Historia mojego konia...

No więc może ja też wpisze historie "mojego" konia. Pisze "mojego" bo sytuacja jest dość dziwna...
Od początku.
Od zawsze mam kontakt z końmi. Moi rodzice poznali się na wyścigach. Jeździectwo dostałam w genach. Od zawsze chciałam mieć swojego konia. Moi rodzice się rozwiedli. Tata wyprowadził się na wieś. I właśnie tam pojawił się mój koń. Mój tata któregoś dnia pojechał do swojego znajomego. Wiele jego koni trafiało po prostu do rzeźni. Tata chcąc mieć jak najniższe koszty właśnie u niego chciał kupić konia. Tak więc kupił. 2 letniego ogiera z którym tam sobie nie radzili. Prawdopodobnie poszedłby na kabanosy.... Ja byłam zachwycona. Miałam wtedy 10 lat. Do ojca jeździłam co miesiąc,dwa. Patrzyłam jak zajeżdża konia, którego ja nazwałam Zefir. Nie był to wymarzony koń dla dziecka... gryzł,czasami próbował kopać. Ale ja już będąc małą dziewczynką byłam zawzięta. Fakt, często się go bałam i początkowo czyściłam go tylko z tatą. Później nadszedł ten piękny moment kiedy tata pozwolił mi na niego wsiąść. Do dziś (mam lat 17) pamiętam jaka byłam szczęśliwa. Cóż. Niestety byłam małym dzieckiem, koń charakterek miał. Często moje "jazdy" na nim kończyły się płaczem, bo on wiedział co zrobić, żebym po prostu się poddała. Jeździłam do niego rzadko (raz w miesiącu).Tata tez nie zawsze miał czas na nim jeździć.Koń chodził sobie po padoku. Ja cały czas myślałam o nimi tęskniłam. Z wiekiem zaczęłam jeździć do niego coraz częściej. Zdobywałam umiejętności w szkółce jeździeckiej i próbowałam wszystko w Zefa przełożyć. Aczkolwiek koń nadal był"wredny". Później nastąpił przełom w moim jeździectwie. Zmieniłam stajnie i tam uczyli mnie co i jak na prawdę trzeba robić. Do zefa jeździłam co ok 2 tyg. Dużo czasu spędzałam z nim na trawie, smyrając go,czyszcząc. W końcu zaczeliśmy się dogadywać. Koń nagle przestał mnie gryźć, znaleźliśmy wspólną więź. Później pojechaliśmy do stajni w której jeżdżę na miesiąc na treningi. Z mojego konia wyszedł ogier. Fakt faktem dużo się wspólnie nauczyliśmy aczkolwiek przez to, że się napalał na wszystko co się rusza praca nie była przyjemna. wyjazd ten był 2 lata temu. W tamtym roku w wakacje w końcu przekonałam ojca na kastracje. Wszystko przebiegło pozytywnie. Charakterek Zefkowi pozostał, aczkolwiek przestał się ogierzyć. Nasza praca powoli jakos zaczyna się układać. Jeżdżę do niego co ok 2 tyg. Coraz lepiej się dogadujemy a  ja wiem, że jest koniem którego nie oddałabym za żadnego sportowca.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
18 maja 2010 17:53
Przepraszam za  🚫 ale chciałam dokonać sprostowania względem użytkownika Calathea.
Koń o imieniu Gracja NIE JEST I NIGDY NIE BYŁ jej. Jedyną prawdą w jej wypowiedzi było to, że koń został wykupiony przez fundację Vitta Per Tutti z transportu razem ze źrebakiem.
Klacz obecnie stoi w stajni naszego wspólnego znajomego i jest pod jego opieką. Calathea jeździła na niej jakiś czas, tak samo jak ja na Shogunie. Cała reszta jest wyssana z palca, a aktualnie nic mi nie wiadomo na temat jakoby miała ona jeździć obecnie na tej kobyle.
Dlatego radzę uważać na to, co Calathea mówi o "swoich" koniach.
To moze teraz ja 🙂
naukę jazdy rozpoczęłam w 2001 roku w OJR Oxer w Sadłowicach i los tak chciał, że jestem tu do dziś. Po drodze przebiegło wiele przygód. Jedną z nich było złamanie nogi na obozie jeździeckim w Nielepicach. (2006r.)Po półrocznej przerwie od koni(styczeń 2007r.) zapisałam się na jazdę. Wspomniałam tylko, że dawno nie jeździłam, ale znam konie z "Oxera", galopuję, skaczę i takie tam inne rzeczy co rekreant - dupotłuk potrafi. Dostałam na lekcję konika polskiego o imieniu Jasny. (podobno był bardzo długo w stajni, ale nigdy go nie widzialam) Byłam wtedy dosyć małą, nieśmiałą dziewczynką, która wzrokiem przepraszała za to, że żyje, więc co kto przechodził obok mnie stojącej przy boksie mówił: "Oho, no to będzie gleba. Nieźle sie dziewczynie dostało."
Weszłam do boksu. Koń kulił na mnie uszy i wciąż był "wkurzony". Pare razy próbował mnie ugryźć, przy czyszczeniu kopyt machał nogami.
Całą jazdę miałam napięte wodze (aż mnie skurcze łapały), bo co odpuściłam, to albo matoł brykał, albo strasznie pędził i właził w konie. Nie mówiąc juz o tym, że w środku zastępu potrafił się obrócić i zacząć  kopać sąsiadów.
Mimo wszystko byłam szczęśliwa, bo przecież jadę!
Po lekcji zmęczona, ale z wielkim bananem na twarzy odprowadziłam chłopaka do boksu. Tata natomiast podszedł do instruktora i zapytał się jak mi poszło po tak długiej przerwie. A ten odpowiedział, że bardzo dobrze i widać, że mogłabym tworzyć z Jasnym świetną parę, że dobrze dawałam sobie z nim radę.
Tydzień później gdy zapisywałam się na kolejną jazdę i poprosiłam znów o Jasnego usłyszałam przez słuchawkę, że on ma już swoich właścicieli i oni będą wtedy jeździć. łzy mi pociekły, ale przyjechałam, jeździłam na innym koniu, poznałam owych właścicieli.
Później się z nimi zakolegowałam. (rodzeństwo - 11lat). Zawarliśmy układ, że będę jeździła na ich koniu gdy ich nie będzie. Po pewnym czasie przestali w ogóle przyjeżdżać.
We wrześniu 2008 roku przekonałam ich (a właściwie jedno z nich), że nie ma sensu aby płacili za konia jeśli się nim nie zajmują.
Tak więc Jasny stał się moją własnością.
W kwietniu tego roku skończył 13 lat 🙂

