak patrzę na to teraz, to sobie myślę, że byłam szalona! Płaciłam za pełną dzierżawę za konia na którym nie mogłam ani jeździć w teren, ani skakać. Nie mogłam jej nawet zrobić badań, aby się dowiedzieć dlaczego ciągle kuleje.
Ale co mi tam, sobie pomyślałam, jak ją kupię, to wszystkie badania się zrobią. Ze skoków zrezygnowałam ze względu na jej nogi. Pierwszy raz musiałam zrezygnować z czegoś, co uwielbiałam, na rzecz dobra wyższego.
Po 13miesiącach jej właściciel powiedział mi, że sorry mała, ale ja Ci jej nie sprzedam.

Załamałam się. Literalnie leżałam i nie byłam w stanie się podnieść. Bywały dni, kiedy po wylaniu się mleka leżałam w wyrku i ryczałam jak bóbr. Koni nie chciałam widzieć na oczy, nie wspominając o powrocie do tamtej stajni. Z wszystkiego zrezygnowałam dla niej. Nie miałam życia prywatnego, bo zawsze była ona na pierwszym miejscu. Nawet ciuchów nie miałam, bo każdy grosz był na nią.

Koleżanka zadzwoniła do mnie, bo ona kupiła sobie konia, bo to achałtek, bo one to się krwią pocął, bo to bo tamto. Sama konie nie widziała nawet! dla mnie szczyt głupoty! bez badań, weta, jazdy próbnej  🙄 nie wspomnę o tym, że po kiego komuś koń jak siedzi w Irlandii?????  😲
Grzecznie pogratulowałam i wydawałoby się, że historia się zakończyła. Po jakimś miesiącu zadzwoniła do mnie czy go nie wezmę. Bo ona by się lepiej czuła jakby miała kontakt z kimś, kto się koniem opiekuje.
Jako że odmawianie sprawia mi pewien problem- zgodziłam się.
Prawdę mówiąc, nie wiedziałam co biorę. Zamiast reklamowanego świetnie ujeżdżonego konia dostałam jakiegoś wariata!
Z boksu mnie wyganiał, z lonży mi spieprzał parząc mi ręce! nie mogłam go wyprowadzić, bo szamotał mnie jak szmacianą lalkę, stawał dęba jak mu się coś odwidziało, na lonży mi zdębował i upadł- na dodatek w moim osprzęcie! na hali sama nie mogłam zostać, bo mnie wynosił, jak go próbowałam zatrzymać to się zadzierał i nie zmieniał tempa nawet odrobinę! a czasami wręcz przyśpieszał!! jak go czyściłam przy otwartym boksie, to potrafił mi nawiać  🙄 jak czegoś chciał, to i po mnie przelazł, aby to dostać! na jeździe też robił co chciał. Potrafił mnie tak wyszarpać, tak wynieść, że wracałam do domu z łzami w oczach, bo jak ja mam zrobić to, co przechodzi mnie i moje pojęcie.
Dlaczego zostałam z nim? nie mam pojęcia. Ani to jego spojrzenie, ani urok nie mnie nie przekonywały. Za każdym razem jak mu zaufałam, to mnie oszukiwał.
Potem odpowiedni trener, pierwsze sukcesy, nić porozumienia.
Maj. B. napisała, że chce go sprzedać. Co zrobić? moim marzeniem jest źrebak po Gryfce. Ale teraz wiem, jak to trudno nauczyć konia czegokolwiek. Poza tym, kto weźmie mojego szaleńca? do szkółki go nie dam, do sportu się nie nadaje, rekreacja? często nieodpowiedzialna i czy on się nadaje na spokojne tereniki?  🤔wirek:
BIORĘ! nie oddam go! mój Ci on!
Kupiliśmy Barka rok wcześniej niż chcieliśmy za akceptowalną cenę. Euforia i łzy.  😍
świętowanie



Co do samej historii Barka, to chodził rajdy na dość wysokim poziomie, ale z tego co znalazłam- wszechświata nie zdobył.
Większość osób, które poznały Barka rok temu, uważają, że nie zrobiłam dobrze kupując go.
Większość osób, które teraz nas poznają, uważaja Barkasa za grzecznego aniołka.
maleństwo   I'll love you till the end of time...
09 stycznia 2009 19:05
Kurczę, fajne historie, takie zwykłe-niezwykłe. I wszystkie wzruszające.

