Koniec z jeździectwem?

nigdy nie przypuszczałam, że to powiem, ale - dobrze mi bez jeździectwa...
Ma trwałe, wrodzone, olbrzymie zmiany na sercu, jeśli uda się go wyprowadzić z jego arytmii i wróci do rytmu zatokowego - o ile to go wcześniej nie zabije - to każdy rok będzie tylko oczekiwaniem, aż serce wstrzyma pracę.  😕
Ja się szykuję do przerwy (mam nadzieję, że tylko przerwy). Najchętniej zrobiłabym ją już teraz, bo szkoda mi wielkiej kasy na pensjonat co miesiąc jak w ogóle nie jeżdżę, ale nie mam serca wysłać konia na "łąki" na zimę.

ewuś, fajnie, cieszę się 🙂
Dzionka dziwne jest to uczucie, po tylu latach jazdy, w tym jakiegoś tam sportu. W sumie przez całe moje życie konie jakoś się przewijały, miałam z nimi kontakt, a teraz nawet nie czuję potrzeby, żeby je widywać.
[quote author=ewuś link=topic=4156.msg1197933#msg1197933 date=1322079166]nigdy nie przypuszczałam, że to powiem, ale - dobrze mi bez jeździectwa...[/quote]

Mi w jakims sensie tez, pewnie dlatego, ze ostatnio moje zycie w ogole wywrocilo sie do gory nogami, zupelnie zmienilam srodowisko, styl zycia a i czasu nie mam zbyt duzo na wspominanie, jednak z drugiej strony tęsknie i to bardzo. Zwlaszcza teraz, jak wszyscy znajomi wrzucaja zdjecia koni-mamutow, opowiadaja o Hubertusach, zaczynają narzekac, ze nie moga jezdzic przez grude i ze ciasno sie robi na hali...Duuuzo bym dala, zeby zakutac sie od stop do glow i pojechac w teren albo pobujac sie na oklep czujac cieple konskie futro 🙁
Mój koniec z jeździectwem na pewno nie będzie oznaczał sprzedania konia albo oddania go w dzierżawę. Wiem, że będzie żył jeszcze z 15 lat, kilka miesięcy luzu ode mnie nie zrobi mu krzywdy 🙂 A ja coś czuję zmęczenie materiału, wkręciłam się w inne rzeczy i chyba nic na siłę...
ja teraz w ogóle nie wsiadam i nie brakuje mi jeżdżenia, niemniej styczność z końmi muszę mieć... jak kilka dni nie widzę żadnego konia, to mi po prostu smutno. Jak byłam ostatnio w stajni, to choć spędziłam tam tylko pół godziny, nastroiło mnie to pozytywnie na następnych kilka dni 🙂

niektórzy mnie pytają po co mi koń, skoro prawie nie jeżdżę, nawet jak zdrowie pozwala. Ale mi z tym dobrze. Wiem, że koń ma spokojne, fajne życie, jakbym go sprzedała to cholera wie, gdzie by trafił. A ja zawsze mogę sobie przyjechać i poprzytulać się do niej, wyczyscić, dac marchewkę, wsiąść na spacer, cokolwiek na co mam ochotę. Poza tym przychodzą co jakis czas te okresy kiedy chcę znowu wsiadać regularniej i wtedy mam na co wsiąść.... teraz np nie mogę się doczekać aż moje zdrowie wróci do normy i przez zimę mam zamiar pojeździć więcej 🙂
ale potrafię tez przez 4 miesiące nie wsiąść na konia wcale i nie martwi mnie to jakoś specjalnie 😉
mils   ig: milen.ju
06 grudnia 2011 21:14
A miałam nadzieję, że nie będę zaglądała do tego wątku. Niestety...
Coraz częściej zastanawiam się, co dalej z moim jeździectwem. Od połowy października jeżdżę w sekcji sportowej, mam tam wydzierżawionego konia... Jeżdżę jakoś 1,5 - 2 lata. Od samego początku było ciężko, wszystko szło nie tak. Tak jest do teraz - gdzie nie postawię nogi, czego nie dotknę, nie spróbuję jest źle. Nie tak, jak powinno. Psychicznie tego powoli nie wytrzymuję... Jeździectwo powoduje w domu tylko awantury, wieczne szlabany. Nie wiem, czy jest sens to ciągnąć, nie wiem. Z drugiej strony boję się podjąć tak trudną decyzję... 😵
amator nie powinno C być głupio, że przywiązałaś się do nie swojego konia, mimo wieku i świadomości ze różnie może być. Zrobiłam to samo co ty: jezdziłam już trochę, potem zaczęłam dzierżawy różnych koni na spółkę i na wyłączność, potem jeździłam cudze również na wyłączność, czasami z jedną sztuką pracowałam rok, czasem dwa i więcej. Miałam świadomość że te konie są drogie i mnie na nie nie stać, do tego po opiekowaniu się koniem na wylączność i wejściu głębiej w tą całą mechanikę wiedziałam już ze nie chcę mieć konia na własność bo to za duże koszty, za duże ryzyko i za duża odpowiedzalność....