Na dzień dzisiejszy koń jest super, b. szybki, chętny do pracy, dzielny, nie atakuje ludzi, nie płoszy się, nie ponosi, nie bryka (na ujeżdzalni, bo w terenie nie potrafi nie okazywac radości  😎 ). Po za tym jest wszechstronny: uwielbia skakać, byłby idelany do wkkw czy ścieżek ze względu na szybkość i dzielność, predyspozycje do ujeżdżenia również ma (niewielkie jak to prymitywny konik, ale z kazdym treningiem coraz więcej umie i chętnie to pokazuje)
Trenujemy ujeżdżenie, zaczynamy naukę "powazniejszych" elementów. Mamy za sobą zdaną brązową odznakę z wysokimi notami za ujeżdżenie.
po wakacjach planuję starty w tej dyscyplinie.
Jak się nasze losy potoczą? Tego nie wie nikt 🙂 Jednego jestem pewna - Jasnulek będzie ze mną do końca swoich dni, bo taki koń zdarza się tylko raz w życiu. 🙂
gajara18   "Konia strzeż się z tyłu, psa z przodu, a kobiety
18 maja 2010 23:36
To teraz ja konia chciałam od zawsze (dostałam to w genach po mamusi która jeżdziła ) gdy miałam komunie koń był kupiony w prezencie komunijnym niestety to były wysokie ambicje mojej mamy która stwierdziła zę leprzy większy koń i kuopilismy konika polskiego 144 cm klacz 3 lata ! zapewne nawet nie za bardzo ujeżdzona była poprostu tata stwierdził że o ta jest ładna szczupła i tyle za specjalnie też się nie znalismy ja jeżdziłam bo jeżdziłam ale nigdy nie uczyłam się przed komunią .Klacz stała u babki do której przyjeżdzały wnuczki i czasami je poprowadza  po przyjeżdzie do nas 3 razy mnie ugryzła bo nie lubiła jak sie stało gdy jadła wiec trzeba było wrzucac jedzenie do żłobu i uciekać chodzić w bryczce nie potrafiła pod siodłem jakoś szła ale tylko za koniem choć ja czasami wsiadałam na nią na oklep na kantarku i mnie woziła  po 3 miesiacach została sprzedana ponieważ jej złożliwośc była niebezpieczna dla dzieci ja byłam najstarsza z rodzeństwa i 2 młodszych 5 letnich blizniaków których goniła z zębami dlatego trzeba było się jej pozbyc poszła w dobre ręce do typowego znawcy który ja nauczył wszystkiego i sprzedał do hipoterapi .Póżniej długo jeżdziłam w  ośrodku jeżdzickim gdzie się uczyłam jeżdzić i gdzie póżniej dzierżawiłam konia a póżniej przeszłam do klubu jeżdzieckiego gdzie miałam pierwsze starty w zawodach przez cały czas marudząc o kupnie konia niestyety każda rozmowa kończyła się tym  samym na 18 uzbierasz  kase to sobie kupisz konia i tak też sie stało w wieku 17 lat zaczełam sie zajmować rocznym ogierkiem który jakoś wpał mi w ojko buył taki dziki nie było mowy aby go dotnąć wyczyścić ... poprostu stajnia hodowlana gdzie koniom sie otwiera boksy i lecą na łąke (ogiery tak do 2 lat puki nie zacznie się ogierzyć pózniej jest prowadzony w ręku na inne pakoki) przez cały rok chodziłam zajmowałam się i pod koniec mogłam go wyczyścić i nawet zęby umyć co uwielbiał  😀 niestety riodzice nigdy nie zgodzili by sie na nieujeżdzonego konia więc musiałam chociasz muc na niego wsiaść aby przy kupnie wiedzieli że jest spokojny oczywiście jakby był muj miałby luz do 4 ropku życia ponieważ liczyłam na konia -kuca do skoków udało sie pozwalał wsiaśc na siebie dalej nie dawał tyłów ale ...to szczegół miało być 4 tysiace za ogierka kuca fel (ze żle wpisanym pochodzeniem (matka arabo konik kasztanka  ojciec konik polski myszaty a klacz była 3 razy kryta róznymi ogierami żrebak izabel jak wszystkie bo 1 ogierze którym byłą pokryta kf izabelowaty Mandolinista ) 2 ,4 letniego a po powrocie z wakacji po 2 tygodniach cena wzrosła na 5 i tak go nie kupiliśmy tyle dni przepłakałam a teraz nawety nie wiem gdzie jest (mozę ktoś go zna urodzony 2004 w lutym matka Klamerka ojciec wpisany Herhor konik polski imie konia Klakier )

Pózniej pojechałam do stajni gdzie pierwszy raz galopowała do pensjonatu dla anglików ze słuzewca pensjonat dla właścicieli którzy mają koniki wyscigowe ale nie jezdzą tam szukałam araba a pokazano mi ją  Gajare na której jeżdziłam prawie 3 lata wczesniej po pierwszym sezonie wyścigowym była wtedy pełna energi i troche sie jej bałam wsiadłam na nią  razem z bratem ciotecznym pierwsza jej jazda po pół roku stania .....najpierw stęp pózniej jak ruszyłam kłusem były tylko 3 kroki kłusa i galop którego nie mogłam zatrzymać biegła rózno rytmicznie było cudownie pokochałam ją za sam ten galop na gwizd się zatrzymała wsiadł brat obejrzelismy jak skacze brat stwierdził ze on by ją wziął skoro tak to chyba ma coś w sobie brat byle czego nie kupuje jeżdziłam do niej przez 2 tygodnie i zapadła decyzja bierzemy jak coś sprzedamy .jeżdziłam na niej tylko ten raz przed kupnem wziełam ją w ciemno ale urzekła nas i od 13 sierpnia 2007 jest moja właśnie jesteśmy w trakcie krycia arabkiem liczymy na pieknego potomka a Buba bo tak pieszczotliwie mówie na nia jest kochana spadłam z niej tylko 6 razy zawsze z własnej winy jest barddzo wyrozumiałaale czasami załuje żę to nie jest a pierwsza miłosć .

gajara18.