Jako, że każdy lubi opowiadać o sobie 😉, to i ja się rozpiszę
Pierwszego konia, Emila, dostałam mając lat 15, będąc ledwo jeżdżącym karakanem prosto z rekreacji. I był to przykład, jak konia nie kupować. Emil był świeżo wykastrowanym, narwanym koniem, po przejściach w zakładzie treningowym i u bijącego go chłopa. Nie będę się rozpisywać, było trudno, do dziś mam różne jeździeckie lęki po Emilu, a minęło tyle lat (miałam go od grudnia 1999 do października 2002  🤔wirek🙂


Doprowadzeni do obłędu, przerażeni, zdecydowaliśmy: inny koń. Obejrzeliśmy ze trzy, ale nic. No i był jeszcze kłopot - co z Emilem. Właściciel stajni zaproponował nam wymianę (Emil miał super papier, był diablo ładny i super skakał, dobrze jeżdżący facet był w stanie mieć z niego pociechę). Upatrzyłam sobie dużego, gniadego trzylatka. Cacy był. Właściciel mówi: "a wie pani, jeszcze takiego jednego przywiozłem z Poznania,k pani obejrzy. Tylko jeszcze nie przysłali mi papieru, ale wiem, że ma 4 lata". Wyciągam więc toto z boksu. Gniade, wysokie, chude, matowe, poobcierane, na długaśnych, krzywych nogach. Mówię cicho: "Tata, ależ on jest brzydki!". Ale co tam, pomiziałam, dałam kostkę cukru - i tu szok, koń nie wie, co to jest. Mówię mu: "oj, koniku, co ty taki?" i nagle widzę, że konik ma ogromne, smutne oczy, pełne wyrazu. i coś mnie tknęło. Wsiadłam - był to jego 6 raz pod siodłem, wcześniej ciągnął wóz na wsi. Ja jeździłam mocno średnio, on umiał gnać do przodu, stawać na "prrrrrrrr" i... tyle. Po paru dniach był wet, zbadał oba wałachy. Był tam wtedy mój tata, bo ja w szkole. i dzwoni do mnie: "Zgadnij, który jest ci pisany? (czyli: zdrowy) Ten drugi! Ma na imię Teklan i ma pełen rodowód". Nazajutrz wsiadłam drugi raz i powiedziałam: "tego chcę". To było 22 października 2002 i nadal jesteśmy razem, choć bywało różnie.
początek


teraz


A z Sarą było dziwnie. Po pół roku poszukiwań, będąc na skraju nerwicy i rezygnacji, trafiłam do tej samej stajni, z której mam Teklana, choć zarzekałam się, że nigdy więcej stamtąd konia nie kupię. Wybrałąm sobie ślicznego rudego wałaszka - ba, nawet na próbę wzięłam. Jednak nie przeszedł badań. Dwa boksy od niego stała sobie niepozorna malutka ruda kobyłka... Przeziębiona jak 150, kaszląca, nerwowa do tego, Ale nie chciała nam z trenerką wyjść z głowy. I tak pojechałyśmy ją wypróbować - marzenie! Potem wet, endoskopia dróg oddechowych, nerwy, łzy - będzie zdrowa! Bierzemy! Początek był straszny, kobył znerwicowany, bojący się ludzi, włażący na głowę. Powoli pracujemy i tak już prawie 10 miesięcy siebie mamy, i jestem szczęśliwa, że ją spotkałam na swej drodze. Choć powiem jedno - tak jak Łosia, to nie wiem, czy ją pokocham. Łoś to Łoś.
maleństwo podziwiam cie ze wytrzymalas z nim cale 3 lata!

dziewczyny :kwiatek: (ciezko mi jest cokolwiek wiecej powiedziec bo ciagle jestem wzruszona)
wstawiam tylko ostatnie zdjecia dla porownania:

po urodzeniu:

