praca

A ja zaczynam mieć dość od ponad miesiąca próbuje sie spotkać z moim szefem ale on oczywiście ma albo za dużo na głowie albo ma inne sprawy albo jest w niemczech. A ja chce tylko z nim pogadać o JEGO stajni i koniach i co możemy zrobić żeby było lepiej. Mam dość ze mi bardziej zależy na tym żeby stajnia w końcu nie przynosiła strat albo chociaż przestała przynosić takie staraty, albo to że nabrał sobie koni ale zaopiekować sie każdym porządnie to już nie no bo po co szczepić i porządnie odrobaczać?
Mam naprawdę dość.
Mnie wczoraj powiedzieli, że nie wolno mi siedzieć już w pracy więcej niż 8h i mogę tylko od 8 do 16, czyli nie mogę przyjść np na 7 do 15 🙁

Ale poza tym mam znów falę dla SMG/KRC i do tej pory mam 15 punktów 😉
W obecnej sytuacji wolałabym chyba poganiacza niewolników. Mam szefową, która wtrynia się w rzeczy, które od zawsze ja robiłam. Dodatkowo przedstawia moje pomysły jako własne. To się nazywa- mieć tupet;/
To ja chyba szczesciara jestem, bo na przelozonych narzekac nie moge 🙂
Ja na moich też nie narzekam tylko idealnie chyba nigdy nie jest.
Averis   Czarny charakter
20 listopada 2010 09:18
To nie jest tak, że wykorzystują mnie do granic możliwości wbrew mojej woli. Mam ustalony etat i dyspozycyjność, o których sama decydowałam. A to, że maksymalnie mi ów etat wypełniają to ich prawo. Godziny mogłabym zmniejszyć, ale mnie zwyczajnie na to nie stać. Szukałam innej pracy, ale nigdzie nie ma takich stawek za taką dyspozycyjność. Wczoraj pracowałam od 14 do 00, zostałam do 00.30, bo mi dali dwie zupełnie nieogarnięte dziewczyny w miejscu, gdzie sama byłam pierwszy raz (otwarcie nowej restauracji). Byłam w domu o 2, wstałam o 10 i o 12 mam autobus, by być tam na 14. I tak w kółko. Najchętniej usiadłabym i się rozpłakała, ale cóż- trzeba iść naprzód.
O kurcze, Averis  :przytul:
Ty praktycznie TYLKO pracujesz, co to za zycie?  😕 Mam nadzieje, ze jakos Ci sie wszystko niedlugo pouklada.

A ja od 13ego grudnia bede juz w krakowskim oddziale mojej korpo.  💃
Ja też tak się czuję, jakbym tylko pracowała.
7.00 wyjazd do pracy, jestem w niej po 8, siedzę różnie, więc wychodzę 17.30-18, potem zlecenia dla SMG/KRC (w jednym sklepie już się zorientowali, żem tajemniczy klient), wracam, myję się i spać.
I tak w koło macieju.
w weekendy trochę pośpię, a po południu znów robię za tajemniczego.
Seksta   brumby drover !
20 listopada 2010 17:53
wistra w takim razie masz problem z glowy skoro nie mozesz siedziec dluzej wiec masz duuuuuuuuuzo wolnego popoludniu.
U mnie tez nie jest kolorowo- ide albo na 10 albo na 14 i siedze do 21. Bajka! 😵
Wspolczuje wam dziewczyny spedzania calego zycia w pracy, przechodzilam przez to (do pracy na 12, w domu po 3 w nocy, rano na uczelnie, jak sie udalo to na 16 lub 18 do pracy, o 3 w domu, znowu uczelnia praca) i mysle ze drugi raz nie dalabym juz rady...

obecna prace kocham, nie zamienilabym jej na zadna inna 🙂
Seksta, teoretycznie tak, a praktycznie bardzo brakuje tych godzinek na rachunku.
ale może uda mi się chodzić na 7 do 15, potem od 15 do 17 do drugiej pracy.  No i te zlecenia jako klient (to jest raz na 2-3mce tylko)
busch   Mad god's blessing.
21 listopada 2010 03:46
Averis - jesteś inteligentna, więc pewnie doskonale wiesz, co musiałabyś zrobić, gdybyś naprawdę chciała coś zmienić w swoim życiu. To, co powiem, jest brutalne ale - być może po prostu teraz nie stać Cię na konia, być może teraz jest moment żeby złapać odrobinę luzu finansowego i dzięki temu móc poszukać jakiejś lepszej pracy, w innym - mniej nieludzkim - wymiarze godzin.

