Przedszkolaki i uczniaki - czyli voltowe dzieci też nam rosną

tet, z tym pisaniem - to dziś faktycznie najważniejsza funkcja - kontrola, czy percepcja rozwija się w miarę. Tylko problem taki, że wyłapuje się to w okresie pisania, a dysharmonie w percepcji najłatwiej prostują się do 5 roku życia, wcale nie na literkach. Percepcja/koordynacja są ważne, bo jeśli szwankują, to ograniczają możliwości dziecka, jego możliwości dokonywania  wyborów w życiu. Potem jest zonk, "bo nigdy nie miałam głowy do matematyki" - a to dyskalkulia, bo percepcja nie ogarnęła stałości nieciągłych np. albo "nie jestem w stanie nauczyć się języka obcego", albo "mapy to nie dla mnie", albo "byle nic precyzyjnego nie robić" itd.
Sama doznaję efektów akurat skrzyżowanej lateralizacji, dużo lepiej bym wyszła, gdybym miała lewą rękę za podstawową, nigdy-przenigdy nie będę pisała "ładnie", choć na studiach na drodze upartych ćwiczeń nauczyłam się chociaż drukiem znośnie pisać (to było konieczne, ale jak męka - to tylko ja wiem). Dużo rzeczy, prostych dla innych ludzi, stawia mi ogromny opór.
Stąd pokochałam komputery, bo przy nich mój problem nie istnieje, ba - nawet mi pomaga: "lecę" na dwie ręce, dwoje oczu, musiałam rozwinąć super orientację przestrzenną na płaszczyźnie/w abstrakcji.
Z 4-latkiem nie da się przewidzieć, co będzie chciał w życiu robić. Może się trafić coś takiego, że niewyrównany w dzieciństwie drobny problem uniemożliwi realizację tego, o czym zamarzy. Np. będzie chciał być chirurgiem, a nie da rady "ładnie" prowadzić skalpela.
majek   zwykle sobie żartuję
11 listopada 2014 06:21
ja mam trochę inne podejście. Mój syn siedzi prawie codziennie nad rysowaniem ładnych brzuszków i szlaczków głównie po to, by wypracować 'poczucie obowiązku' i nawyk robienia czegoś 'porządnie'. Po prostu uważam, ze jak za dwa lata przyjdzie mu robić 'poważne' lekcje będzie już przyzwyczajony, ze z roweru trzeba na chwilę zrezygnować, a lekcji nie należy 'odwalać'
Siada do lekcji od razu po szkole i nie narzeka. Fakt, ze wraca ze szkoły mocno wyganiany (ostatnie zajęcia są zwykle sportowe, ostatnio chodzi jeszcze na karate i na konie).
No i może tez trochę z racji mojego zawodu jest mu trochę łatwiej, po prostu u mnie w domu jest dużo rysowania, są fajnie narzędzia, mnóstwo piasków i innego sprzętu. To tez budzi w dzieciakach chęci do pracy.

edit:
wyedytowałam wszystkie literówki, które mi telefon natrzaskał.
tet, jeśli Twój syn wymarzy sobie bycie pilotem i na testach okaże się, że nie widzi na wszystkich poziomach trójwymiaru, to co wtedy? Powiesz, żeby sobie pobudował samoloty z klocków lego..? Drażni mnie takie podejście rodzica, jesteś z góry na nie i podjerzewam, że w super szkole też byś miała jakieś 'ale' 😉 sama uczę w wypasionej placówce, gdzie nauczanie wygląda zupełnie inaczej niż w typowej polskiej szkole i uwierz, że też są rodzice, którzy mają problem.. A to za mało matmy, a to za dużo. A to za dużo pracujemy na aplikacjach komputerowych, a to za mało. A to za bardzo zwracamy uwagę na ładne pismo, a to za mało zajęć z pisma odręcznego. Życie. Zawsze możesz uczyć sama w domu 😉
Julie, mnie temat troche interesuje, w ostatnim odcinku "Daleko od miasta" byli pokazani ludzie którzy maja 5 dzieciaków i ucza w ramach edukacji domowej
szkoła demkratyczna to w zasadzie to samo tylko grupa dzieci i nie uczy rodzic, ale tez wymyka się schematom
u nas w miescie powstała, tyle ze chyba koszt podobny jak szkoły prywatnej
sznurka, W tej audycji radiowej, której słuchałam, wypowiadała się Marianna Kłosińska "założycielka pierwszej warszawskiej grupy inicjatywnej i liderka grupy unschoolingowej działającej na zasadach szkoły demokratycznej skupionej przy Fundacji Bullerbyn".
Oczywiście na koniec padło pytanie o orientacyjny koszt. Powiedziała, że około 1000 zł /miesięcznie.
Ciekawe czy to koszt warszawski, czy też tak wyjdzie np. w Twoich okolicach...?
Wiadomo, że to wszystko zależy ile rodziców się na to złoży i co chce w ramach tego mieć.
Julie, myslę, że podobnie pewnie
więc to rozwiązanie dla bogatych