obecnie

Losieczka no i piękna dziewucha się z niej zrobiła! A jako źrebak to słodko wyglądała taka niezdara 😉
Czytam, popłakuję i zazdroszczę!. A podobno jeździectwo to nie melodramat 😉
Ale, zaraz... Nie mam konia, ale miałam. A dokładnie... pół konia. Było tak. Zawody. Noc. "Ratujemy polskie jeździectwo". Ale znajomy, zawsze sypiący dowcipami, ma jakiś humor zwarzony. Co jest? "Ech, jak sobie pomyślę, że zdrowiutka 4letnia kobyła, z takim skaczącym papierem... idzie jutro na rzeź 😕" Jak to? "No, stajenni w stadninie boją się ją nawet karmić, próbowaliśmy kryć to porozbijała dwa ogiery... Sam bym ją kupił ale mam tylko tysiąc, a ona waży dwa!" Popatrzyliśmy po sobie: w szufladzie (na bardzo pilne wydatki) ostatni tysiąc złotych. "To kupujemy na spółkę?!" "Kupujemy!" Telefon o 1 w nocy: "Odwołaj ten transport zamówiony na rano - mam kupca na konia!" Jeden znajomy pożyczył samochód, drugi przyczepę, trzeci za kierowcę. Żeby założyć jej kantar czterech facetów wskakiwało na żłób 🤣 Przyjechała. Wielgaśny jasnogniady zwierz, z wysoko osadzoną, ale jelenią szyją. Jeden kłębek nerwów. Lekko nie było. Powiem tyko, że np. przy pierwszej próbie założenia siodła (a już była całkiem grzeczna) siodło walnęło o dach ujeżdżalni! Nie zapomnę momentu, gdy uciekła z lonży (jeszcze na kantarze) i dłuugo zwiedzała cały teren skacząc wszystko co się dało. Sytuacja wyglądała beznadziejnie (kilka osób próbujących ją łapać i jedna karetka pogotowia), gdy nagle... podchodzę do niej a ona obróciła się do mnie, opuściła nisko głowę, cichutko parsknęła 💘 Poczochrałam po czole, pod ganaszami... była "moja". Później, niestety, wymówili jej boks i przejechała do współwłaściciela. Wszyscy pytali: "Jak tam wasze pół konia?""I właściwie to macie przód, czy tył?" Odpowiadałam, że lewą stronę. Potem chodziła z powodzeniem N-ki, dała źrebaka... W pewnym momencie sytuacja zmusiła nas do odsprzedania  "udziałów". Został mi na pamiątkę dokument państwowej stadniny: "sprzedana w cenie rzeźnej ze względu na skrajnie zły charakter". Chodzi już po niebieskich pastwiskach (wypadek). Moje dzieci ciągle mają pluszaka, który nosi Jej Imię.
Repka, zdjęcia mi się nie wyświetlają 
Historia mojego konia...

żeby dobrze nakreśli tło muszę zacząć od mojej historii...

Mam to szczęście, że jestem "rodzinnie skażona" końmi. Mój kochany Ojczulek jest związany z hodowlą koni i jeździectwem zawodowo. Pracuje na Uniwersytecie Przyrodniczym i jego kariera potoczyła się tak, że stał się współtwórcą nowej rasy - kuców felińskich.
Na kucora zostałam posadzona pierwszy raz jak miałam jakiś... roczek. W wieku żłobkowo-przedszkolnym każde wakacje spędzałam z Tatą jeżdżąc po różnych stajniach, z którymi współpracowała uczelnia w okresie najintesywniejszych prac hodowlanych. I chociaż moja Mam była długo przeciwna zaszczepianiu we mnie miłości do koni (co wynikało z Jej troski o moje bezpieczeństwo) to naukę jazdy konnej zaczęłam w wieku 5 czy 6 lat.