A potem kiedy zakonczyła się moja praca z jedną kobyłą na której startowałam, dostałam do zajeżdżenia małego czarnego karaczana, krzywego i brzydkiego, pomyślałam wtedy: " Dżizas, ja mam jeździć tego trupa? Przecież to się do niczego nie nada... Tylko problemy z tego będą" Wiadomo, dbałam o niego jak o całą reszte koni pod opieką... pewnego dnia coś we mnie pękło, a raczej przestawiło mi się coś w głowie. Jak nigdy nie przywiązywałam się do cudzych koni i udawało mi się to ponad 10 lat, tak tu się zwyczajnie nie udało. Miałam wybór - zostawić tam konia do którego jestem przywiązana przeogromnie, lub kupić go za ogromne pieniądze których nie miałam i nadal jeszcze nie mam (ciągle spłacam)... Wiesz co? Jest cholernie ciężko, ale nigdy nie pożałowałam decyzji, ten karaczan okazał się koniem mojego życia, każda chwila z nim spędzona jest na wagę złota, choć musiałam naprawdę pokonać siebie, żeby dziś mieć go przy sobie. Takie rzeczy się zdarzają, ale lepiej żałować ze się coś zrobiło, niż ze się nie zrobiło nic! 😉 Tak naprawdę to odkąd mam konia praktycznie nie jeżdżę, koń nie jest już w treningu w jakim był kiedy nie był mój  a  jedynie go jeździłam, niezależnie od wieku i stanu, codziennie martwię się, czy będzie kulawa, czy coś ją nie boli, żeby się nie uderzyła... Tak naprawdę nie wiem już czym jest jeździectwo, beztroska, rozwój jeździecki odkąd mam konia, teraz za to wiem co to odpowiedzialność, strach, ciągle skupiona uwaga. Może nie wszyscy tak podchodzą do własnego konia - ale ja wciąż mam w głowie to, że praktycznie cudem stało się tak, że jesteśmy razem 😉
Na mnie również przyszedł czas. Właściwie podjąłem taką decyzję ze względu na Nowy Rok, który ma być dla mnie lepszy, ma mnie więcej nauczyć, dać mi nowe możliwości i doświadczenia. Ze względu na to, że to podobno najlepszy czas na przemyślenia, na podejmowanie ważnych decyzji i postanowień. Na pewno nie będzie lekko nagle skończyć z końmi, przestać przyjeżdżać do stajni w której było się codziennie. Ciężko będzie mi też zostawić konia którym się zajmuję i którego jeżdżę. Nie znamy się wcale długo, ale zdążyłem go już bardzo polubić. Prawdopodobnie większość moich "końskich" znajomych nie zrozumie mojej decyzji, na pewno jej nie zaakceptują, będą się dziwić i jak zawsze, subiektywnie oceniać sytuację. Na początku stycznia chcę porozmawiać i osobą dzięki której mogłem jeździć na ww. koniu ponosząc minimalne koszta. Na pewno go zawiodę tymi słowami, ale nie chcę już więcej tkwić w tym samym punkcie. Konie to piękna pasja, zdecydowanie kolorowa część mojego życia, ale ostatnio zbyt często kosztem pracy nad sobą wybierałem treningi. Nadszedł chyba najwyższy czas żeby zacząć zarabiać, złożyć jakieś CV, zaaplikować w kilka miejsc, popracować ciężej na studiach, znaleźć ciekawe zajęcie na wakacje, zacząć podróżować. Zrobić coś dla siebie. Zadbać o przyszłość i o to aby przyszłe poszukiwania pracy nie były bezowocne. Gdybym tylko był obrzydliwie bogaty nigdy nie musiałbym podejmować takiej decyzji. Niestety nie jestem. Jeżdżąc konno ciężko jest mi związać koniec z końcem. Mam już dość wyrzeczeń. Kiedyś, gdy już będzie mnie stać, chciałbym wrócić do tego wszystkiego... Opłacić najlepszy pensjonat, najlepszą opiekę, sprzęt i trenera i nie musieć się martwić skąd wezmę pieniądze na kowala. Nie wiem jeszcze jak wytłumaczę, że rezygnuję, że zostawiam konia, że się pakuję, wynoszę... Na pewno nie będzie to łatwe do ubrania w słowa, ale jakoś trzeba będzie to powiedzieć. Na razie wie tylko re-volta...
Gillian   four letter word
28 grudnia 2011 15:54
taiwko, głowa do góry! do koni można wrócić... i tak najczęściej jest 🙂 przyjdzie czas, to jeszcze pojeździsz.