u nas w PL takie realia, w USA ED dotyczy farmerów z końca swiata;]
No cóż... pomarzyć można. 😉 I jeszcze trochę czasu do pójścia naszych malczików do szkoły jest.
Na razie myślę o np. takim przedszkolu: http://www.przedszkole-koleczkowo.pl/o-przedszkolu/
Julie, fajne
jak się cenią?
ciekawe jak w realu, znasz kogoś kto chodzi?

Julie, mnie temat troche interesuje, w ostatnim odcinku "Daleko od miasta" byli pokazani ludzie którzy maja 5 dzieciaków i ucza w ramach edukacji domowej
szkoła demkratyczna to w zasadzie to samo tylko grupa dzieci i nie uczy rodzic, ale tez wymyka się schematom
u nas w miescie powstała, tyle ze chyba koszt podobny jak szkoły prywatnej

bon oświatowy by rozwiązał ten problem... ale wtedy belferska brać przestała by być murowanym elektoratem aktualnej władzy.
Julie, zapisałam artykuł w pdf - chcesz?
w tym temacie mamy chore prawo, jesli w ramach ED uczymy w domu dziecko a pieniadz i tak spływa do placówki w której tylko dziecko "zapisane"
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
11 listopada 2014 14:12
tet, jeśli Twój syn wymarzy sobie bycie pilotem i na testach okaże się, że nie widzi na wszystkich poziomach trójwymiaru, to co wtedy? Powiesz, żeby sobie pobudował samoloty z klocków lego..? Drażni mnie takie podejście rodzica, jesteś z góry na nie i podjerzewam, że w super szkole też byś miała jakieś 'ale' 😉 sama uczę w wypasionej placówce, gdzie nauczanie wygląda zupełnie inaczej niż w typowej polskiej szkole i uwierz, że też są rodzice, którzy mają problem.. A to za mało matmy, a to za dużo. A to za dużo pracujemy na aplikacjach komputerowych, a to za mało. A to za bardzo zwracamy uwagę na ładne pismo, a to za mało zajęć z pisma odręcznego. Życie. Zawsze możesz uczyć sama w domu 😉


Nie jetsem na nie. Pytam, bo sama sensu nie widze. Ty mowisz, ze musi cwiczyc pisanie, zeby moc zdiagnozowac widzenie przestrzenne. Do tej diagnozy pisanie nie jest potzrebne, ani widzenia przestrzennego nie poprawi czy nie wroci.
Bardziej przekonuwujacy jest argument cwiczenia precyzyjnych ruchow reki. Bo jedno ma wplyw na drugie.
Budowanie z klockow jest zabawa. Zabawa, ktora uczy myslenia przestrzennego, zasad architektury, tych najprostszych, uczy konstrukcji skomplikowanych maszyn. Rozwija kreatywne myslenie. Zamiast wmawiac mi, ze jestem na nie, bo tak, podaj argument dlaczego uczy sie dzieci ladnego pisania.
Napisalam, czemu argumenty o wadach wzroku nie sa przekonywujace, zamiast mi podac konkrety, wolalas zobaczyc we mnie kolejnego roszczeniowego rodzica.