Szczerze mówiąc początkowo nie było to dla mnie frajdą - teraz wiem z czego to mogło wynikać. Dopiero kilka lat temu dotarło do mnie, że mam lęk wysokości. Ale, że jako córeczka Tatusia chciałam robić wszystko by był ze mnie dumny, to dzielnie jeździłam.
Kiedy poszłam do szkoły moja jeździecka przygoda nieco przygasła. Nigdy nie było tak, żebym w ogóle nie miała kontaktu z końmi, ale na siodle lądowałam raczej okazyjnie. Mój czas wolny wypełniały zajęcia artystyczne.
Sytuacja zmieniła się kiedy Ojczulek dostał od swojego kierownika źrebaka - śliczną, drobniutką feliniaczkę o myszatej sierści. Tak w naszej rodzinie pojawiła się Traszka. Jak się szybko okazało dziewczynka oddziedziczyła charakterek po swojej mamusi i babci (dla interesujących się konikami polskimi - babcią Traszki jest Trzmielina długoletnia przewodniczka stada Zwierzynieckiego). Ponieważ wtedy w Lublinie i okolicach było niewiele stajni kobyłka stała w dużym oddaleniu od naszego domu i mieliśmy z nią słaby kontakt. Dopiero kiedy jeden ze znajomych otworzył ośrodek jeździecki po Lublinem i ponad roczna Traszka została do niego przeniesiona zaczęłam ją widywać częściej. Jednak ja jako 11-letni i to w dodatku niewysoki brzdąc niewiele mogłam przy niej robić. W tym czasie jednak zostałam pierwszy raz zabrana przez Tatę na obóz jeździecki. Traszka rosła, spędzała całe dnie na pastwisku w towarzystwie innych młodziaków.
Niestety utrzymanie nawet niewielkiego kucyka okazało się sporym wydatkiem dla domowego budżetu. Nie mnie oceniać tę decyzję, chociaż w obecnym momencie każdy by się na nia oburzył, ale w wieku 2 lat i 4 miesięcy Trania została zajeżdżona i pojechała w wakacje na obóz jeździecki zarabiać na swoje utrzymanie. Na szczęście organizatorem był również znajomy Taty, a instruktorką przez część turnusów Jego studentka, co dawało gwarancję, że klaczka pracowała mniej, pod dobrymi jeźdzcami. Na początku lipca wraz z rozpoczęciem turnusu na obóz wyjechaliśmy oboje - Ojciec jako instruktor, ja jako "pomoc"  🤣, co znaczyło tyle, że nie uczestniczyłam w znienawidzonych przeze mnie zabawach integracyjnych, a każdą chwilę spędzałam w stajni. Przy wymianie turnusów instruktorka poinformowała Tatę, że Traszka mało pracowała i chyba miała wyliczoną za dużą dawkę owsa, bo przytyła, więc od początku wakacji jest na diecie. W czasie obozu niewiele jeździłam na Trani, bo nie byłam jeszcze dość umiejętnym jeźdźcem, szkoliłam się więc dzielnie na innych kochanych kucorach, żeby zasłużyć w końcu na jazdę na Ojcowej klaczuni.
Aż któregoś ranka Tata obudził mnie dużo wcześniej niż zwykle. Usłyszałam tylko "szybko sie ubieraj i do boksu Traszki". Obozowa stajnia była zadaszonymi boksami zbitymi z bali, w każdym boksie stały uwiązane jak w stanowiskach dwa konie. Trania stała akurat z największą, ponad 170 cm gniadą klaczą. Ja do boksiku, a tu Gniadej nie ma, Traszka spuszczona z uwiązu, a obok... takie małe chude jak nieszczęście stworzonko, łaciate, o łatkach koloru kawy z mlekiem, z wypukłym "arabskim" czółkiem i wielkimi przepięknymi oczami.



A tak brzmi relacja Taty:
Przez cały obóz mieszkał w namiocie tuż przy stajni. 13 lipca około 3 nad ranem obudziło go rżenie koni. Zaniepokojony wstał zobaczyć co się stało, że konie zrobiły się takie gadatliwe. Gdy wyszedł z namiotu zobaczył dziwo - na srodku wybiegu przy którym była stajnia stał sobie źrebak. Stał i patrzył. Żadna kobyła nie miała się źrebić, a źrebak był jak najbardziej prawdziwy i jeszcze mokry. Więc Ojczulek capnął malucha na ręce i wędrował od boksu do boksu szukając śladów porodu i chętnej do matkowania klaczy. Chętną okazała się nasza Traszka.

A po jakimś czasie usłyszeliśmy też drugą relację, od znajomego u którego dorastała Trania:
No niby coś mi tam dziewczynki stajenne wspominały, że się Traszka z Wikingiem "bawiła", ale to przecież roczniaki, to z tego nic konkretnego nie miało prawa być, więc Wam nie mówiłem...

