Dr Czapkins to wariat, ale myślę niestety, że się nie uda. Ale góra przecież nie ucieknie, dalej będzie tam stać 😉
Mało wspinaczkowo tym razem, ale wróciłam z Beskidu, gdzie pocisnęłam solo trasę Szczyrk-Skrzyczne-Malinowska Skała-Magurka-Barania Góra-Wisła. 22 km, 1100 m przewyższenia. Na Skrzyczne sobie wbiegłam, zainspirowała mnie Martyna Wojciechowska, która opowiadała kiedyś, że śp. Artur Hajzer zalecił jej taki trening przed wyjazdem na Mount Everest. Tylko, że ona wbiegała 3-5 razy, góra-dół-góra-dół, a ja po jednej przebieżce chciałam umrzeć 😉
Plus sprawy nie ułatwiał lód i śnieg (szłam tym szlakiem co prowadzi zimą, trasą zjazdową dla narciarzy, więc szłam bokiem, nielegalnie troszkę) i błoto.
Ponieważ miałam dobry czas, poczułam moc i poleciałam na Baranią. Tam poczekała sobie na zachód i schodziłam już po zmroku.
Zawsze mówiłam, że Barania to szlak dla emerytów. ODSZCZEKUJĘ! Niebieski w stronę Wisły calutki oblodzony. Jak Boga kocham! Marzyłam o rakach!
Schodziłam ok 1,5h - mocno asekurując się kijkami. I tak zaliczyłam jedną glebę.
Na dole w lesie zgubiłam szlak ze 3x. Po halnym ścieżkę przykrywają drzewa, patyki i inne dziadostwo. Z dnia to pewnie widać, ale po zmroku, ciężko - mimo że mam mocną, dobrą czołówkę.
I teraz najlepsze, jak już szłam wzdłuż Wisełki, pewnym szybkim krokiem (byle dojść do jakiejś cywilizacji), zamigotało mi coś w ciemnościach. Zdziwiłam się, bo nie wiedziałam co to za śliczne paciorki. Jak się przyjrzałam to najpierw miałam zawał, a potem zastrzyk adrenaliny 😉 Jak się okazało wpadłam na watahę 5 albo 6 wilków. Jak zawyły to byłam przekonana, że to już koniec i mnie zeżrą. Na szczęście wilki rzadko atakują ludzi plus ze względu na brak zimy i mnogość zwierzyny w ogóle nie były mną zainteresowane jako potencjalnym żarciem. Przy czym nie powiem, żeby się nie zainteresowały.
Dużo wrażeń jak na jeden wypad 😉
A tu proszę, zachód z Baraniej w jakości komórkowej, bo zapomniałam (sic!) aparatu
A na Dzień Kobiet zaplanowałam sobie Zadni Granat z Koziej 💘 Już szykuję sprzęt 😎