tego NIE da się czytać!
LITOŚCI! Znasz pojęcie ZNAKI INTERPUNKCYJNE?
cieciorka   kocioł bałkański
19 maja 2010 00:11
halo, jak się kobyła nazywała, masz jakieś zdjęcia? :kwiatek:
cieciorka, zdjęć 0 - nie zaryzykowałam zabawy z analogową lustrzanką w jej towarzystwie  🙁
Fiesta xo, zinbredowana na Arleta.
Ale fajowy wątek!  😀
Najpierw wszystko przeczytam, a potem dnia pewnego, czasu wolnego, opiszę historię mojego pięknego, mądrego, w pewnym momencie skazanego na wyrok wiecznej, niezdiagnozowanej do końca kulawizny, a jednak dziś nie kulejącego konia o pięknym imieniu Śnieg  😅
Sierra - zapomniałam o tym wątku - faktycznie dziwnie się nasze losy końskie zakręciły. Ehh, wiesz, czasem myślę, że Mars to moja największa życiowa porażka, a potem jak popatrzę jak bardzo szczęśliwy jest u nowej właścicielki to że to była najlepsza decyzja. Bo nie pasowaliśmy charakterami - a z nową panią są dopasowani idealnie. I widać tą radochę u konia i u niej. I koń przestał się nudzić. Więc postanowiłam, że zamiast się zadręczać uznam, ze tak miało być 🙂
cieciorka   kocioł bałkański
19 maja 2010 12:26
epk, jak możesz tako mówić o tym pięknym koniu?🙂 masz jakieś jego obecne zdjęcia?
Uff! przez ostatni tydzień codziennie czytałam jedną stronę tego wątku🙂 nie raz mi się lezka w oku zakręciła, nie raz się uśmiechałam do siebie w duchu...🙂 ale wszystkie historie mają to coś! naprawdę można by bylo zebrać te historie w książkę🙂 albo podbić do którejś gazety końskiej żeby dała ludziom szansę opowiedziec swoją historię??? taka rubryka i co miesiąc historia..🙂 heh chyba po prostu musimy założyć wlasną końską gazetę😀 świetnych fotografów mamy, osoby z "lotnym" piórem mamy (choćby Sierra i jej dzennik🙂😉, mamy sportowcow wszystkich dziedzin, mamy znawców tematu budowania stajni itp... no nic tylko zakładać miecznik! albo chociaż kwartalnik🙂


no dobra, a teraz czas na historię Banderasa🙂

Dawno, dawno temu, prawdopodobnie w jakiejś małej wiosce, z połączenia klaczy z domieszka zimnej krwi i podobno niemieckiego ogiera, zrodził się mały łaciaty ogierek. I otrzymał imię Bobik. Później podobno trafił do stajni pewnej pani, u której troche chodził pod siodlem, aż w końcu kupiły go matka z corką mieszkające i trenujące w Opolu. I jakkolwiek o początkach życia małego Bobika wiadomo niewiele, tak o jego życiu w Opolu wiadomo już sporo. To tam dostał paszport i nowe imię - Banderas. I to tam rozpocząl swoją karierę sportową. Nowe właścicielki nauczyły go skakać i wystartowały z powodzeniem w wielu zawodach. Niestety konik nie miał możliwości by skakać naprawdę wysoko, choćby z racji swojego niedużego wzrostu - 155cm. Dlatego, z wielkim bólem serca, właścicielki podjęły decyzję, żeby znaleźć mu nowy dom, a sobie kupi wysokiego konia, z dużo większymi możliwościami.

W tym samym czasie w Nowym Sączu, pewna dziewczyna miała już serdecznie dośc koni. Przez 4 lata użerała się z konmi, które zostały jej dane ot tak, przez tatę, który mimo że chciał dobrze (i za co była mu niesamowicie wdzięczna!) to jednak nie konsultował z nią zakupów końskich. I tym sposobem dostała dwa młode, surowe konie z ciężkimi charakterami. A że była młoda i niedoświadczona i nie znała wtedy jeszcze volty! 😉 to niestety zupełnie sobie z nimi nie radziła... i kiedy pierwszy koń carnando został sprzedany, a drugi niby był w stajni, ale została niejako zwolniona z obowiązku opiekowania sie nim, postanowiła poprosić rodziców o kolejnego konia, tym razem wybranego przez siebie.

Mimo niechęci mamy która zachowanie córki traktowała jak fanaberię i przewidywała kupno kolejnego konia z ktorym dziewczyna nie będzie sobie radzić, tata poparł pomysł i dał corce zielone światło na poszukiwania idealnego wierzchowca.

Wymogi były jasne: koń miał być  w wieku od 5 do 10 lat (przy czym 7-9 to był ideal), ujeżdżony, najlepiej choć trochę skaczący (bo skoki to było wielkie marzenie dziewczyny), chętnie srokaty, wałach i co najważniejsze! Miał wielki, wysoki, co najmniej 165-170 w kłębie!

Dziewczyna wyszukiwała więc ogloszenia w gazetach, na internecie, przeglądała przeróżne portale i w paru umieścila nawet informację, że chętnie kupi konia. Wtedy nawet trafiła po raz pierwszy na voltę! I już została😉 Wyszukała sporo ogłoszeń, ale że niektóre były z daleka, to skupiła sie na tych bliższych. I wytypowała pare koni do obejrzenia.

I wtedy dostała maila. Właścicielka pewnego konia szukała "dobrych rąk", które chcialyby konia kupić, pokochać i już nigdy nie oddać! Opis konia zdawał sie być idealny! 8 lat, ujeżdzony, skaczący, wygrywający konkursy, chodzący pod młodą dziewczyną, zdrowy, sprzedawany tylko ze względu na większe ambicje, widać że kochany przez dotychczasowe właścicielki, a więc na pewno o złotym sercu i wspaniałym charakterze! I o wzroście 155 cm....... No i tu się zaczęły schody, bo przecież chciała wielkoluda! Dlatego postanowiła pominąć tę wiadomość i poszukać dalej. Jednak na jej nieszczęście do maila dołączone było zdjęcie:

i kiedy dziewczyna zobaczyła to zdjęcie przez długą chwilę nie mogła oderwać od niego oczu. Teraz już wie, że jest sporo koni o takim umaszczeniu. Ale wtedy ta biała pupa wydała się jej tak urocza i kosmiczna, że nie wiedziała już że nie zapomni o tym koniu.
Ale nie był to wielkolud…
Dlatego postanowila zobaczyć innego konia. Niedzielne popołudnie, Silver, wielki (jakieś 173 cm), karo srokaty, piękny wałach i otwarta duża ląka. Tak to jej żaden koń dawno nie sponiewierał… Własciciel zapewniał – przyjechać za tydzień, będzie zrobiony, dawno nie chodził, ale dziewczyna nie chciała o tym słyszeć… Zsiadła i więcej wsiadać nie miała zamiaru. I wtedy dotarło do niej, że duży koń, wszystko fajnie, ale jak to ogarnąć? jak sobie poradzić? No i tak daleko z siodła do ziemi…
Wrócila do domu i wlączyła jeszcze raz maila o srokatym grubasku  z białą pupą. Znowu na długie minuty zapatrzyła się na zdjęcie i podjęła decyzję – spróbowałam na dużym, spróbuje na mniejszym.