Ponieważ w przypadku kuców felińskich imiona koni idą w liniach żeńskich, szukaliśmy imienia na literę T. I czy taka klaczka mogłaby się nazywać inaczej niż Tajemnica?
Tak na świecie, całkowicie przypadkowo i niespodziewanie pojawiła się moja jedyna prawdziwa miłość. Chciał czy nie chciał Ojczulek wskutek mojego jojczenia, miauczenia i błagania przepisał ją na mnie. Dla niej wzięłam się bardzo poważnie za naukę jazdy. Ze względu na karierę naukową Ojca same uczyłyśmy się siebie i w obejściu i w pracy z siodła, razem uczyłyśmy się skakania przez przeszkody. Ponieważ specyficzny charakterek jest u linii T dziedziczny to nie raz miałam jej po dziurki w nosie. Obie jesteśmy uparte, często wścieklicowe i jakby nie patrzeć kochamy się do szaleństwa i żyć bez siebie nie możemy. Przeżyłyśmy jej niejednokrotne ucieczki, moje popalone uwiązem ręce, rozgradzanie wybiegów (z podnoszeniem na karku zabezpieczonych pastuchem elektrycznym, trzy metrowych bram z drewnianych bali włącznie), leczenie ran po próbie ucieczki z wybiegu przez wóz, pierwsze zawody, kilka sezonów startów, cztery ciąże i cztery wyźrebienia - w tym trudny poród, kiedy Tajemnica czekała na mnie, bym była z nią, i kiedy na moje ręce na świat przyszła druga moja dziewczynka Tajlandia.
Od 13 lat, 5 miesięcy i 28 dni jesteśmy nierozłączne.
Nie ma na świecie takiej góry złota, która mogłaby być Jej warta.







PS. Traszka niestety musiała zostać sprzedana w dwa lata po urodzeniu Tajemnicy, bo nie stać nas było wtedy na utrzymanie dwóch koni. Poszła w zaprzyjaźnione ręce. Od tamtego czasu stoi niecałe 2 km od nas i czasami ją widujemy. Przez wiele lat pokazywała się na zawodach regionalnych pokazując niezwykły talent skokowy (parkury 100 cm przy wzroście 125cm). Niestety ochwat na cztery nogi wyeliminował ją z uzytkowania wierzchowego, nadal jednak jest rewelacyjną klaczą hodowlaną dającą piękne i dzielne potomstwo. 


 
Calathea   Czarny Książę
10 stycznia 2009 19:41
Podzielę się z wami również moją historią, ale nie jest ona niestety wesoła... do czasu

Pewnego, słonecznego dnia poszłam sobie do mojego znajomego na pogawędkę. Była u niego kobieta, która zajmowała się fundacją Vita Per Tutti i opowiadała o tym jaką krzywdę przeżywają konie u pewnego rolnika, który nie potrafi się nimi zająć. Mówiła, że ma 2 letnią kobyłkę, która ze strachu kopnęła dziecko i dlatego została skatowana prawie do nieprzytomności. Po godzinnej rozmowie o tym koniu wyszło na to, że chce ten pan rolnik ją sprzedać rzeźnikowi, bo jest podobno nieobliczalna. Kobieta ze łzami w oczach mówiła o tym, że jej fundacja nie ma pieniędzy, by wykupić tego konia i nie wie co ma zrobić, bo następny koń zginie przez głupotę ludzką. Zaciekawiła mnie ta historia. Pojechałam do pana rolnika zobaczyć tą klacz. Był