Ja też, tak jak Ty, jestem uzależniona od koni na poziomie wręcz biologicznym - ale kto powiedział że muszę być uzależniona od własnego zwierzaka. Prawda jest taka, że jakoś jeździć, być z końmi można zawsze; i na to liczę próbując przezimować do czasu, kiedy kupno własnego konia nie będzie wykańczać mojego budżetu. Ale to każdy musi samodzielnie zdecydować - czy bardziej chce utrzymywać własnego konia, czy może wolałby nie robić nieustannej próby sił z samym sobą licząc na to, że uda mu się wygrać.
Chciałabym dostać pełny etat. A najlepiej pełny etat i umowę na czas nieokreślony. Zniechęca mnie perspektywa ponownego szukania pracy w przyszłym roku  🤔
Averis   Czarny charakter
22 listopada 2010 00:11
busch, dzięki za rady. Nie skorzystam.
Lotnaa   I'm lovin it! :)
22 listopada 2010 00:31
busch, mogę się mylić, ale z tego co pamiętam, to Averis ma własnego konia.
Czyli sugerujesz, że ma go po prostu olać, przestać kochać, wypuścić do puszczy czy na inne łąki, a sama zająć się "łapaniem luzu finansowego"?
Bardzo pragmatyczne, indeed.
Averis   Czarny charakter
22 listopada 2010 00:47
Jeżeli mam wybierać między luzem finansowym i brakiem konia, a moją obecną sytuacją, to wybieram teraźniejszość. Konia nie sprzedam, bo nie. Dopóki jestem w stanie zapewnić mu wszystko (łącznie z rezerwą odłożoną na wypadek poważniejszych niedomagań) dopóty będzie ze mną. I na tym proponuję zakończyć ten temat.
busch   Mad god's blessing.
22 listopada 2010 00:58
Averis - to pozostaje tylko wspierać we wgryzaniu się w ścianę, bo załadowałaś sobie pracy i obowiązków do pełna. No i podziwiać, bo nie wiem czy bym tak na dłuższą metę potrafiła: mogę walczyć i spać po dwie godziny na dobę, ale tylko ze świadomością, że jakiś dzień poświęcę tylko na słodkie nic nierobienie i nieprzyzwoicie długie spanie. Ty zdaje się nieustannie walczysz o przetrwanie, wiesz dlaczego, a mimo to chcesz w ten sposób żyć dalej - czyli widocznie są jakieś wielkie plusy z posiadania Karsona, które wynagradzają wszystko. Nawet przekształcanie się w robocopa  😉

Lotnaa - tak, ma własnego konia, i o tym właśnie pisałam. Konie są fajne, sama się do wielu zwierzaków przywiązałam, po bardzo wielu ryczałam gdy odchodziły - i są takie momenty, przy których bardzo boleśnie odczuwam że nie mam żadnego swojego zwierza. Ale z drugiej strony - tej pragmatycznej - ja, podobnie jak i Averis, jestem dopiero na początku kariery zawodowej, mam na głowie studia itd., ogólnie niepoukładane życie i uważam że najpierw wszystko musi wejść na swoje miejsce, a dopiero potem przyjdzie czas na własnego zwierzaka. Bo koń akurat nie jest najtańszym w utrzymaniu zwierzęciem i uważam, że nie jest dla najbiedniejszych ludzi. I jeśli nie przeskoczę nigdy do pułapu ludzi już nie najbiedniejszych ( 😉 ), to trudno, nie będę mieć konia. Wahadłowca też nie mam, i żyję. Z końmi jest o tyle łatwiej, że nie są aż tak elitarne jak wahadłowiec i dlatego można z nimi przebywać mimo tego, że nie posiada się własnego - chociażby współdzierżawiąc, luzakując itd. są różne układy.

Koń Averis może nie być koniem Averis jeśli odpowiednie osoby podejmą odpowiednie decyzje - to jeszcze bardziej brutalne i pragmatyczne podejście, co więcej na re-volcie uważane za oburzające  😉 Cóż mogę powiedzieć - mój Busch został sprzedany z korzyścią zarówno dla mnie, jak i dla niego. On ma wspaniały, kochający dom, w którym go odwiedzam, a ja mogę "łapać luz finansowy" wiedząc, że przy moim obecnym braku luzu finansowego, nie potrafiłabym stworzyć mu tak samo dobrych warunków. A już na pewno nie wtedy, gdyby - odpukać - na przykład nagle zachorował. Bo, nawet gdybym sprzedała własne buty i kurtkę, to nadal za klinikę bym nie zapłaciła. Jak będę w stanie myśleć bez spiny finansowej o np. wyjeździe do kliniki w Berlinie z moim koniem i kompleksowym badaniu go z powodu jakiejś niewyjaśnionej kulawizny, albo o przerzuceniu go pełnoporcjowo na musli/granulat + sianokiszonkę, czy chociażby o zmianie siodła na jakieś nowe, specjalnie dopasowane, to będzie to znak, że właśnie złapałam luz finansowy i mogę sobie kupić konia, bo będę umiała zapewnić mu wszystko, co dla niego najlepsze. Analogicznie jak z kotem - kupię sobie/sprawię sobie go wtedy, gdy nie tylko będę mogła mu kupować jakąś karmę, ale wtedy, gdy będę mogła pakować w jego futrzasty tyłek najlepszą karmę na rynku, dopchnąć smakołykami i poprawić zabawkami, legowiskami, czy kuwetami  😉