Jak na testach na pilota okaze sie, ze nie widzi przestrzennie to mam powiedziec, ze to dlatego, ze nie chcialo mi sie meczyc go w mlodosci literkami? Ze jakby ladnie pisal to by zostal pilotem? O czym ty w ogole mowisz? Jezeli ma wade wzroku to nie zostanie pilotem, chocby sie skichal.

sznurka, Nie znam. Przejeżdżam przez tą miejscowość do pracy. Wpadło mi w oko hasło "ekologiczne" i chyba się wybiorę porozmawiać i zobaczyć.
Jakaś wielce ekologiczna to ja nie jestem, chodzi mi raczej o zdrowy jadłospis (bez cukru) i zajęcia przyrodnicze. 😉
Kusi mnie przeprowadzenie się w te okolice, żebym do rodziców i do pracy znacznie bliżej miała.
No i tak sobie powoli myślę o przedszkolu...

abre, Tak! Dzięki.  :kwiatek: Mail w PW.
tet, na szybko, bo niestety, ale nomen omen, muszę przygotować się na jutrzejsze zajęcia z dziećmi i właśnie wybieram co będziemy robić na 'handwriting without tears'  😉 Placówka, w której uczę, realizuje program Nowego Jorku, który lekko modyfikujemy w oparciu o różne szkolenia i warsztaty. Dlaczego warto uczyć dzieci pisma odręcznego? Posilę się cytatami z ludzi, którzy badają zjawisko na co dzień:

Za dr Zuzanną Górską:

"Wyniki badań dr Laury Dinehart z Uniwersytetu na Florydzie ujawniły, że dzieci, które w przedszkolu i na początku szkoły podstawowej ćwiczyły odręczne pisanie osiągały lepsze wyniki w testach czytania i testach matematycznych.

Często też nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale pisanie odręczne wspomaga i ćwiczy pamięć, sprzyja rozwojowi zdolności językowych i krytycznego myślenia. Można powiedzieć, że w sumie stymuluje i sprzyja rozwojowi licznych umiejętności.

Dr Karin James z Uniwersytetu w Indianie, USA przeprowadziła serię eksperymentów
z wykorzystaniem funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Chciała sprawdzić jak ćwiczenie umiejętności pisania wpływa na aktywność mózgu. Wyniki były zdumiewające – aktywność mózgu dzieci, które przepisywały litery odręcznie, była wyraźnie wyższa w porównaniu z dziećmi, które tylko obserwowały litery jako obiekty. Co więcej, wzór aktywności mózgu piszących dzieci był bardzo podobny do tej obserwowanej u osób dorosłych.

Dla mnie wniosek jest prosty – warto ćwiczyć umiejętność pisania, bo ono stymuluje aktywność mózgu. Przekłada się to na odnoszenie sukcesów w życiu zawodowym.
"

Bardzo ciekawy punkt widzenia, artykuł powinien Ci się spodobać:

http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105407,14589631,Kaligrafia_pomaga_myslec.html

Także tego, warto przycisnąć do pisania 😉 :kwiatek:


edit: jeden cytat, bo generalnie cały artykuł powyżej warty jest uwagi 😉
zen bardzo interesujące są  przytoczone eksperymenty i myśle, że jest w nich wiele prawdy. Niemniej uważam, że układanie klocków czy chodzenie po drzewach stymuluje mózg nie mniej, a przy okazji sprawia wiele frajdy  😉

Moje dziecko szlaczków i kaligrafii nie znosi, a międzynarodowy konkurs matematyczny wygrało, za czytaniem też nie przepada.  Jakie wnioski można z tego wysnuć ?
Ja staram się dać trochę wolności swojemu synowi w realizowaniu sie w szkole. Jeżeli twierdzi,  że w tym momencie nie interesuje go język polski i muzyka to nie cisne go z tych przedmiotów, ma tylko zaliczyć. Cieszę sie i wspieram go w nauce języka  i przyrody bo to właśnie go w tym momencie interesuje.
Nie zmnienia to faktu, ze lektury czyta, albo słucha, ale jak na razie są bardzo przyjemne wiec nie mamy z tym problemu.
Może to poprostu chodzi o dopasowanie edukacji do potrzeb dziecka w danym momencie jego rozwoju, trochę zawierzeniu jego instynktowi twórczemu.
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
11 listopada 2014 16:30
O, o to mi chodzilo.  Dzieki  :kwiatek:
demon, jedno nie wyklucza drugiego 😉 Uważam, że dziecko jest na tyle ciekawe świata, że sobie poradzi, a szkoła ma mu po prostu tej ciekawości nie zabić 😉 Mam przyjemność uczenia w miejscu, gdzie dziecko jest na pierwszym miejscu, ale gdzie też ważna jest nauka, bo to jednak szkoła, a nie wieczny plac zabaw. W programie każdego dnia jest czas na zabawę (tzw. choice time), jest czas na wyjście na dwór (niemalże bez względu na pogodę i dzieci mają możliwość wykazania się na wszelkich wspinaczkowych aspektach), jest czas na jedzenie, na czytanie, na rozmowy, na sport, na pływanie, na klocki etc. Dzieci jednak nie spędzają w niej tyle czasu, co w typowej polskiej szkole. Tam jest normalny, 7 godzinny czas pobytu, w czasie którego są różne stymulacje różnych układów.