to najgorszy widok w moim życiu... Kobyłka niziutka, wychudzona do skraju możliwości z pokaleczonymi od drutu kolczastego kończynami, z pozrywaną skórą na głowie, cała brudna, pewnie zarobaczona, kowala też w życiu pewnie nie widziała. Stałą w małej klitce 1,5/2m z krową razem. Bała się człowieka, uciekała od "drzwi" boksu. Rolnik oświadczył mi w tedy, że następnego ranka przyjeżdża po nią handlarz. Nie mogłam tego tak zostawić. Nie miałam wtedy funduszy, by utrzymać konia, ale nie mogłam tego tak zostawić. Zapożyczyłam się u rodziny i pojechałam na targ koni, gdzie stacjonował ten handlarz. Jak zajechałam na miejsce zobaczyłam znajomą mordkę, przestraszonej kobyłki. Dowiedziałam się tam, że ma na imię Gracja. Handlarz zaczął pakować wszystkie konie do ciężarówki, bo nie miał utargu danego dnia. Ja praktycznie w ostatniej chwili podbiegłam do i oświadczyłam, że chcę kupić tego konia. Cennik dzienny był 4,5zł za kilogram. Popatrzył na mnie i na tego konia... Stwierdził, że waży ona tonę (wyglądała jak chodzący kościotrup) i za 4500zł może ją sprzedać, a jak mi się cena nie podoba to mam spadać. Bez namysłu kupiłam ją za te 4500zł, załatwiłam transport i wio do domu. Długo zajęło nam dochodzenie do siebie. Najpierw odkarmianie, kowal (nie dało się bez środków usypiających), weterynarz. Konisko dostało brzuszka, nie było widać żeber, kopytka były jak nowe. Przestałą się bać człowieka, dała się nawet pogłaskać. Po pół roku dopiero, ale to zawsze coś. Nie mam jej zdjęć z okresu kiedy ją kupiłam. Nie chciałam pamiętać jak ten koń wyglądał, jak cierpiał przed kupnem.
Jakieś 7 mies. po kupnie dostaliśmy miłą niespodziankę. Okazało się, że koń był zaźrebiony i urodził się mały, śliczny, kasztanowaty ogierek. Przez stajennych okrzyknięty imieniem Shogun, bo niby taki waleczny 😉
W tym momencie Gracja ma ponad 7 lat, a Shogun 4. Ona są słodkie i kochane, chociaż nie powiem, że zanim to nastąpiło nie raz z bezradności płakałam. Z kobyłą nic się nie dało zrobić przez ponad 2 lata. Bała się wszystkiego co obce, choć z siodłem nie miałą problemu... Podejrzewam, że była jeżdżona u tego pana rolnika. Ze wsiadaniem również nie było problemu... gorzej z ruchem do przodu. Koń na początku przez ponad 2 mies. chodził tylko do tyły i próbował za wszelką cenę zrzucić jeźdźca. Potem nastał czas torpedy, bo jak się udało w końcu do przodu ruszyć to z zatrzymaniem było gorzej... ledwo wyrabiała się na zakrętach. Teraz jeździmy sobie radośnie bez większych problemów... czasem malutkie bryczki ze szczęścia i tyle. Naprawdę szkoda mi tego konia. Bo to co przeżyła u poprzedniego właściciela było dla niej zapewne udręką, którą zapamięta do końca życia. Przepraszam za tak chaotyczne przedstawienie sytuacji, ale sama nie wiedziałam jak to poukładać...