Tydzień później, 14.05.2006, Banderas stał sobie spokojnie w boksie. Nie przypuszczał co się za chwilę stanie… przez myśl mu nie przeszło że za chwilę stanie się całym światem dla jeszcze jednej dziewczyny!

Martyna, bo tak miała na imię dziewczyna, dotarła do Opola z tatą i przyjaciółką późnym popołudniem. Bez zbędnych rozmow właścicielki zaprowadziły ją pod boks konia. I stało się… Stał, dumny i zaciekawiony w boksie, a popołudniowe majowe słońce oświetlało go nadając mu piękny bursztynowy kolor. Mówi się że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje… BUJDA! Tutaj po jednym rzucie oka, dziewczyna wiedziała, że nigdy żadnego konia nie pokocha tak jak tego! Później były już tylko formalności – „jazda próbna”:

pierwszy w życiu skok oddany wlasnie na tym koniu:

powrót do Nowego Sącza (od 19 do 6 rano! bo dwa samochody się nam zepsuły po drodze..), później tydzień niecierpliwości i następnej niedzieli powrót do Opola już z przyczepą po konia. Umowa, przekazanie kasy, jazda z powrotem (już bez niespodzianek) i nareszcie koń był mój i tylko mój!😀
Z pomocą volty, i z pomocą samego Banderasa nauczylam się wiecej niż przez wcześniejsze 12 lat mojej jazdy konnej!, jesteśmy cały czas razem, mamy do siebie pelne zaufanie i nigdy, NIGDY nie zamienię go na żadnego innego konia!🙂

uff rozpisałam się:P wybaczcie..🙂 ale aż mi się ciepło w ser duchu zrobilo jak sobie to przypomniałam🙂


Cieciorka - porażka, bo po prostu nie dorosłam do niego, ani umiejętnościami ani charakterem i tyle. To złoty koń, jak mówi jego obecna właścicielka i taka jest prawda. To ja byłam tą słabszą częścią naszej pary i w pewnym momencie postanowiłam się poddać. Dlatego właśnie porażka. Ale z drugiej strony ta moja decyzji temu futrzakowi wyszła na dobre, więc się cieszę jak durna, że w takie ręce poszedł.

Breva, fajne to Twoje srokate i fajna historia 🙂
breva, koń moich marzeń  💘
Ze względu na mój lęk przed wsiadaniem na wysokie konie, po prostu uwielbiam niskie!
Duże też są super , ale jednak ... coś w tych mniejszych przyciąga  😉
A dla mnie niskie to taki 140-150...max 155cm .
Ile ma twój Banderas ??
Averis   Czarny charakter
16 czerwca 2010 22:24
Breva, Bandziora, to ja jeszcze pamiętam z Ostrogi 😎
Favoritta   siwo, rudo i blond.xDD
16 czerwca 2010 23:29
A ja mam jakiś taki talent do wyciągania koni z dość 'ciekawych' miejsc i warunków.😉
Mojego pierwszego konia, klaczkę dostałam półtora roku temu. Wypatrzyłam ją z ogłoszenia w internecie. Był to pierwszy koń jakiego pojechałam oglądać, ale jak ją zobaczyłam to wiedziałam, że ten koń, a nie żaden inny. 😀 Siwa miała wtedy 7lat.. Stała w oborze z krowami, wychodziła z nimi na pastwisko. Zadbana, ładnie odżywiona (chociaż była karmiona samym sianem). Tylko jeździć na niej nie umieli zupełnie.. Jak zapytałam byłego właściciela, czy na niej anglezował to miał taką minę -  😲 i się mnie zapytał, co to znaczy. Próbowano ją sprzedać już od roku, ale chcieli ją kupić tylko do fury, ale były właściciel nie chciał jej do takiej pracy sprzedać. Pochodzenie oczywiście miała nieznane...Jazda próbna była taka sobie... Chodziła, jak osiołek, więc pomyślałam, że pewnie będzie konik do pchania. Jak ją przywiozłam do stajni (dostała owies) okazało się jednak, że ma duży temperament i uwielbia galopować. 😀  A przez to, że sama stała i jeździła w tereny, mam super konia w teren - odważna, pójdzie wszędzie sama...Nawet na koniec świata mnie chyba zawiezie. 😀 Tak sobie nawet myślałam dzisiaj, jak się zmieniła przez to półtora roku - z typowego wiejskiego konika, na którym nikt nie umiał jeździć w świetnego (dla mnie oczywiście) wierzchowca; teraz siwa się ślicznie zbiera i ogólnie bardzo fajnie mi się z nią pracuje ujeżdżeniowo no i to koń, który kocha skakać. 🤣 A wcześniej, ktożby pomyślał?. Jeden pan (trener), jak mu powiedziałam, że kupiłam konia za 2,800zł zapytał się, czy ten koń ma nogi?. A jak ją zobaczył w stajni to  🤔 wytrzeszczyl oczy i mega zdziwiony był, że to jest koń za taką "wielką" kasę. 🤣
Mojego drugiego konia kupiłam niedawno, wałaszka, 4-letniego arabokonika i jest to jeszcze "ciekawszy przypadek". Stał sam (kucyk do towarzystwa został sprzedany trochę wcześniej), a ze względu na to, że była właścicielka nie miała nawet podwórka ogrodzonegokoń na zewnątrz praktycznie nie wychodził. 😵 Na jazdę był brany co 3 miesiące, bo ta pani pracowała za granicą i rzadko przyjeżdżała. Po rozmowie z nią wywnioskowałam, że jazdę zaczynała galopem, żeby koń się wybiegał.. 😵 Jazda próbna... Jechałam stępem, łydka do kłusa.. Dostałam 5 baranków z rzędu i nabiłam się na "róg" od kowbojki (totalnie nie przyzwyczajona jestem do takich siodeł), Lucky mi odskoczył w bok ładnie w między czasie i...spadłam przed jego przednie kopyta. Jak mnie zobaczył pod kopytami to się zatrzymał i patrzył na mnie takimi oczami, jakich nie sposób zapomnieć. Taki był wystraszony... Po moim upadku siadł na niego sąsiad byłej właścicielki (ona nie chciała siąść, nie wiadomo dlaczego...). Łydki dawał Luckiemu do galopu i szarpał wodzami... 😵 A koń miał założone ostre wędzidło kręcone... 🙁 Ledwo się zmusiłam, żeby na to patrzeć. Potem ja znowu siadłam i było nawet grzecznie; na łydki tylko nie za bardzo reagował i non stop zadzierał głowę do góry, tak się bał, że ode mnie też dostanie wędzidłem po zębach... 🙁 Kupiłam go, bo wiedziałam, że jakbym tego nie zrobiła to wystraszone, arabskie oczyska by mnie prześladowały do końca życia... Po przewiezieniu do stajni okazało się, że konik bardzo fajny. Jak tylko zrozumiał, że ja nie będę mu dawać sprzecznych sygnałów i nie będę mu ranić pyska ostrym wędzidłem (zmieniłam mu na oliwkę) to zaczął super chodzić; bardzo ładnie na łydki, dynamicznie. Ogólnie Lucky jest bardzo fajny ruchowo. Najpierw panicznie bał się zakładania siodła (poprzednia właścicielka mu wciskała je "na chama", nie zważając na strach konia), więc głaskaliśmy się 30min. potnikiem...
To są moje dwie historię... 😉
to ja tez sie dopisze🙂