A propos wyjść na dwór (niestety dla anglojęzycznych):

http://www.theatlantic.com/education/archive/2014/06/how-finland-keeps-kids-focused/373544/?single_page=true

U nas się to sprawdza doskonale i naprawdę żałuję, że mój syn nie ma angielskiego na takim poziomie zaawansowania, który by mu pozwolił komfortowo poczuć się w tej szkole, bo bym go bez namysłu zabrała.
zen, możesz opisać jak teraz wygląda dzień w Twojej szkole a jak w klasycznej?

Zastanawia mnie podlinkowany artykuł ponieważ uważam, że jest... mało odkrywczy? Wydawało mi się, że tak wyglądają polskie szkoły. Przypominam sobie moją podstawówkę (fakt, to było w innej epoce 😉 ), w której właściwie był zakaz przebywania w budynku po dzwonku, a jedynym odstępstwem były szatnie sportowe i biblioteka. Wszystkie przerwy spędzaliśmy na dworze, przy dobrym zachowaniu na przerwach mieliśmy do dyspozycji piłki i inne akcesoria sportowe (po sprzęt do ping-ponga ustawiały się kolejki), nie było placu zabaw ale jakoś sobie radziliśmy bez niego. Skakało się w gumę i w linę, bawiło w typowe gry jak klasy, berek itp. W trakcie zajęć, w klasach 1-3, były dodatkowo krótkie przerwy na gimnastykę. Dopiero w okolicach klasy 7 i 8 dzieci "poważniały".
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
11 listopada 2014 17:20
A ja pamietam, ze wlasciwie od jesieni do pozniej wiosny, czyl niemal caly czas w szkole nie wolno było wychodzić na zewnątrz. Pani woźna pilnowała, żebyśmy podłóg nie brudzili. I kisiliśmy się, całą podstawówkę, niemal całe liceum. Dziwne, że na uczelni się dało studentów wypuszczać 🙂
Niestety teraz z dziećmi się wychodzi coraz mniej na dwór w trakcie zajęć, Tycjan w szkole na przerwach siedzi w budynku i nie ma możliwości wyjścia, chyba, że wychowawczyni się zlituje i ich zgarnie. Zimą czy jesienią jest to po prostu niemożliwe 🙁

Ok, to weźmy czwartek w moim miejscu pracy i czwartek u mojego syna 😉

Tycjan:

8-12:35

1. edukacja wczesnoszkolna
2. edukacja wczesnoszkolna
3. edukacja wczesnoszkolna
4. basen

Moja praca:

8:20- 15:20

8:20-8:45
* dzieci przychodzą do klasy i generalnie się aklimatyzują- mogą układać klocki, kolorować, czytać etc.
8:45-9😲0
* spotkanie klasowe z nauczycielem, kalendarz (kalendarzowy uczeń- co tydzień inny- mówi klasie jaki jest dzień tygodnia, miesiąc, rok, mówi ile czasu spędziliśmy w szkole etc.), dzieci odpowiadają na pytania nauczyciela np. jaki miesiąc będzie za 6 miesięcy, jeśli w szkole jesteśmy np. 42 dni, to pytamy ile jeszcze dni brakuje, żebyśmy byli w szkole 50 dni i takie tam, przeplatamy matematykę), jak nie ma spotkania klasowego, to robimy gimnastykę albo wszytsko na raz 😉
9😲0-9:45
* warsztat pisarski, aktualnie robimy projekt ze szkołą w Pradze
9:45-10😲0
* pismo odręczne 😉
10:-10-15
* drugie śniadanie
10:15-10:35
* ćwiczymy angielskie głoski, wymowę etc.
10:35-11:30
*matematyka (tu się robi różne rzeczy, teraz akurat mamy mierzenie, więc przez jakiś czas lekcji latamy po szkole lub dworze z różnymi rzeczami służącymi do mierzenia i mierzymy, mierzymy, mierzymy, dodajemy, odejmujemy etc.)
11:30-12😲0
wyjście na dwór
12😲0-12:30
obiad
12:30-12:45
czytanie na głos, nauczyciel czyta książkę
12:45-13:25
plastyka
13:30-14:10
biblioteka z nauczycielem
14:10-14:50
czytanie- każdy uczeń ma swoje książki i wybiera którą będzie czytać
14:50-15:10
dzieci wybierają co chcą robić- jeśli chcą, to idziemy na dwór, budują, malują, lepią, leżą, grają etc.
15:10-15:20
spotkanie klasowe i wyjście do domu