Gracja teraz:
zuza on jest po ojcu laciatym wiec to raczej nie ten kon :P
po Pamir xo  , od Marsylia wlkp (Alarm wlkp)
Calathea a źrebaczka od niej sobie zostawiłaś?
Calathea Dawaj foty Twojej pieknoty pod siodlem 💘
Monny   bez odbioru .
10 stycznia 2009 21:36
Moim 1 koniem był ... koń na biegunach xD
Od dziecięcych lat już miałam pociąg do tych zwierząt. Ale ciągle słyszałam kategoryczne "nie" dla jazdy konnej. Zawsze mi mówiono, że to bardzo niebezpieczne i że nie będę jeździć "na konie".
W końcu ojciec się przełamał i podczas wakacji w Dźwiżynie tato zabrał mnie do maleńkiej szkółki jeździeckiej. Miałam wtedy 13 lat.
Moją pierwszą miłością stała się gniada 10 letnia klacz Litwa, którą potem mieliśmy kupić, ale ojciec się rozmyślił.
Jeździłam do tej szkółki co roku podczas rodzinnych wakacji. Litwa - 1 stęp, kłus, galop, upadek, teren. Wszystko to było z nią związane.
Konie w końcu posprzedawali, a szkółkę zlikwidowali. Został po niej piach.
Długo szukałam swojego miejsca na ziemi. Dniami i nocami siedziałam na internecie w poszukiwaniu stajni ze szkółką w pobliżu Poznania.
Padło na "Mustanga". Dużo wzlotów i upadków. Kolejna sprzedaż ukochanego konia Karino. Został mi przydzielony koń, którego początkowo nieznosiłam. Był powolny, leniwy, uparty, okropny! kasztanowaty! Nie lubiłam tej maści.
Ale nie miałam wyboru. Mimo, że każda jazda kończyła się płaczem z czasem pokochałam tego zwierzaka jak nikogo na świecie!
Przez pół roku nie siedziałam na innym koniu. Liczył się tylko Kasztan 🙂
24 grudnia 2006 tata zrobił mi ogromną niespodziankę i wydzierżawił mi Kasztana 🙂 Był tylko do mojej dyspozycji. To były najlepsze 3 miesiące mojego życia.
Był zepsuty, nie reagował na łydkę, lenił się, nie przechodził nawet czysto przed drągi, potykał się. Nigdy nie chodził na lonży ani nie skakał. Po 3 miesięcznej dzierżawie koń skakał pode mną nawet 60 cm.
To był dla mnie ogromny sukces zwłaszcza, że byłam osobą bardzo początkującą.
Niestety sielanka się skończyła. Pewnego dnia przyjechałam do stajni a konia nie było. Został sprzedany. Do teraz nie wiem gdzie się znajduje.
Długo nie mogłam dojść do siebie.
Szukałam pocieszenia, jeździłam od stajni do stajni, próbując znów znaleść swoje miejsce na ziemi, bo wiedziałam, że moje noga w "Mustangu" juz nie postanie.
Stało się tak, że nie jeździłam rok.
Cały rok 2008 był dla mnie bardzo przełomowy. We wakacje znowu naszlo mnie na konie... Roznosiło mnie... znowu zaczełam jeździć po stajniach szukając trenera, który by mnie uczył. Niestety z marnym skutkiem.
Pewnego sierpniowego dnia znalazłam ogłoszenie na allegro o sprzedaży koni.
Wiedziałam, że ojciec napewno będzie na nie... że odmówi mi jak zawsze. Okazało się, że konie znajdują się niedaleko domu mojej babci. Z miasta skąd pochodzi mój ojciec. Co za tym idzie jest czesto w tych rejonach 🙂 A wiedziałam, że tylko w taki sposób mogę kiedykolwiek jechać chociaż popatrzeć na konia. Ojciec zawsze mi powtarzał, że nie pojedzie po konia na 2 koniec Polski.
I udało się. Wsiadłam z ojcem w samochód i po drodze wpadliśmy obejrzeć konie.
Miałam już upatrzoną jedną klacz z aukcji, ale nie wykluczałam innych koni.
Zawsze marzył mi się kasztanowaty wałach.. taki jakim był Kasztan 🙂 Nigdy nie chciałam klaczy.. a już w ogóle gniadej 🙂
Znaleźliśmy chatkę, zgadaliśmy się z facetem i zaprowadził nas na łąkę.
Miał kiedyś hodowle, miał 40 koni, ale zostało mu pare sztuk bo wyprzedaje. Inwestuje teraz w bydło. Minelismy pare sztuk jakis dziwnych krów i doszliśmy do małego stadka.
Staneliśmy i pierwsza podeszła do mnie ona. Promena. "Tato to ta..." poznałam ją ze zdjęcia. Piękna, duża, z bystrym oczkiem, odmianą na czole i jabłuszkami na brzuchu.
Pierwsza zaciekawiona podeszła obwąchała i poszła. Długo stojąc i oglądając coraz bardziej się w niej zakochiwałam.
Ojciec powiedział, że się zastanowi i da znak przez telefon.
Nie muszę chyba mówić co ja robiłam, żeby go namówić xD Nie prosiłam a jęczałam...
W każdym bądź razie zadzwonił i zarezerwował ją.
Było dużo wątpliwości. Klacz młoda 3 letnia, nieujeżdżona. Ja mało doświadczona. Ale wiedziałam, że jak nie ta to żadna. "Dam radę" powiedziałam sobie i tydzień później przyjechaliśmy na miejsce z przyczepą.