płacić najlepszy pensjonat, najlepszą opiekę, sprzęt i trenera i nie musieć się martwić skąd wezmę pieniądze na kowala.
Bardzo mi się podoba Twoje podejście, brawo! Nie wiem ile masz lat ale to bardzo dorosłe i odpowiedzialne co napisałeś.
Szkoda życia na to, żeby się szarpać i użerać o pieniądze, odmawiać sobie żeby pojeździć itd. (co prawda sama tak robię ale mam trochę inną sytuację).
taiwko, przecież nie trzeba od razu kończyć, czasem wystarczy zmienić częstotliwość. Skrajnie nie widziałam konia nawet po 2 m-ce. Właśnie dlatego, że zapitalałam na jego i swój lepszy byt. I nie raz zastanawiałam się nad oddaniem konia, nad skończeniem. Ale udało nam się przetrwać i nie zamierzam się z nim rozstawać.
Jasne, że tak też można, tylko pytanie czy ja się się wozić czy trenować? Do tej pory codziennie trenowałem pod okiem trenera, progresowałem razem z koniem. Jest mi ciężko wyobrazić sobie, że mam od teraz zostać dupoklepem i jeździć bez żadnych aspiracji w tereny... Dostałem nawet propozycję od koleżanki, że mogę przyjeżdżać do niej i brać jej konia w dowolnej chwili. To typowy koń terenowy, odważny hebel  🙂 Tylko czy właśnie w ten sposób chciałbym pogodzić jeździectwo z rozwijaniem się w dziedzinach innych niż jeździectwo? Może i tak... Obiecałem, że przyjadę i zobaczę co to za zwierzak. Może faktycznie będę się woził raz czy dwa tygodniowo, ale na tę chwilę ciężko mi to sobie wyobrazić. Chyba wolałbym wcale nie nie jeździć niż jeździć aby tylko się przejechać...
taiwko, taki wozidupek terenowy jest doskonałą odskocznią po pracy. Warto, naprawdę.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
28 grudnia 2011 17:30
mils
Od jakiegoś czasu rzucają mi się w oczy twoje posty i nie mam pojęcia, jaki Ty właściwie masz problem... mam wrażenie, że jak by się w Twoim jeździectwie nie działo, to Tobie cały czas czegoś brakuje, jest źle i beznadziejnie. Może takie podejście wynika z tego, ze napatrzyłaś się na konie prywatne i ich właścicieli lub miałaś możliwość z nimi współpracować?
Powiem Ci tak, jeździsz w sekcji, czyli masz stały i regularny kontakt z końmi i bywasz w stajni, masz też możliwość rozwoju i tylko od Twoich chęci zależy czy z niej skorzystasz. Pomyśl sobie, że wiele osób w Twoim wieku (i nie tylko) nie ma nawet sposobności pojeździć rekreacyjnie lub uczyć się od lepszych i bardziej doświadczonych. 
Nie lubię takiego bezsensownego biadolenia, jeśli tak Ci ciężko i beznadziejnie z jeździectwem, rzuć to na jakiś czas, daj sobie możliwość wszystko przemyśleć i zastanowić, czego tak naprawdę oczekujesz (ja mam wrażenie, że chyba gwiazdki z nieba...). Jeśli dojdziesz po przerwie do wniosku, że tylko Cię to unieszczęśliwia odpuść sobie konie, poszukaj innego zajęcia, które nie powoduje Twojego smutku, które Cię nie dołuje.
Przeanalizuj na spokojnie swoją sytuację, zastanów się, co możesz mieć a czego nie i przestań oczekiwać na to, co nierealne, tylko jak najlepiej wykorzystaj dostępne opcje, te na których możesz skorzystać.