EDIT: jak już jestem, to podzielę się linkiem do map w dobrej rozdzielczości, coś dla młodych wielbicieli geografii:

http://d-maps.com/

I jak ktoś chce ćwiczyć matmę, to tutaj można sobie fajne zestawy przygotować:

http://www.math-aids.com/


zen, a nie masz wrażenia, że ta edukacja wczesnoszkolna też ma jakiś plan wewnętrzny? W szkole, w której uczysz, jesteś zaangażowana w to, aby zajęcia były dobrze poprowadzone. W szkole Tycjana ten obowiązek jest również po stronie nauczyciela.

Jako nauczyciele dajecie rodzicom tak szczegółowy plan zajęć?

Ale rzeczywiście, to co się rzuca w oczy to mało możliwości na swobodne bieganie na dworze w trakcie dnia. Zajęcia lecą jedne po drugich. Zupełnie inaczej niż za moich czasów, gdy wszyscy olewali czyste podłogi a kurtki wisiały na korytarzu przy klasie. Łapało się je biegu na boisko. Wywalali nas na dwór nawet w deszcz i śnieg a bycie dyżurnym przez tydzień było wielkim szczęściem, bo można było spędzić jedną przerwę w trakcie dnia w klasie. Na sprzątaniu 😉
Edukacja wczesnoszkolna to matematyka i polski, realizowany z książek. Czyli dzieci siedzą w ławkach i robią ćwiczenia i zadania. U nas siedzą w nich niewiele, nawet za bardzo ławek takich typowych nie ma, mamy stoły, przy których siedzi 5 uczniów 😉 Edukacja muzyczna i plastyczna też się przewija, ale w inne dni. U Tycjana są też zajęcia komputerowe, u nas nie ma, tzn. nie ma oddzielnego bloku, ale na co dzień korzystamy z dziećmi z iPadów, Maców etc.

Tak, rodzice mają szczegółowy plan, w ogóle są bardzo zaangażowani w życie klasy, co mnie bardzo cieszy, mam w nich ogromne wsparcie 🙂

Ale żeby nie było, ja jestem ze szkoły syna zadowolona, natomiast uważam, że szkoła w której pracuję, lepiej wychodzi na przeciw dzieciom. Chociażby fakt, że nie ma dzwonków, nie ma książek, są karty pracy. A nie, jest podręcznik, ale tylko do pisania odręcznego. Mamy też zupełnie inny wystrój klasy, bardzo podobnie jak na tym blogu nauczyciela przedszkolnego:

http://mrsguysroom.blogspot.com/

tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
11 listopada 2014 19:34
I tak zostaje w rozkroku miedzy poslaniem mlodego do podstawowki tradycyjnej, publicznej. 300 metrow od domu.
I wyslaniem go do szkoly Montessori, 30 min jazdy samochodem, plus koszt ogromny finansowy, jak na razie i tak nas nie stac, ale za trzy lata moze by bylo. Nie chce uczyc go w domu, nie mam do tego zaciecia, wiedzy, motywacji, cierpliwosci. Chcialabym, zeby szkola nie stala sie dla niego koszmarem, takim, jak dla wielu z nas, z moich znajomych, a nawet ich dzieci.
Myslę, że w szkole montessoriańskiej byś się dobrze czuła 😉 Do mnie w ogóle ta forma nie przemawia i osobiście uważam, że to prężny marketing i wyciskarka kasy z ludzi 😉
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
11 listopada 2014 20:50
Moja szwagierka ze znajomymi skrzykneli sie i taka szkole sami zorganizowali. Mam dwa lata zeby sobie to poogladac. I zobaczyc na zywym okazie, czyli siostrzencu meza, krory do tej szkoly poszedl. Po pierwszym roku spedzonym w publicznej krakowskiej szkole, widza chociaz inne podejscie dzieck do szkoly. Ile z tej nauki wyniesie, to sie chyba dopiero okaze. Ale przynajmnien nie ma lekow przed pojsciem do szkoly, tak jak mial wczesniej. Przepraszam za chaos, literowki i brak polskich znakow, pisze z doskoku i z mlodym na glowie.
Julie, nie wiem jak przezyjesz ale dzieci na zdjeciach w przedszkolu delicje jedzą;]
Jako mama sześciolatka zaglądam sobie od czasu do czasu do tego wątku, więc dorzucę z moimi doświadczeniami co do przedszkoli Montessori, może komuś  się przyda. Mamy za sobą ponad trzy lata w dwóch warszawskich montessoriańskich placówkach. Plus kilkoro dzieci rodzinnych i znajomych również chodziło/chodzi, więc obserwacji się nazbierało.