Podpisanie umowy, odebranie paszportu i już klaczucha nasza.
I tak 10 września 2008 stałam się szczęśliwą posiadaczką Promeny 🙂
Facet zagonił wszystkie konie do szopy. Konie stały 24 h na łące, a do "biegalni" szopy z wanna naśrodku gdzie wszystkie chodziły luźno wchodziły tylko na zimę. Ojciec  podjechał tyłem do wejścia i w 5 osób wpychaliśmy kobyłkę do przyczepy. Około 40 minut nam to zajęło. Kobyła zerwała kantar i była strasznie wystraszona. A ja nie mniej.
Droga 50 km zajęła nam ponad 2 h. Godziny szczytu, Poznań, główna droga na Wrocław... straszne korki.
Ale to nie było najgorsze.
Moje "dam rade" przeszło w "nie nadaje się do tego".
Zajechaliśmy na miejsce. Kobyła ładnie wyszła z trajlera, ale 1. nie chciała wejść do stajni. Pech chciał, że konie były na pastwisku i stajnia była pusta. Bała się. Nowe miejsce, nie ma koni, stres podróżą, zabrana od stada od matki, od brata, od ciotek.
Po kilku próbach weszła. Boks był dla niej już przygotowany. Problem był w tym, że nie znała słowa boks. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Nigdy w czyms takim nie była. Stała przed nim 40 minut i nie chciała wejść. Zapchaliśmy ją lonżą.
Nie chciała jeść siana, jabłek. Nie wiedziała co to marchew, cukier czy końskie przysmaki. (Po kilku dniach zaczeła jeść jabłka. Marchew po miesiącu jak się przekonała)
Wykończona pojechałam do domu myśląc co będzie jutro.
Nazajutrz zadowolona wjechałam do stajni.
Patrze... kobyła stoi w innym boksie (ogierowym - za kratami). Przy boksie właścicielka stajni z nieciekawą miną.
Serce zaczeło walić mi jak szalone.
Promena wyskoczyła z boksu. Zobaczyłam tylko jak stoi wystraszona w kącie. Poobdzierana klatka piersiowa, bąbel w miejscu popręgu, głęboka rana na udzie, rana na pęcinie.
Byłam załamana. Kobyła nie chciała wyjść z boksu. Dopiero za 2 podejściem postanowiła wyjść. Długo obmywałam rany i ją uspokajałam. Stwierdziłam, że musi minąć czas aż się zaklimatyzuje. Najważniejsze było dla mnie to, że nie kulała.
Niektórzy miewają kryzysy po roku, dwóch latach, trzech... mój nastąpił już 1 dzień po zakupie.
Wezwałam weterynarza i naszczęście okazało się, że dobrze się skończyło i że będzie okej.
Rany się szybko zagoiły, martwił mnie tylko ten bąbel w miejscu popręgu. Smarowałam go 3 rodzajami maści codziennie. Był miękki, zrobił się twady.
Na szczęscie teraz już nie ma po nim śladu 🙂
I tak mineły pierwsze jej dwa tygodnie. Na smarowaniu i spreyowaniu ran.
Potem zaczęłam wypuszczać ją na lonżownik. Zakumplowała się z wałaszkiem - sąsiadem. Młodszym od niej.
Zaczęła się uczyć od niego, że to wszystko co robimy wokół niej nie jest straszne.
Z czasem zaczeła dostawać owies 🙂 Najpierw po garstce, potem więcej.
Pierwsze podnoszenie nóg, pierwsze założenie czapraka na grzbiet. Uczenie wiazania przy boksie i chodzenia na kantarze.
O niczym więcej nie śniłam. Obserwowałam z dnia na dzień, jak Promena zaczyna mi ufać. Bała się człowieka, a z czasem sama do niego już podchodziła.
Nie pozwalała dotykać sobie uszu. A teraz sama schyla głowę do zakładania kantara i nie zadziera głowy jak dotykam uszu.
Wiadomo czasem jeszcze ma swoje odchyły🙂 jak to młody koń🙂
Z pomocą zjawił się treniro. Karol zaczął przyjezdzać trenować kilka osób ze stajni. Okazało się ze był rok czy tam dwa we Francji i zajeżdżał młode konie. Odwalił kawał dobrej roboty za mnie 🙂 I tym samym spadł mi z nieba i uratował tyłek.
Kobyłka jest teraz nie do poznania. Uwielbia się tulić, pochłania wszelkie smakołyki w mgnieniu oka, chodzi koło człowieka bez trzymania jej.
Przyjęła siodło, wędzidło, jeźdźca.
I choć jeszcze wiele pracy przed nami to kocham ją i nie wyobrażam sobie już życia bez niej.
I wiem, że jednak dam rade 😉 Nabrałam troche doświadczenia. Kobyła jest pod ciągłym okiem Karola. Ja się bacznie przyglądam ich pracy i wiem... że już wszystko się ułoży.
Najgorsze mamy za sobą.

Przepraszam, że tak długo 🙂
Aż mi się łezka w oku zakręciła jak sobie to wszystko przypomniałam.

Październik 2008

W pamiętny dzień co rozwaliła lonżownik i chciała polecieć za stadem na łąkę.

I zdjęcia z dzisiaj. 10.01.2009






Pozdrawiam  😅
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się