taiwko
W pewnym stopniu Cię rozumiem.
Ja ostatnio myślałam o swoim jeździectwie i ewentualnej reaktywacji. Doszłam do wniosku, że podświadomie unikam koni i powrotu do stajni, na dzień dzisiejszy nie wiem nawet, czy chciałabym jeszcze jeździć. Gdybym miała własnego konia sprawa wyglądałaby pewnie inaczej, ale jakoś nie widzę tego, że miałabym wrócić do jazd w jakichś szkółkach, na cudzych koniach, albo rekreacyjnych tuptusiach...
Tak sobie myślę, że dopóki nie mam realnej możliwości na powrót, nie jest mi źle bez koni, przyzwyczaiłam się już do tego, że nie są najważniejszym elementem mojego życia.
Jest mi ciężko wyobrazić sobie, że mam od teraz zostać dupoklepem i jeździć bez żadnych aspiracji w tereny...

Chyba wolałbym wcale nie nie jeździć niż jeździć aby tylko się przejechać...


Ostatnie kilka lat jazdy spędziłam cały czas pracując z koniem, na miarę moich możliwości i starając się, żeby było poprawnie i sensownie. Jadąc na start swojego ostatniego krosu i podziwiając widoki pomyślałam: Boże, jak fajnie było kiedyś jeździć w tereny do lasu i niczego nie musieć, nie chcieć i mieć wylane na to, że koń prawidłowo ustawiony, czy sensownie siedzę i czy aby nie za wysoko anglezuję. Po pewnym okresie "karencji" jestem d*potłukiem, z pełną świadomością, że jakby mnie teraz zobaczył ktoś, kto mnie pamięta sprzed np. 2 lat, to by pokiwał z politowaniem głową. Czy mnie to martwi ? Nie, radość z wożenia siedzenia od czasu do czasu wróciła. Łezka w oku się kręci, bo tyle wspomnień i w ogóle, ale można się cieszyć też z małych rzeczy. Aktualnie dużo więcej radości mam z tego, że ktoś, kto się "przy mnie" uczy jazdy robi postępy i ma z tego zabawę. Więc się nie zastanawiaj na zapas, sam zobaczysz, jak będzie w Twoim przypadku 🙂 Jazda rekreacyjna do żaden wstyd i ujma na honorze, nawet jeśli wcześniej miało się zupełnie inne ambicje 🙂
amator Słyszałam od koleżanki o tym koniu, przykro mi 3maj się ciepło :kwiatek:

A ja nawet nigdy dobrze nie zaczełam kariery z jeździectwem. Kiedyś miałam jakieś treningi w miare regularne przez pewien okres, potem pochłoneła mnie szkoła, mój jeden jedyny koń, potem stajnia się rozleciała (w sensie pensjonariusze, osoby mnie uczące), a potem dostałam swojego 2. konia życia i tak sobie żyjemy szósty rok razem, klepiąc tyłki w terenie, czyszcząc się i  miziając. Raz jest lepiej finansowo i zdrowotnie, raz gorzej, ale dajemy rade i za nic nie oddam tego stanu 😅 Bo ja kocham konie jako pasje a nie jeździectwo.

Skoro więc nie zaczełam dobrze przygody z jeździectwem, a już z nim skończyłam to nie powinnam wcale tu pisać 😁 ale musiałam się udzielić bo wiele osób pisze jak bardzo czerpie przyjemność w obcowaniu z konmi, a brak jezdziectwa im w tym nie przeszkadza i ja się łącze z nimi w ten sposób😎
Chyba mnie namówiłyście 🙂 Tym chętniej, gdy już rozstanę się na dobre z obecną stajnią, pojadę odwiedzić kopytnego koleżanki. Może faktycznie uda mi się czerpać przyjemność z wyjazdów w teren... 🙂
Moon   #kulistyzajebisty
28 grudnia 2011 21:11
... taki wozidupek terenowy jest doskonałą odskocznią po pracy. Warto, naprawdę.

