O żęsz, krowa jasna. Najpierw guano trafiło w wentylator na pseudokońskiej grupie ("elokwentne inaczej" popisy Syfilli Pilates Callanetics, obrońcy hodowców uciśnionych przez system, lewactwo, żydostwo i spisek), potem kolejne pomówienie na świętych zwojach bloga (smutna ballada o weterynarzu, który przyznał się do udziału w spisku), a teraz wypływa tajemnicza kozia grypa sprzed lat. Rzekomo przywleczona przez kozła kupionego do krycia (czy trzeba dodawać, że nowe zwierzęta, wprowadzane do stada z zewnątrz, mądry hodowca poddaje kwarantannie i obserwacji? Zwłaszcza kozy, które w naszym kraju traktuje się po macoszemu, bo tanie, łatwo rozmnożyć, "wszystko zje", a co za tym idzie - po co odrobaczać czy leczyć?).
"Z tego co sobie przypominam, to weterynarz kozom nie pomógł, nic im nie podał, tylko popatrzył na nie, pojechał, a stado przechorowalo i uodpornilo się". O tak, na pewno tak było. Zwłaszcza jeśli kozy (liczba mnoga, co jest istotne) miały objawy "koziej grypy", jak się czasem mówi na gorączkę Q. Tak, wtedy na pewno weterynarz zignorowałby ognisko zarazy, zwłaszcza że gorączka Q podlega w Polsce obowiązkowi rejestracji, a bodaj od 2010r. w całym kraju prowadzone są badania przesiewowe (u mnie raz na dwa lata jest wet, który pobiera kilka próbek krwi od losowo wybranych kóz).
Cokolwiek to było - jeśli choruje jedno zwierzę, czy nawet dwa, to można sobie podejrzewać różne rzeczy, mniej lub bardziej istotne, ale gdy choruje całe stado, albo większość osobników w stadzie, to nie ma takiego weta, który by to zignorował!
Och jej, a cóż zrobiła Szlachetna Rancherka? Czy poszukiwała pomocy dla swoich zwierząt, gdy ten zły weterynarz tylko popatrzył i bez słowa odjechał? Chyba niewiele, skoro, cytuję: "stado przechorowało i uodporniło się". Jeden telefon do PiW by wystarczył, żeby ktoś przyjechał zbadać stado, bo - uwaga - niektóre choroby chętnie przenoszą się z gatunku na gatunek, w tym na ludzi. Gorączka Q jest niebezpieczna dla ludzi, a można ją "złapać" nawet spożywając mleko i jego przetwory pochodzące od zwierząt chorych, nawet tych będących jedynie nosicielami (czyli np. takich, co przechorowały, ale nie padły). Och jej, czy to było wtedy, gdy Kreatywna Gospodyni sprzedawała wysyłkowo twaróg? Mam nadzieję, że nie.
A czy pomyślała, że jej wałęsające się po okolicy, i często po polach sąsiadów zwierzątki, mogły zarazić swoją tajemniczą grypą zwierzęta sąsiadów? Och jej, chyba nie... Moje zwierzątki, moje porządki. Cudze zwierzątki - a co mnie to obchodzi?
Jakkolwiek na tę grypową historię spojrzeć, to albo trzeba ją uznać za nietrzymające się kupy kłamstwo, albo za brak odpowiedzialności rzekomo wyedukowanej i odpowiedzialnej Hodowczyni przez wielkie "h". Czyli jak zwykle. Wyedukowana i wszystkowiedząca ranczerka jest do tego stopnia zakałapućkana w swoich zeznaniach, że nie zauważa nawet, gdy sama pod sobą dołki kopie.
Tak dla draki dodam jeszcze, że grypopodobne objawy u kóz może dawać zapalenie płuc, a owo zapalenie może być spowodowane różnymi czynnikami, w tym zarobaczeniem (nicienie płucne). Jeśli jednak nie jest spowodowane chorobą zakaźną, to raczej wątpię, żeby objawy wystąpiły nagle, w tym samym czasie, u wszystkich lub większości zwierząt. Gdyby zaś objawy wskazywały na chorobę zakaźną, szczerze wątpię, żeby weterynarz ot tak, po prostu, zignorował ognisko, nie dał żadnych wytycznych, i sobie pojechał. Chyba się powtarzam, ale to wszystko naprawdę kupy się nie trzyma.
A sprawę sądową o pomówienie Jasna Pani miała już co najmniej jedną, i sprawę tę przegrała. W 2010 r. na blogu obsmarowany został sąsiad (teraz we wpisach są tylko inicjały) - miał być złodziejem drzewek owocowych, narzędzi, sprzętów gospodarczych i koziołków, nożownikiem rzucającym się na opony taczek i wozu konnego, a do tego groził dzielnej ranczerce śmiercią przy pomocy tajnych znaków.
Sąsiad nie pikuś, poszedł z tym do sądu. I wygrał. To było dziesięć lat temu (!), a już wtedy Prawa i Nieomylna pisała, cytuję: "sędzia z Olsztyna sprzyja temu typowi z jakichś nieczystych względów". Sędzia Nieczysty nakazał przeprosić na blogu i zapłacić sąsiadowi sześć stówek za straty moralne. Skandal! Sama za swoje "straty moralne i materialne" domagała się pięciu tysięcy, a gdy sąsiad zrobił to samo, a sąd łaskawie poprzestał na sześciuset złotych, to czego się dowiadujemy? Że to sąsiad naraził Prawą na, uwaga cytat: "koszty sądowe, w sprawie, w której nie mogła osobiście uczestniczyć ze względów finansowych, odległości, zdrowotnych i konieczności opieki nad zwierzętami, które nie mogą zostać na dwa czy trzy dni bez opieki, a tyle by zajął dojazd do Olsztyna i powrót do domu, a adwokata jej sędzia odmówił, jak Indianka sądzi, by adwokat nie mógł ją skutecznie bronić przed bezczelnym facetem poprzez składanie właściwych pism w terminie i w formie wymaganej prawem, którego przecież Indianka nie zna".
Co za bezczelność ze strony sąsiada i sądu. Oskarżać to my, ale nie nas! Żądać to my, ale nie od nas. Od nas nie można, bośmy biedni, chorzy, zawaleni robotą, nieznający prawa, ze zwierzątkami na głowie, rakiem, udarem, woreczkiem, i krwią z własnych trzewi w zlewozmywaku. Niech sobie rolasy jeżdżą po sądach - bogaci, wypasieni, zawsze zdrowi i czas posiadający, co to każdy z nich trzyma prawnika na smyczy w budzie przy domu, bo ich stać.
Jeśli więc chodzi o stawianie się w sądzie w charakterze oskarżonej, to Ranczerka zawsze ma problemy natury zdrowotnej, odległościowej, nagłej lub przewlekłej, a zwłaszcza finansowej, za to nie widzi tych problemów, gdy sprowadza lub mnoży zwierzęta na Ranczo. Bo do prowadzenia gospodarstwa, zwłaszcza w pojedynkę, nie trzeba przecież zdrowia i pieniędzy - samo jedzie.
Jeśli ktoś ma mocne nerwy i cierpliwość, niech sam poczyta:
https://kreatywnaromantyczka.blogspot.com/2010/06/indianka-chora.htmlIdę wziąć tydzień urlopu od internetu, bo chyba się strułam. Święte Zwoje należy przyjmować ostrożnie, w małych dawkach podzielonych, a ja znowu zaszalałam, nałykałam się tej trutki na szczury, i teraz mi niedobrze.
KBP
aka RPH