Nie bede opisywac jak bardzo musialam walczyc o konie, jakie manewry trzeba bylo wykonywac, aby je chociaz zobaczyc... ale zawsze wiedzialam, ze kiedys bede miala swojego wlasnego  konskiego przyjaciela... walczylam nadal, zbieralam pieniadze, czas lecial... w pewnym momencie zaczelam BARDZO intesnywnie myslec o kupnie, tak juz bardziej realnie, ale myslalm, ze jeszcze trocxhe poczekam, lepiej sie przygotuje. i bach! jak zobaczylam Smoka, to wiedzialam, ze ten i zaden inny. Wielki, kary, mlodziutki walach, swiezo po kastracji. przejechalam 300km, zeby go ogladnac i decyzja zapadla gdy tylko go zobaczylam. umowilam sie z wlascicielem, ze do trzech dni dam mu znac. i co: cala noc spac nie moglam, toczylam mega wojne w domu, w koncu nastepnego dnia rano zadzwonilam do wlasciciela z dzikim okrzykiem" TAK! Biore go!" i cala we lzach powiedzialam to mamie. Czas spedzony ze Smokiem to byly moje najpiekniejsze miesiace w zyciu... ten gigantyczny kon byl tak niesamowicie madry i delikatny... kochalam i kocham nadal nad zycie.... nie moge niestety sie o Nim dalej rozpisywac, bo bol po stracie mojego przyjaciela nadal rozyrywa serce... po raptem 4 najcudowniejszych miesiacach stracilam Go w pozarze... ale on jest nadal przy mnie.. jako moj prywatny wielki czarny Aniol Stroz....


po pozniejszych kosmiczncyh akcjach trafilam na siostrzenice Smoczyska, mlodzuitenka klaczke. na zdjeciu w ogloszeniu wygladala OK. Realia okazaly sie koszmarne.... bylam przerazona stanem konia i warunkami w jakich mieszkala. az mnie zatkalo i przez pierwsze 15 minut nie wiedzialam co powiedziec. Mala sama do mnie podeszla i przytulila sie. wszyscy dookola sie smiali, ze ona juz jest moja. a ja tylko szeptalam do niej, " zabiore cie do nowego domku malenka". Kon  ze swietnym papierem, brzydki jak noc listopadowa. i w strasznym stanie 🙁 tak wiec po 22 godzinach podrozy, moja pannica byla juz ze mna 🙂

po smierci smoka cos we mnie zgaslo, nie moglam nawiazac z mala takiej wiezi jaka mialam ze Smokiem, staralam sie jej zapewnic wszystko, ale nie dawalam jej mojej milosci, balam sie, tak strasznie sie balam do niej przywiazac.. a teraz.... oddalabym zycie za te moja kruszynke, wariatke z wrednym charakterikiem, ale zarazem prze kochana...

i w miedzyczasie byl szok... dzien wygladal dokladnie tak, jak ten cholerny dzien kiedy stracilam Smoka... WSZYSTKO bylo identyczne... i tez po 4 miesiacach bycia razem z koniem... tym razem nie pozar, tym razem powodz.. tysiace wiadomosci, ja zadnej nie przyjmowalam za prawdziwa, dopiero jak pewien pan mi powiedzial, ze moj kon plywa martwy po stajni to po prostu kolana mi sie same zlozyzly i zostalam wyniesiona na pole... Smok jednak czuwal nad nami i malenka ma sie dobrze, przetrwala wszystko....

Smok zrobil istna konska rewolucje w mojej rodzinie, nagle nikt sie nie czepia, a ze znowu konie, teraz wszyscy lgna do stajni🙂 Mala tez jest kochana przez wszystkich🙂 Jest moja pereleczka najukochansza, moim prywatnym promyczkiem Slonca. nie da sie opisac jak bardzo ja kocham... i jak nadal kocham Smoka...


P,S, dzisiaj Malutka skonczyla 2 latka. cieszylam sie jak male dziecko z jej urodzin. wiem, ze to nienormalne, ale mialam wrazenie, ze Smok byl przy nas podczas swietowania jej urodzin, czulam jego spojrzenie...
breva, koń moich marzeń  💘
Ile ma twój Banderas (cm) ??