Widzisz Bera7, każdemu według uznania - ja terenów nie lubię, nie sprawiają mi frajdy ani przyjemności, wozić się wokoło placu po orbicie to też nie jest szczyt mych marzeń i najzwyczajniej na takie coś szkoda mi kasy. Nie bawiłam się nigdy w sport, nie miałam własnego konia. Dla mnie frajdą było porzeźbienie czegoś, popracowanie nad swoimi/konia słabościami z kimś z dołu, a jeśli nie - to z kimś kto w trakcie coś podpowiedział, pochwalił, opitolił, zmotywował. To dawało niesamowitego kopa - I za taką jazdą konną tęsknię.
Moon, ja mam takie same potrzeby! Jeśli nie mam celu, czegoś do pracy to zupełnie tracę motywacje. Mogąc jedynie pojeździć w teren wolę zupełnie nie przyjechać i dłużej pospać w domu...
Moon   #kulistyzajebisty
28 grudnia 2011 21:19
rtk, amen ;-)
Żeby nie było, żem jakaś sadystka i dla mnie jeździectwo to tylko jazda i męczenie biednych konisiów ;-) - Ale naprawdę, zamiast jechać w teren wolę puścić konia na padok, pofocić, wymiziać i napakować marfefkami...
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
28 grudnia 2011 21:52
Nie wiem, tyle czasu już minęło... jasne, że chciałabym wrócić, chciałabym trenować, progresować, skakać, pracować w stajni. Ale... już nie za tę cenę, co kiedyś. To już nie byle jak byle gdzie, byleby. Już nie za niebotyczne koszta (nie finansowe).
Foty mi wystarczają, wsiadanie raz na 2 miesiące w sumie też. Moje życie dalej kręci się wokół koni, choć teraz głównie na monitorze.
Przypomina mi się trochę wiersz Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej, tego najsłynniejszy:

Nie widziałam cię już od miesiąca.
I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,
lecz widać można żyć bez powietrza!

Jakoś się to wszystko rozmyło, zatarło. Może jestem bardziej cyniczna, może mam mniej uczuć, młodzieńczego żaru. Może to życie. Już nigdy nie będzie tego, co było te 4-5 lat temu.
Strzyga, wydaje mi się, że im człowiek starszy tym ma zdrowsze podejście do tego wszystkiego.

Osobiście żałuje tego, że te 4-5 lat temu tak bardzo poświęcałam się dla koni.
Może teraz miałabym wszystko lepiej poukładane.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
28 grudnia 2011 22:22
Możliwe.
Teraz nawet nie chciałbym mieć własnego konia. Znaczy, jakbym była bardzo bogata, stać by mnie było na dojazdy do stajni, na opłacenie ruszania konia, kiedy by mnie nie było, na spokojne wzięcie z konta kilku tysięcy na leczenie, to na pewno. Ale i wtedy na te 3, góra 4 razy w tygodniu. Już nie umiem się poświęcać. Nie umiem z radością myśleć o jeżdżeniu do konia, po uni/pracy, wracaniu do domu o 22 drugiej i harowaniu do nocy. Może nie jestem prawdziwym kochaczem koni, może to nie prawdziwa pasja.

Teraz, gdzieś tam, bardziej od tego wiecznego niedoczasu, niedospania, cenię sobie spokój. Ten czas, który mam i mogę zagospodarować dla przyjaciół, rodziny, innych pasji.

Nie ma już dla mnie dylematu "wszystko albo nic". Nie wiem czy wybrałam "nic" czy poszłam całkiem inną drogą. I nie wiem czy dobrze zrobiłam, czy może będę żałowała do końca życia, ale już nie umiem się zmusić.

Nie ma już dla mnie dylematu "wszystko albo nic". Nie wiem czy wybrałam "nic" czy poszłam całkiem inną drogą. I nie wiem czy dobrze zrobiłam, czy może będę żałowała do końca życia, ale już nie umiem się zmusić.