No ale ja to ja - Averis ma swoje życie i podejmuje własne decyzje. Jeśli uważa że taki układ ją dostatecznie satysfakcjonuje, że nie chce go zmieniać, to pozostaje mi podziwiać; bo tempo nadała sobie naprawdę mordercze  😉
Averis   Czarny charakter
22 listopada 2010 01:11
busch, właściwie to chciałabym Ci podziękować. Bo jakoś czas temu myślałam o sprzedaży konia i myślałam o tym poważnie.  Ale dopiero gdy napisała to osoba trzecia (wybacz taką dziwaczną terminologię) to dotarło do mnie jak bardzo nie chcę się z tym koniem rozstawać. Decydując się na konia wzięłam w pakiecie przymus pójścia do pracy, który jednak nie ma prawa znieść imperatywu uczelnianego. Moim zadaniem jest jakoś te trzy strefy mojego życia pogodzić w taki sposób, by żadna z nich zanadto nie ucierpiała. Pracuje nad tym. Żeby to wszystko ostatecznie dopiąć potrzeba mi jeszcze tylko ociupinki więcej samozaparcia. I dam radę.
A największym plusem posiadania Karsona jest sam Karson.
busch, eee... a dziecko? kiedy będzie cię stać na dziecko? [licząc współczesną paletę wymagań finansowych dzieci... a (tfu...tfu...) co będzie gdy jakiś przeszczep? (tfu... tfu...) operacje?]
Przypomniałaś mi bajkę Braci Grimm "Mądra Elżunia"  😀
Averis powiem Ci, ze doskonale Cie rozumiem bo przechodzilam dokladnie to samo+szalone choroby. Wierze w Ciebie i Karsona, dacie rade!!! w koncu nadejdzie czas jak odetchniesz, a wtedy Karson spojrzy na Ciebie i bedziesz wiedziala, ze bylo warto  😎  😅 powodzenia!!! trzymam kciuki a moja mloda sciska koptka;P
busch   Mad god's blessing.
22 listopada 2010 01:36
halo - nie no, lepiej sobie kupić nieprzebadanego konia bo nie stać na badania; ciekawe czy taką osobę będzie stać na leczenie konia, którego choroby w stosownym czasie nie wykryje. No ale kto by się czymś takim przejmował, w końcu konie nie mają w zwyczaju chorować (zwłaszcza te, których stanu zdrowia nie znamy) 😵
busch, a słyszałaś o czymś takim jak "optymalizacja"? działań i decyzji także? Jest troszkę przestrzeni między skrajnościami. Np. raczej nikt rozsądny nie opłaci badań za 1500 kupując konia za 3000 etc. A w życiu nie ma czegoś takiego jak finansowa gwarancja na brak kłopotów, cierpienia i negatywnych emocji. Żeby nie wiem jaki mieć status materialny i choćby całe życie poświęcić na harówkę, żeby mieć "pewność". To tak nie działa 🙁.
busch   Mad god's blessing.
22 listopada 2010 01:49
Optymalizować sobie możesz wiele rzeczy, ale nie coś takiego jak badania przed kupnem konia. Prawdziwym kosztem przy koniu nie jest jego cena, ale koszty comiesięczne. I spróbuj zoptymalizować sobie wydatki na chorego konia (np. dwukrotnie wyższe niż wydatki na zdrowego), którego Ci się nie chciało przebadać. Trochę zaboli, nie sądzisz? Zwłaszcza że koń 1,5 tysiąca przeżera bardzo szybko, a jak jest chory, to błyskawicznie.

