armara, muahaha, no dobra, pośmiejcie się, kiedyś jeździłam rzadko, nie ogarniałam Skwara ni w ząb, on piekielnie szybki, w każdym z chodów uciekał, wysiał megatonami na ręce, z czego ratowałam się genialnym pomysłem na kilometrowe wodze 😀 Woził mnie jak chciał - to były czasy!
W sumie jakoś wszystko zaczęło coraz lepiej działać, jak wreszcie zaczęłam regularnie jeździć, a tak naprawdę poszło do przodu, jak przestałam się bać cokolwiek zrobić na koniu (jaaa, bo popsujęęę) i wyciągać wnioski. Muszę naprawdę obiektywnie przyznać, że praca ze Skwarogiem na dziś dzień - pomimo jego pewnych mankamentów, jak trudny grzbiet, wielkie oko i ukochany nafuk - jest super turbo fajna! 😀 Każdego dnia jest coś więcej, i coś nowego... A jak się skubaniec już rozpiafował - zeszła mu taka blokada przed dużym podstawieniem, a to wszystko procentuje - w galopie, w ciągach w galopie (uwielbiam je robić!), w łopatkach...
Tym bardziej to wszystko cieszy, że ostatnie 5 miesięcy jeżdżę albo sama, albo z busch 🙂 Robimy całkiem fajną robotę!
Próba poszerzenia, co by się konisko nie rozpadło (jeździec nie omieszkał, w zastępstwie za konia)
No i Skwar, który zawsze był chuderlawym niejadkiem, wreszcie wygląda jak koń ujeżdżeniowy 😉