Ale przecież masz jeszcze przed sobą całe życie, żeby tego kopytnego posiadać  🙂

Ja po cichu liczę, że prędzej czy później uda mi się konia kupić  😉
Ale też zupełnie inaczej patrzę na tą kwestię niż kiedyś.
Teraz mogłabym mieć hucuła, żeby móc po prostu po całym dniu się zrelaksować w terenie  😉
Kurczak   Huculskie (nie)szczęście
28 grudnia 2011 23:09
Ja jestem obecnie na takim etapie, przed którym Wy uciekaliście. Całe moje życie kręci się w okół koni. Bardzo często odmawiam sobie różnych rzeczy, abym mogła pieniądze poświęcić kopytnym. Czasem marzy mi się wizyta u kosmetyczki, ale zaraz pojawia się szybka kalkulacja, że za te 200 zł, to mogę kupić np. witaminy dla koni i wybór jest wtedy prosty. Z sylwestra, którego uwielbiam spędzać hucznie również w tym roku rezygnuję, bo konisko potrzebuje leczenia, a wszystkiego mieć nie można i znowu wybór wydaje się być oczywisty. Tylko czy aby na pewno? Czy kiedyś nie znajdę się w Waszym gronie i nie napiszę, że teraz jest mi lepiej, lżej? Mam nadzieję, że nie, ale potwierdzam, że posiadanie koni to pasmo wyrzeczeń, łez czasem bólu. Na szczęście jest też druga strona medalu, gdy wchodzę do stajni i widzę moje koniska to twarz sama się śmieje 🙂
Moon, jasne, że kiedy jest wybór fajnie jest popracować nad sobą i koniem. Mi też się marzy jeszcze kiedyś... jak będzie mnie na to stać i na innym koniu, bo Hubiego nogi nie zniosą dużych obciążeń.
Ja pokochałam tereny kiedy przez pół roku musiałam dzień w dzień stępować konia by zregenerować mu nogi. Samotne włóczęgi po lasach bardzo mnie uspokajały wewnętrznie. I jak jestem śpiochem strasznym tak uwielbiam latem o 5 rano jechać w las. Inna rzecz, że ja po prostu kocham przyrodę i ciszę. Godzinna przejażdżka, spotkanie saren, jelenia, kilku zajęcy i jastrzębi daje mi większą motywację niż 2 dni w SPA.
Moon   #kulistyzajebisty
29 grudnia 2011 10:20
Bera7, tylko ty masz własny ogon... Ja, żeby nawet pójść poszwędać się po lesie, musiałabym zapłacić. A jak pisałam - Takie coś nie sprawia mi przyjemności, a że jazda konna z założenia dla mnie ma być przyjemnością to po prostu szkoda mi kasy. ;-)

Kurczak, rozumiem i podziwiam Twoje wybory, sama nie wiem czy bym umiała, nie byłam nigdy w takich sytuacjach to nie mam 'zielonego pojęcia tak naprawdę o czym piszesz'. Ale szczerze życzę Ci, żebyś nigdy nie musiała sprawdzać, czy bez koni ci lżej.  :kwiatek:

Tymczasem... Jadę jutro na konie, mam nadzieję zrobić porządne zakwasiki w łydkach i pod "kopułą" od myślenia, analizowania...  😉
Ja po cichu liczę, że prędzej czy później uda mi się konia kupić  😉
Ale też zupełnie inaczej patrzę na tą kwestię niż kiedyś.
Teraz mogłabym mieć hucuła, żeby móc po prostu po całym dniu się zrelaksować w terenie  😉


O kurcze, to tak jakbym czytała sobie w myslach 🙂 A jeszcze niedawno bałam się do tego przyznać przed sobą, ale studia całkowicie zmieniły moje nastawienie. Zawsze byłam tylko malutkim rekreantem, ale chciałam sie uczyc, po każdej jeździe schodziłam z konia z wrażeniem, że znów się czegoś nauczyłam (choc nigdy nie robiłam jakis bardzo trudnych rzeczy, ale cieszyłam sie nawet z najmniejszych sukcesów). A teraz juz nie potrzebuje takiej świadomości. Jasne, czasem lubie wsiąść na konia i porobić coś konkretnego pod okiem instruktora, ale taką samą radość sprawia mi wyjazd w teren... nawet nie wiem czy nie większą 🙂 Tym bardziej, że mam wokół siebie końskich znajomych, którzy jak mają okazję to mnie zabierają w tereny na swoich koniach. No i zajmuje się czasami koniem, którego kocham bardzo i samo przebywanie z nim i czasem pokręcenie się po placu sprawia mi wielką radość. Wiem, że gdzies tam czeka na mnie moj przyszły koń, a może sie jeszcze nie urodził? Wiem, że teraz nie moge sobie pozwolić na studia, prace, konia i życie towarzyskie...
Och... Czasem ciężko mi czytać Wasze posty....
Mam nadzieję, że przemyśleliście swoje postanowienia, i wiecie z czego rezygnujecie, na racze czegoś innego. Ale to "inne" nie będzie tym samym...

Pamiętajcie o tym, i zastanówcie się nad swoimi decyzjami 🙂

Pozdrawiam
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się