No ale jak ktoś lubi dreszczyk napięcia, to może kupować sobie nieprzebadanego konia  💃
dempsey   fiat voluntas Tua
22 listopada 2010 01:55
No ale jak ktoś lubi dreszczyk napięcia, to może kupować sobie nieprzebadanego konia  💃

tak jakby badania magicznie zabezpieczały przed zachorowaniem\wypadkiem...
<gorzki śmiech>
Jeżeli komuś ma to dać poczucie pewności, że nic nieprzewidzianego się nie wydarzy - to ok. Ale nic takiej pewności nie daje - nie ma takowej i być nie może, nie "w tym matriksie".
Troszkę znam osób, które staranne badania robiły i z kontuzji nie mogą się wygrzebać. Znam też takie, którym kilka osób (i vetów) mogło mówić: ten koń ma istotne felery - a i tak kupiły.
Koszta comiesięczne? Są odpowiednie wątki. Miałaś konia, to wiesz jak szeroki możne być rozrzut wydatków. W razie W? Cóż, można do tego podejść racjonalnie, można na maksa pragmatycznie, można - emocjonalnie... Na pewno to warto mieć kilka różnych planów awaryjnych.
Życie i tak dyktuje przedziwne scenariusze i zawsze jest jakieś rozwiązanie - czy się ono podoba - to inna sprawa, bo biegu życia nie da się powstrzymać. Rozumiem, że chcesz sobie (finansowo) "zwiększyć gwarancje", że takowe rozwiązania kryzysów będą po twojej myśli. Większość ludzi zapewne uzna taką postawę za racjonalną. A ja sądzę, że mnożenie razy 0 zawsze da 0. Życie takich gwarancji nie daje, a próbując je sobie zapewnić - można zgubić gdzieś całą urodę życia.
busch   Mad god's blessing.
22 listopada 2010 02:36
Oczywiście, że badania przed kupnem nie uchronią przed wszystkimi zachorowaniami/wypadkami - tak samo jak zapięte pasy nie dadzą mi pewności, że przeżyję w wypadku samochodowym. Albo że jak będę jeździć ostrożnie, to na pewno się nie rozbiję (bo mogę stać sobie na czerwonym i zostać wprasowana w bandę 'rykoszetem'. I co z tego wynika? Nie zapinać się i nie zwracać uwagi na bezpieczeństwo jazdy, bo i tak może mi się coś stać?

Badaniami nie wykryjesz wszystkiego - i nie wszystkiemu zapobiegniesz - ale nierobienie badań jest po prostu głupie. Tak samo jak brawurowa jazda i niezapinanie pasów.

Z kosztami comiesięcznymi jest rozrzut, ale są też koszty stałe - koszt pensjonatu, kowala, pasz, suplementów, kontrolne wizyty weta itd. To wszystko można wbrew pozorom policzyć  😀 Cała reszta to wypadki losowe, na które wypada mieć odłożoną odpowiednią sumę - żeby móc spać spokojnie. Reszta jest niewiadomą, ale tym już nie warto się martwić, bo i tak zawczasu nic się nie zrobi.
Minimalizowanie możliwego wystąpienia szkody jest chyba normalnym zachowaniem trzeźwo myślącego człowieka? 😉 Badania są, w mojej opinii, takim właśnie minimalizowaniem, wykluczeniem pewnych ryzyk. Ale nic nie daje pewności, bo przecież gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by usiadł 🙂
Na własnym przykładzie- konia kupowałam bardzo dawno temu, kiedy kompletnie nie przyszło mi do głowy, że konie mogą mieć TAKIE defekty. I mam za swoje- konia ze zwyrodnieniem, na którego wydaję co miesiąc znaczną sumę pieniędzy- i- nie mogę w pełni z tego konia korzystać. I jakby już patrzeć zupełnie na chłodno- mam konia, którego nikt ode mnie kupi (no, poza handlarzem) 😉 Czyli jedną decyzją (brak badań) 'skazałam' się na co najmniej 15 lat utrzymywania chorego konia. Nie to, że narzekam, bo co by nie mówić o Skarym, to sobie życia bez niego nie wyobrażam i jemu własnie zawdzięczam 'punkty kulminacyjne' mojego życia. Natomiast wolałabym przed kupnem mieć świadomość, że kupuję konia z takim zwyrodnieniem. Konkludując- zgadzam się z busch!
Przepraszam bardzo, ale to jest wątek o pracy a nie o stanie majątkowym Averis ani o badaniach koni...

Edit: Byłam dzisiaj na rozmowie, mają się odezwać w ciągu tygodnia, trzymajcie za mnie kciuki, bo zapowiada się bardzo ciekawa robota!
cieciorka   kocioł bałkański
27 listopada 2010 23:59
ja po szkolenia, raz stres większy, raz mniejszy
Brak mi sił do pracy, zlecenie powinno byc wykonane do końca grudnia,a ja wymyślam co chwilę jakieś przeszkody. Pożaliłam się  😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się