I główna obserwacja jest taka, że w ostatecznym rozrachunku nieważna jest ranga przedszkola, jego prestiż, jego dyrekcja, jego wyposażenie. Bo najważniejsze są panie przedszkolanki, które mają z naszym dzieckiem bezpośredni kontakt i które się nim na co dzień zajmują. Jak są do rzeczy to tak naprawdę nie ma znaczenia czy jest to Montessorii czy rejonówka pod domem. W obu prywatnych przedszkolach, jeśli chodzi o kadrę, trafiliśmy, delikatnie mówiąc, tak sobie. Przez chwilę była jedna super pani, ale szybko – zbyt szybko, odeszła na macierzyński.

Powiem szczerze: patrząc wstecz na wszystkie te lata - gorzko, rozpaczliwie wręcz żałuję, że utopiliśmy z mężem morze kasy w montessoriańskim przedszkolu. Chciałam dobrze, chciałam, żeby mój wrażliwy indywidualista miał jak najłagodniejszy start w edukacji i najbardziej komfortowe warunki: małe grupy, kameralne miejsce, oddana dzieciom doświadczona kadra – bla bla bla.

Bez dobrej, doświadczonej i oddanej swojej pracy nauczycielki Montessori zmienia się w ogólne snujstwo. A w imię „szanowania indywidualnego tempa rozwoju” niczego się od dzieci nie wymaga. Nie chcesz ćwiczyć na gimnastyce – to nie ćwicz. Nie podoba ci się naklejanie liści – nie naklejaj. Nie umiesz/nie chcesz bawić się w grupie – to się nie baw. Dzieci mają sobie wybrać montessoriańskie pomoce i mają się nimi przez trzy godziny zająć, a panie, ziewając szeroko, patrzą w okno, gadają ze sobą, przysypiają. Mój syn, wtedy młodszak, przez pół roku dzień w dzień przesypywał z miseczki do miseczki kolorowe fasolki, bo tylko to ćwiczenie miał oswojone i umiał je sobie wziąć, nikt się nie zainteresował, żeby mu podsunąć coś innego. Przekłada fasolki znaczy tak ma. Grunt, że siedzi cicho i nie rozrabia.  A on był nieszczęśliwy i nudził się jak mops. Szczególnie starsze dzieci i te zdolniejsze narzekają na powszechną nudę, po roku mają przerobione wszystkie pomoce – no ile można przelewać niebieską wodę z pojemniczka do pojemniczka. Panie, jeśli już zajęte to absorbującymi uwagę maluchami, zostawiają starszaki samym sobie. Kompletnie.

I jeszcze jeden aspekt. Nie tylko Montessori, ale w ogóle przedszkoli prywatnych. Ci bardziej majętni rodzice dzieci problemowych bardzo chętnie korzystają z ich oferty. Najczęściej na zasadzie – zapłaciłem, i to niemało, więc wstawiam wam za próg mojego rozwydrzonego agresora i od tej chwili jest to wasz problem, nie mój. Ja sobie z nim nie radzę, do państwówki nie pójdę, bo mi żyć nie dadzą, wy jesteście fachowcy to se radźcie. Płacę, więc wymagam. Pa pa. Dla przedszkola takie dziecko przekłada się na żywą gotówkę, której żal tracić, na dodatkową (odpłatną) pracę z przedszkolnym psychologiem i na obietnicę, że zadowolony z przedszkola rodzic za rok, dwa, trzy przyprowadzi młodsze rodzeństwo. Kasa, misiu, kasa. Co z tego, że w grupie dzieci panuje terror i rękoczyny, a rodzice bitych i dręczonych maluchów stawiają veto. „Michałek ma teraz trudny czas i musimy się nad nim wszyscy pochylić”…