Ponawiam  :kwiatek:
czarna 96, proszę bardzo, informacja, której szukasz jest zawarta w poscie Brevy:
Niestety konik nie miał możliwości by skakać naprawdę wysoko, choćby z racji swojego niedużego wzrostu - 155cm.
😵
zobaczyłam tylko zdjęcia , nie przeczytałam dokładnie postu .
leń ze mnie  😂 sorki za pytanie następnym razem przeczytam wszystko  😜
CuLuLa -  :kwiatek:
Nie wiem od czego by tu zacząć bo to historia troche przydługa 😉
Właściciel stajni szukał konia dla swojej córki jakiegoś do skoków.
No i znalazł, była to siwa w hreczke kobyła. Jednak zauważył w tej stajni również wtedy siwo jabłkowitą klacz
o smutnym spojrzeniu. Więc wziął obie.
Kobyła wczesniej urodizła dwa źrebaki(jeden padł). W obecnej stajni najpierw zaczeła starty
w LL. Nie było łatwo. Cały parkur najchętniej z kłusa pokonywała (być może ze względu na rase-kłusak)
Ale z czasem zrobiła się spokojniejsza i posłuszniejsza. Więc zaczęła pracować w rekreacji.
I tu nasze losy się splątały. Ja przesiadłam się z kucyka. Na nią właśnie. Dokładnie to nie pamiętam który to rok nawet był.
Wydaje mi się ze 2000r. Nie musiała nic robić. Od razu ją bardzo polubiłam. Była taka spokojna,wyrozumiała pod siodłem.
Przez kilka lat  jeździłam na niej. Dzieci też na niej jeździły.
Jednak 4,5 roku temu.Wydarzyło się coś co zmieniło i mnie i ją. Miała wypadek, nieszcześliwy. Szanse na przeżycie miała dość nieweilkie.
Pamiętam moje morze łez.
Dostawała 2 razy dziennie leki. A ja się tylko modliłam ,żeby wyzdrowiała. Leki,spacery,naświetlania itd dały efekty.
W końcu po jakimś czasie było pewne ,że już jest dobrze. Po wypadku zrozumiałam jak bardzo ją kocham
Niestety ku mojemu zdziwieniu żadne dziecko z tych jeżdzących na niej
i ja "kochających" nie odwiedziało jej :/ Bo przecież konik nie chodzi to po co...

Bardzo o nią właściciele dbali (za co jestem im wdzięczna)ja też jak tylko mogłam.
Pewnego dnia. Przyjechałam do stajni. Wiadome było,że należy się większy odpoczynek od dzieci. No i ,że raczej trudno sprzedać
16letniego konia po wypadku.
Ja nie wyobrażałam sobie stajni bez niej. I tak została moją.
Z czasem przywiązała się do mnie bardziej. Jednak nadal mimo wieku(20lat) potrafi pokazać swoje fochy hihi
Nie wyobrażam sobie,żeby mogło jej teraz nie być...

Koń mój urodził się, odrósł i rozpoczął pracę u swojego ówczesnego właściciela. Czyli głównie łażenie pod rekreacją. Wiadomo...niedopieszczony ( jako jeden z wielu koni pod klienta), niedopilnowany tak do końca. Po prostu- jeden z wielu koni w stajni.

Aż któregoś razu jego życie się zmieniło. Właściciel wziął go na uwiaz, przyprowadził przed moje zapuchnięte, zaryczane oczy i powiedział coś w tym stylu:
-"Masz...nie rycz już. Pożyczam ci go. Jak sobie kupisz innego, to tego mi oddasz ".
(ryczałam wówczas drugi czy nawet trzeci już dzień po śmierci swojego pierwszego konia)

I w taki oto sposób życie Passata uległo Olbrzymiej Zmianie. Z konia "jeden z wielu" stał się "Tym Jedynym".
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
17 czerwca 2010 12:20
Moje słonko wychowane zostało w stajni sportowej. Wogóle nie planowałam jej kupna, nigdy nie widziałyśmy się na oczy. To był totalny przypadek, że stała się moja.

3 miesiące zanim nabyłam Iskrę, zainteresowana byłam kara 2 letnią kobyła wielkopolską z białym mlekiem na pysku. Niestety tuż przed kupnem handlarz podniósł mi cenę o 650 zł. Podziękowałam, myślałam że skoro jesteśmy dobrymi znajomymi to nie będzie ze mną takich gierek stosował. Uniosłam się honorem. Trudno. Nie było mi już nawet żal konia tylko rozgoryczona byłam całą sytuacją.
W totalnym załamaniu mój Narzeczony zawiózł mnie do stajni gdzie uprawia się skoki.
Nie chciałam kompletnie tam jechać bo za te pieniądze które posiadałam mogłam sobie co najwyżej dobre siodło kupić nie konia ze stajni sportowej.
W każdym razie gdy rozmawiałam z właścicielem zażenowana zapytałam czy nie miałby starego dziadka po wielu przejściach za psie pieniądze do oddania w dobre ręce.
Zaproponował mi źrebaka- 11 miesięcznego.
Na miejscu kiedy zobaczyłam kobyłkę serce podskoczyło mi do gardła. Stało to takie śmieszne z mega dużymi oczami i uszami nastawionymi w moją stronę 🙂 Wlazłam do boksu obejrzałam ją , podała mi nogi.  Kiedy wyszłam od niej nie zamknęłam drzwi. Rozmawiając z właścicielem co to za rasa, jaka cena...  klaczka podeszłą do mnie i oparła głowę na moim ramieniu.  KONIEC, KAPLICA KOŃ JEST MÓJ. Cena była niska , w dodatku za free przewieziono mi konia 40 km dalej. W poniedziałek ją zobaczyłam, w środę była już moja.
Miałam miesiąc czasu żeby ją ,,sprawdzić"i w razie czego oddać.  Jak wiadomo nie było takiej potrzeby.
Tego samego dnia  przyjechawszy stajnie klaczunia  od razu zaaklimatyzowała się ze stadem. Wieczorem położyła się szczęśliwa na sianie, przy mnie i oparła głowę o moje kolana. uwierzcie mi nigdy tak nie ryczałam ze szczęścia jak wtedy. moje marzenie o posiadaniu konia się spełniło.W dodatku łączy na  chemia , dziwna więź.. zaufanie.
Kocham tą moją cholerę najmocniej na świecie 😉 W lipcu minie 2 rok od momentu kiedy jesteśmy razem ;] a we wrześniu kobył kończy 3 lata 🙂

filmik zeszłoroczny 🙂 
zabeczka jaki ona ma kolor 😜 No i fajna historia.🙂
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
17 czerwca 2010 12:39
gniadoszka 🙂 dzięki :kwiatek:.
Ja wiem, że gniady, ale za to jaki. Bez odmian, taki czysty, piękny. 😜
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
17 czerwca 2010 12:41
ma małą odmianę.. taki mini wicherek na czole ;] ;]  biały ;] ledwo widoczny 🙂 śmiejemy się że Allach ją oznaczył , kciukiem do góry farbą pociągnął 🙂

W każdym razie Iskra jest moim ukochanym ,,końskim" dzieckiem 🙂 Nigdy nie zapomnę tego że to w sumie ona mnie wybrała. Nawet wcześniejszy właściciel był w szoku bo nigdy sama z boksu wyjść nie chciała- dlatego ze dwa boksy za nią stała jej matka. ;]
To ja też coś dodam do wątku...

Nasza historia zaczyna się podobnie jak pewnie wiele innych.
Od dzieciństwa wiedziałam, że konie to magiczne istoty, wolne duchem i piękne... Imponowały mi swoją siłą i nieposkromionym charakterem... Emanowała z nich siła i pewność siebie, których mnie jako dziecku brakowało.