I tak jak kiedyś wśród tych, których stać, panował trend na prywatne, bo lepsze, tak teraz różni znajomi rodzice, bogatsi w doświadczenia, coraz powszechniej zaczynają wybierać państwówki. „Dostanę w efekcie to samo, z tą różnicą, że nie wywalę tyle kasy w błoto” - powiadają. I ja też, po wielkich bojach z myślami, po nieprzespanych nocach posłałam w tym roku dzieciaka do rejonówki pod samym domem (nie miałam wyboru, państwo nas zmusiło, odroczenia nie chcieli dać, bo młody ma „za bogate słownictwo jak na przedszkole”), byłam pełna obaw, palce gryzłam – jak sobie poradzi, czy system go nie zeżre – o dziwo, nie zeżarł. Jeszcze większe dziwo – mój sześciolatek szkołę bardzo lubi i chodzi chętnie.  Do przedszkola musiałam go wypychać, tu – frunie sam. Okazało się też w praniu, że w państwowej szkole, gdzie jest 500 dzieciaków jest dużo bezpieczniej, ciekawiej i czyściej niż w renomowanym Montessori, gdzie do ogarnięcia były dwie grupy po ok 25 dzieciarni…

edit-literówka
Mzimu, podpisuje sie pod Twoja opinia. Bylam w warszawskiej placowce montessorianskiej od srodka, i widzac ten syf, po prostu zrezygnowalam. To, co widzialam bedac tam cale dnie, przeroslo moje najsmielsze wyobrazenia. Jak za to ludzie placa tyle kasy, to ja piernicze 🤔 Moj syn by wyszedl stamtad jako analfabeta, bo znajac jego lenistwo, to on by nigdy nie byl gotowy do pracy z fasolkami 😁
Żeby nie było - oczywiście są i w państwowej szkole rzeczy, które mi się nie podobają, ale ku mojemu zaskoczeniu jest ich dużo mniej niż w prywatnym przedszkolu. Poza tym są mniejszego kalibru i dochodzi do nich absolutnie błogosławiona świadomość, że za nie nie płacę.

I jeszcze jeden aspekt, który dopiero teraz zaczynam widzieć - jak ważne jest, żeby szkoła była normalna, bez prestiżowego zadęcia "hę hą" i - była blisko. I nie chodzi mi bynajmniej o korowody z dojazdami, korkami itd, tylko o to, że przez te trzy lata przedszkola nie zdołałam nawiązać żadnej więzi z rodzicami innych przedszkolaków. Próbowałam, zagadywałam, zapraszałam na herbatę do domu - próżny trud. Wielu nawet nie odpowiadało na dzień dobry, wpadali do przedszkola, pokrzykując na dzieciaka - "Szybko, no ruchy, rozbieraj się prędzej, zaparkowałem w niedozwolonym miejscu, muszę wracać do samochodu, do pracy się spóźnię przez ciebie!" i wypadali. I mamy i tatusiowie tak samo. Zero kontaktu. Absolutne zero. Przedszkole renomowane, więc dowozili dzieciaki nierzadko z bardzo daleka, w wiecznym pośpiechu - po trzech latach wciąż większości nie rozpoznawałam. Teraz od dwóch miesięcy jesteśmy w zwykłej podstawówce, znam 95 % rodziców z twarzy i z imienia, stworzyliśmy grupę mailową i jesteśmy w stałym kontakcie, wstawiamy rano dzieciaki do szkoły, po czym, niby każdy spiesząc się do pracy, stajemy pod szkołą i gadamy po pół godziny, dwukrotnie spotkaliśmy się dużą grupą prywatnie, poza szkołą - dzieciaki kotłowały się wspólnie. Nie ma dnia, żebyśmy w sklepie pod domem, na placu zabaw, w pobliskim parku czy w kościele nie spotkali kogoś "od nas" - to rejonówka, więc 3/4 rodzin mieszka w sąsiedztwie. Spotykamy się, stajemy, gadamy, dzieciaki ganiają się wokół nas i umawiają na odwiedziny w domach. No normalne życie - wreszcie!

I taka rada, dla tych wszystkich, którzy zastanawiają się nad wyborem przedszkola. Idźcie popatrzeć jak wygląda w Waszym wytypowanym miejscu wyjście przedszkolaków do ogródka czy na spacer, plac zabaw. Wyjścia są mniej więcej o stałych porach, można się urwać z roboty, można ewentualnie wysłać na przeszpiegi chłopa, kumpelę czy babcię (choć najlepiej ocenić własnym okiem). Naprawdę warto, nawet kosztem straconego dnia urlopu, stanąć gdzieś za rogiem albo krzakiem, wejść na klatkę sąsiedniego domu, postać i poobserwować jak to wygląda tak na co dzień - idealnie byłoby przyjść kilka razy. I popatrzeć. Czy dzieci mają czapki, szaliki, zawiązane sznurówki i zapięte kurtki. Czy przy wyjściu i zbiórce powrotnej panuje ład czy chaos. Czy panie się angażują, stopują szaleństwa, organizują zabawy, reagują na krzywdę i płacz i zachęcają outsiderów do wspólnej zabawy. Czy stoją obojętnie, zajęte na uboczu plotami, a dzieciarnia urywa sobie głowy. To od razu widać i to świadczy o przedszkolu. Bo tak samo będzie w środku.

I kolejna rzecz - myślę, że wszyscy mamy odruchową tendencję, by sympatycznej nauczycielce dawać większy kredyt zaufania. Bo skoro miła i ciepła i dobrze się z nią gada to znaczy, że dobry pedagog. Ja zrobiłam ten błąd i nieźle się przejechałam. Miałam do wyboru dwie grupy, w jednej rządziła pani, która trzymała rodziców na dystans, dość zimna, rzeczowa. W drugiej były otwarte przytulaśne panie, przesympatyczne. Wybrałam przytulaśne bez wahania. I okazało się z czasem, że przemiłe panie nie ogarniają - wszystkiego. Nie radzą sobie z trudnymi dziećmi, którymi akurat obrodziło w tej grupie, nie potrafią wprowadzić porządku, nie potrafią położyć kresu bijatykom, przezywaniu, nie potrafią zebrać i ustawić grupy do wyjścia na dwór (matko, co się działo, dzieci 20 sztuk, one trzy, kwadrans to trwało, przepychanki, przewracanie, wrzask, płacze, pogubione części przyodziewy, odliczanie ciągle na nowo, dzieci, te ubrane, zapocone na mokro, zgrzane do czerwoności, dla kontrastu: w obecnej podstawówce dzieci sztuk 20, pani jedna, klaszcze: "Ustawiamy się w pary, szybciutko, raz-dwa!" i mijają trzy sekundy i dzieci stoją w parach, same, i ruszają za nią, uśmiechnięte, trzymając się za ręce i gadając cicho - no czary normalnie 😉. Wracając do przedszkola - tymczasem w grupie pani "zimnej", cisza spokój, dzieci zadowolone, zajęte różnymi zadaniami, nikt nikogo nie tłucze, nie gania bez ładu i składu. Potem, przy wyborze szkoły, już byłam mądrzejsza, szłam na dzień otwarty, zaczepiałam rodziców uczniów starszych roczników i pytałam o doświadczenia z konkretnymi nauczycielami.
Może też dodam opinie nie swoją (do własnych doświadczeń dłuuuuuuga droga  :wysmiewa🙂, ale mojego ojca który jest nauczycielem muzyki z 25 letnim stażem i od 15 lat pracuje głównie w przedszkolach. Tzn jeździ po przedszkolach prowadząc zajęcia. Od poprzedniego roku szkolnego pracuje jedynie w przedszkolach prywatnych, a wcześniej jedynie w publicznych. Nie jest to jego wybór, został do tego zmuszony przez wprowadzoną ustawę w podajże lipcu zaszłego roku, która taktowała o stałej niezmiennej stawce godzinowej za pobyt dziecka w przedszkolu, a co za tym idzie odcięła od placówek zajęcia dodatkowe prowadzone przez zewnętrzne firmy. To jak bardzo idiotyczne i nie mające uzasadnienia to jest nie mam nawet siły pisać  😤

Bardziej chciałabym napisać o odczuciach mojego taty w stosunku przedszkole publiczne, a prywatne. No i zdecydowanie na przód wysuwają się, jednak te publiczne. Zdecydowanie lepiej się z tymi dzieciakami współpracuje. Są wyraźniej bardziej skupione oraz poukładane. Dodam, że mówię tu w odniesieniu do interakcji z grupą, a nie pojedynczych dzieciaków (tu nie porywam się na osądzanie 😉 ). Twierdzi, że najistotniejsze są właśnie przedszkolanki i od razu widzi, że jedna grupa jest przepracowana, a inna nie zbyt.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się