Odkąd więc pamiętam, dążyłam do tego, aby doczekać się dnia, kiedy będę mogła pozwolić sobie na ten luksus, jakim jest własny koń. Zaczynając od opieki nad koniem sąsiada w wakacje (typowym grubaskiem), poprzez naukę jazdy w klubie, obozy konne, opiekę nad końmi w zamian za jazdy... W końcu na długiej przerwie w jeździe kończąc... Tak mijały lata.
Aż dotarłam do tego etapu w moim życiu, gdy postanowiłam zrealizować to, co było moim największym marzeniem.
Miał być młody, wysoki, najlepiej ujeżdżony, spokojny, kary lub siwy i... miał być klaczą.
Zaczęłam swoje poszukiwania tego właśnie jedynego... Ale jak to w życiu bywa, nie do końca zawsze wychodzi zgodnie z planem.

Gdy przeglądałam ogłoszenia jak co wieczór, wzrok mój przykuł kary źrebak sześciomiesięczny, w typie pogrubionym, z gwiazdą i chrapką oraz pięknymi trzema białymi skarpetami. Na zdjęciu był uchwycony w galopie; widać było, że wyro-śnie na mocnego konia. Ale był to był ogierek, a ja szukałam klaczy, w do-datku starszej...
Kilka dni później, przeglądając ogłoszenia w dalszym poszukiwaniu swojego przyszłego wierzchowca, „zawędrowałam” na któreś z forów i trafiłam na wzmiankę, że źrebak Kufel trafi przedwcześnie na zielone łąki, jeśli go ktoś nie kupi. Szybko przypomniałam sobie to charakterystyczne imię i jeszcze raz sprawdziłam... Tak, to był właśnie ten piękny galopujący kary źrebak ze zdjęcia.
Czasu było bardzo mało; nawiązałam szybki kontakt z Moniką, dzięki której cała akcja miała początek. Fundacje próbowały zebrać określoną kwotę i zdążyć przed handlarzem, który lada dzień miał zabrać małego „bąka”.
To była szybka decyzja... Widząc już najgorsze, zadzwoniłam. Dwa dni później pojechałam pod Częstochowę. Razem z Moniką, która doglądała w wolnych chwilkach koni „hodowcy”, pojechałam na miejsce. Maluszek tak mnie ujął, że nie było już odwrotu – klamka zapadła.
Wpłaciłam zaliczkę, wymuszając jednocześnie na właścicielu zaszczepienie źrebaka i odrobaczenie, bo brzuszek miał rozdęty jak balonik. Skończyło się jednak na samym szczepieniu, zaś odrobaczenie było za plecami właściciela, dzięki Monice i jej koleżance.
Właściciel zgodził się przetrzymać maluszka przez miesiąc, do uzbierania ustalonej sumy, która rzecz jasna musiała być wyższa, niż dawał handlarz.

Po miesiącu, dokładnie 1 grudnia 2007 r., dzień przed moimi urodzi-nami, pożyczoną przyczepą pojechałam z przyjacielem po małego. Droga minęła bez większych problemów, jedynie na postoju Kufel, wyraźnie zaniepokojony, dawał znać, że nie do końca pasuje mu stanie w zimnej przyczepie, i rżeniem żądał, żeby już jechać dalej. Gdy dojechaliśmy do stajni, było już ciemno; pan Aleksander, właściciel pensjonatu, czekał już na nas z przytulnym boksem dla nowego podopiecznego. Mały wszedł dość niepewnie do nowego domu i po chwili zabrał się jakby nigdy nic spokojnie za jedzenie. Ten nawyk obżarstwa został mu do dziś 🙂.

Po złożeniu dokumentów okazało się, że maluch musi zostać przechrzczony na pierwszą literę, na jaką zaczyna się imię ojca (pkz), który w przeciwieństwie do matki (śl) małego miał pochodzenie (i to nie byle jakie). Mały otrzymał nowe imię – Tornado.

Z nowym imieniem i lepszą przyszłością Tornado mógł zacząć nowe życie. Początki były bardzo ciężkie, gdyż konik w wieku ośmiu miesięcy nie umiał zupełnie nic, a był już sporej wielkości „maluchem”... Najwięcej pracy było z dawaniem nóżek. Początkowo nie za bardzo był zadowolony z tego całego zamieszania wokół siebie i wyraźnie przepędzał tylnymi nóżkami i podszczypywaniem, jak na ogierka przystało.
Minęło dobrych kilka miesięcy, nim pozwolił na podnoszenie nóżek bez protestów; z czasem nabrał do mnie takiego zaufania, że pozwala się wszędzie głaskać i cierpliwie znosi wszelkie zabiegi pielęgnacyjne. No i tu, na moje nieszczęście, byłam jedyną osobą, której na to pozwalał. Z czasem udało mi się go jednak przekonać do kowala, ale nadal z dużą dozą nieufności podchodzi do obcych, głównie do mężczyzn.

Teraz ma już skończone 3 lata i nadal rośnie. Zeszłego roku przestał być ogierkiem, ale nadal potrafi pokazać, jak coś mu nie pasuje.
Wiem, że zawsze jest, zawsze czeka i potrafi mimo młodego wieku wybaczyć wiele moich błędów – ja tak samo staram się wybaczać jemu... Kiedy tylko przyjeżdżam do stajni, on już wie, że to ja, i czasem rży już od progu, nim mnie zobaczy.

Pewnie zastanawiacie się, czemu po tylu latach wyczekiwania na tego jedynego zdecydowałam się na konia bez pełnego pochodzenia, pogrubionego, a w do datku młodego ogierka.
Cóż, chyba sama nie umiem Wam na to pytanie odpowiedzieć; serducho czasem płata różne figle i chyba tak było i tym razem. I mimo tego, że zdarzyło mi się słyszeć: „A po co ci taki koń, z niego nic nie będzie prócz kabanosów”, to widzę i głęboko w to wierzę, że z każdym dniem on stara się po-kazać, że jest wart całego wysiłku – i ku zdziwieniu początkowo nie-przychylnych nam ludzi udowadnia, że nie wszystko złoto, co się świeci.
Jest mądrym i przyjacielskim koniem, który w niczym nie jest gorszy od innych koni, który równie mocno potrafi okazywać swą wdzięczność i oddanie jak ko-nie, którym los nie planował takiej przyszłości, a śmiem nawet twierdzić, że bardziej.
Tak w głębi duszy wiem, że nie tylko ja mu pomogłam, chroniąc go od losu, który gotował mu poprzedni właściciel, ale i on mnie...
Bo to był taki czas w moim życiu, w którym i ja potrzebowałam wsparcia i pomocy – i czasem mam wrażenie, że to on mnie uratował, a nie ja jego. Mam nadzieję, że te kilka słów pomoże podjąć trafną decyzję komuś, kto do wyboru będzie miał konia z papie-rami, cudownie wyszkolonego, i konia, w którym nikt nie pokłada nadziei i który nie dostał nawet szansy, by móc się wykazać... Bo czy nie zdarzyło się Wam, że ktoś w Was zwątpił i nie dał Wam szansy? Albo że ktoś Was ocenił, nim Was lepiej poznał? Mój maluch właśnie dostał taką szansę i mnie nie zawiódł.
Ja w niego uwierzyłam i dzięki temu jest ze mną, żyje... A życie to najpiękniejszy dar na Ziemi…







Prawie oryginalny artykuł (zaktualizowany) z czasopisma 4kopyta listopad 2008

Historia Dakoty to już zupełnie inna bajka...
Jestem "nowa":]... Od dłuższego czasu z ciekawością śledzę forum jednak nigdy nie wiedziałam w którym wątku się udzielić.
Teraz już wiem...
Historia mojego konia:

Jak każda z Was zawsze marzyłam o swoim kucu...ble ble ble... Jak zwykle wszyscy byli przeciwko. Pełnoletność- postanowienia- odkładanie pieniędzy.
Niestety prowadzenie firmy wiąże się z ZAWSZE ważniejszymi wydatkami niż koń. Nieopodal wioski, w której mieszkam pewien Pan trzyma dwie klaczki wlkp.
Dla przyjemności oraz z tęsknoty za czworonogami od trzech lat do nich jeżdżę aby tylko z nimi przebywać. Klacze nie są jeżdżone a moje umiejętności jeździeckie pozostawiają wiele do życzenia dlatego pomimo zachęt właściciela nie zabawiam się w zajeżdżanie. Wystarczy mi kontakt, oprowadzanie, pławienie itd.
Właściciel w zamian za moje oddanie oraz dbanie o klacze zaproponował mi boks za darmo. Oczywiście euforia itd. No i oczywiście ważniejsze wydatki niż koń... Moje marzenie: arabek, jakikolwiek aby arabek...od zawsze w arabskiej krwi zakochana nie wyobrażałam sobie innego konia jako mojego.
Jakiś miesiąc temu Właściciel gospodarstwa zawołał mnie na ważną rozmowę...

Poza dwiema klaczami wlkp na terenie gospodarstwa jest takze kucunia szetlandzka oraz wstrętny ogierek po jednej z klaczek.
Pan stwierdził, że nie może patrzeć jak się męczę bez swojego konia i przedstawił mi umowę kupna sprzedaży...
W taki sposób zostałam właścicielką KONIA ZA ZŁOTÓWKĘ, bo tyle sobie Pan zażyczył za ogierka.
Grand jest pięknym roczniakiem ale baaaardzo rozpuszczonym. Pomału do siebie docieramy i zaczynamy się rozumieć. Zdaję sobię sprawę z tego, że mój brak doświadczenia w pracy z końmi jest przeszkodą w układaniu młodziutkiego konia jednak jestem ambitna i czuję, że sobie poradzę oczywiście zapewne z pomocą Waszego forum😀

Pozdrawiam,

Katarzyna
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
17 czerwca 2010 13:36
Kurczę, jakie te historie są podobne  🙂 Ja też chciałam spokojną "kobyłę" małopolską, taką do klepania tyłka. A kupiłam rudą (folblucio rudą! Taką okropnie rudą! maść, która nigdy mi się nie podobała  🤣 ), drobną i skrzywdzoną- no, małopolankę, choć jedno się zgadza  😀 Dotąd nie wiem, jak to możliwe, żeby zakochać się w koniu na podstawie jednego, fatalnego zresztą zdjęcia, na którym koń miał ucięte uszy!! Ale najwyraźniej tak musiało być  🤔wirek:
Przeczytałam prawie cały wątek i większość historii... Cóż, niesamowite. 😉

Z moją Ciemnogniadą było dość typowo. Pewnego czerwcowego dnia 2005 roku mój Tata zadecydował o 8.00 rano: 'Pakuj się, jedziemy oglądać konia'. Byłam w szoku. Pokonaliśmy 450km w 4 godziny i wtedy Ją zobaczyłam... Trzyletnią, ciemnogniadą klacz. Wsiadłam na nią na lonżę i potem pojechaliśmy do domu, z głowami napełnionymi myślami.
Miesiąc później pojechaliśmy do niej ponownie. Weszliśmy na biegalnię... Ponownie Ją zobaczyłam i wiedziałam, że chcę Ją i tylko Ją. 30.07. została moja. 😉
Po bodajże 2 tygodniach od kupna została przewieziona do pobliskiej stajni. Po miesiącu stania tam stał się nieszczęśliwy wypadek... W sumie, to nie wiadomo, co się stało; wiadome było to, że tylna noga spuchła w stawie skokowym. Leczenie trwające 2 miesiące nic nie pomogło; noga spuchła od pęciny do zadu. Została podjęta decyzja o przewiezieniu jej w rodzinne strony, do kliniki.
Tam została leczona. Efekty można było obserwować w oczach. W kwietniu zdeccydowaliśmy się Ją zaźrebić. Po kontuzji miała okres rehabilitacji. W marcu kolejnego roku urodziła śliczną, gniadą klaczkę, która  także jest ze mną do dziś. 🙂 Ponownie została zaźrebiona. Niestety, w marcu 2008 okazało się, że źrebaka nie ma... Noga natomiast była w takim stanie, że Ciemnogniada mogła wrócić do pracy pod siodłem. Chodziła aż do zimy. W kwietniu 2009 (po kolejnym zaźrebieniu) zdecydowaliśmy się Ją przewieźć do stajni w naszych okolicach (nareszcie!). Okazało się to trafnym wyborem, gdzie i ja, i Ona odnalazłyśmy swoje jeździeckie spełnienie. 🙂 Właściwie wtedy rozpoczął się najlepszy dla Nas czas. Niezapomniane przeżycia.
W marcu tego roku urodziła sie kolejna córka Ciemnogniadej. Wszystkie trzy kobyłki są blisko mnie i w sumie dopiero teraz jesteśmy szczęśliwe. Czerpiemy radość ze wspólnych chwil. 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się